“W Internecie znaleźć można kilka jej dodatkowych piosenek (…), wystarczyłoby dograć ze dwie-trzy i voilà. To mógłby być najlepszy płytowy debiut tego roku” – pisałam w recenzji ubiegłorocznej EP-ki Bishop Briggs. 26-letnia Brytyjka muzyczną karierę rozpoczęła w 2015 roku, szybko zwracając na siebie uwagę fanów kobiecych, “alternatywnych” postaci. Z wydaniem debiutanckiego longplaya zwlekała jednak do tego roku, a to dość czasu, by nagrać wiele piosenek. W Briggs obudził się mały leniuszek, ale warto przymknąć na to oko.

Zawartość “Church of Scars” okazać się może niezbyt miłą niespodzianką dla słuchaczy, którzy uważnie śledzili karierę Bishop. Z dziesięciu utworów przed premierą znaliśmy aż sześć. Co więcej, trójka z nich stanowiła wcześniej o sile zeszłorocznej EP-ki. Nie dziwi obecność “River”, bowiem ta wydana w 2016 roku kompozycja jest najbardziej znanym numerem Brytyjki i… wciąż najlepszym. Nadal podoba mi się to zderzenie dwóch oblicz artystki – delikatnego i agresywnego, niemalże bojowego. Nie potrafi mi się znudzić także nagranie “Wild Horses”, w którym melodia oparta głównie na gitarze akustycznej wzbogacona została o świetny, plumkający hook. Ze “staroci” najmniejsze wrażenie robi chóralne “The Fire”. Nie do końca trafiają do mnie także takie piosenki jak “Tempt My Trouble” czy “Dream”. W tej pierwszej irytuje niezdecydowanie – czy Briggs chce zaserwować gitarowy indie pop (zwrotki) czy przebojowy, radiowy pop (refren)? “Dream” z kolei podąża w nieciekawym kierunku.

 

REKLAMA
fiio

 

Na szczęście na “Church of Scars” jest więcej udanych kompozycji. Zaskoczyło mnie “Lyin’”, którego tekst powstał we współpracy Briggs z Danem Reynoldsem z Imagine Dragons (usłyszeć go można pod koniec kawałka). W tej wolnej kompozycji wokalistka zdaje się zrzucać maskę silnej, niezależnej kobiety, która decyduje się na takie wyznania jak “dyin’ for your love”. Jednak już w kolejnym utworze (nośnym “White Flag”) wraca ta Bishop, która podoba mi się najbardziej – dziewczyna, która nie ucieka, nie chowa się, zawsze staje do walki w pierwszym rzędzie i zdecydowanym głosem śpiewa “I’d rather die than give up the fight”. Sporo mocy i dozowanej rockowej energii jest także w “Hallowed Ground”. Z łagodniejszej strony artystka pokazuje się w na swój sposób eleganckim, oszczędnym “Water”, które zawiera jej najlepsze i najbardziej różnorodne wokalne partie na albumie. Nie sposób przejść obojętnie obok elektronicznej, surowej ballady “Hi-Lo (Hollow)” będącej utworem traktującym o związku opartym na całej gamie różnorodnych (zarówno dobrych, jak i złych) emocji.

 

Po pierwszym spotkaniu z nie zawartym na opisywanym krążku nagraniem “Be Your Love” wiedziałam, że ze sporego grona szykujących się na robienie muzycznej kariery wokalistek to właśnie kolejne kroki Bishop Briggs interesować mnie będą najbardziej, a imienna EP-ka jeszcze bardziej rozbudziła mój apetyt na jej debiutancką płytę. I chociaż “Church of Scars” zawiera kilka naprawdę dobrych utworów, to jako całość już nie wypada tak okazale, jak oczekiwałam. Same kompozycje są mniej interesujące, a wymuskane produkcje zdają się momentami konkurować z samą artystką. Nie tak wyobrażałam sobie album, który w grudniu 2018 planowałam określić mianem najlepszego tegorocznego debiutu.

REKLAMA
hifiman

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj