“Jeden z najlepszych debiutów ostatnich lat!” – takim zdecydowanym stwierdzeniem zakończyłam swoją recenzję albumu “Woman”, debiutanckiego dzieła duetu Rhye. Płyta ta ukazała się w 2013 roku, a na jej następczynię trzeba było czekać niemalże pół dekady. Trochę się przez ten czas pozmieniało, przede wszystkim w samym Rhye, które od 2017 roku funkcjonuje jako solowy projekt, skupiający wokół Mike’a Milosha jedynie muzyków sesyjnych i koncertowy live band.

REKLAMA
fiio

Krążek “Blood” określić można mianem albumu, na którym coś dobiega końca, ustępując miejsca nowym doświadczeniom. W ubiegłym roku rozeszły się drogi Milosha i towarzyszącemu mu od początku Rhye Robina Hannibala (duńskiego producenta, mającego na koncie współpracę m.in. z Selah Sue, Little Dragon i Jamiem Woonem). Kanadyjski wokalista rozstał się także z wieloletnią narzeczoną, szybko jednak znajdując nową miłość. Jakby tego było mało, dotychczasowa wytwórnia zespołu, niezadowolona ze sprzedaży krążka “Woman”, postanowiła nie brać odpowiedzialności za album “Blood”. Nagromadzenie tych wydarzeń wpłynęło na wydźwięk albumu, który jest podobne pochmurny co poprzedni, ale co jakiś czas pojawiają się w nim też jaśniejsze, bardziej optymistyczne dźwięki.

Pod względem stylistyki wielkiej rewolucji nie ma – projekt Rhye to nadal granie bardzo oszczędne, choć bazujące na całej gamie przyduszonych instrumentów. Za pomocą różnorodnych dźwięków Milosh utkał elektroniczno-rhythm’and’blueslowo-soulowe numery, proponując nam kompilację utworów do potupania nóżką (“Taste”, “Feel Your Weight”, “Phoenix”) lub – częściej – tańców-przytulańców. Spośród wszystkich kompozycji największe wrażenie zrobiło na mnie gorzkie “Waste”, będące jedynym utworem, w którym Mike zwraca się do byłej ukochanej. Z tłumu podobnych, pastelowych nagrań wyróżnia się także nieco żywsze “Phoenix”, w którym artysta chętnie do głosu dopuścił gitarę. Ciężko wyodrębnić tu jeszcze jakieś inne piosenki, gdyż “Blood” jest płytą bardzo spójną i nienastawioną na jakiekolwiek zaskakiwanie słuchacza. Tegoroczna muzyka Rhye bardziej może stanowić muzyczne tło zimowych wieczorów przy herbacie, aniżeli krążek, który dostarczyć ma niezapomnianych kompozycji.

Ta sama intymna atmosfera i ten sam androgeniczny głos Mike’a Milosha. Podobnie pościelowe, urzekające swą subtelnością brzmienie. Niby od premiery “Woman” zaraz minie 5 lat, lecz słuchając “Blood” odnieść można wrażenie, iż dla Rhye czas się zatrzymał. I chociaż wszyscy gdzieś pędzą, by rzeczywistość ich nie wyprzedziła, ja chętnie postoję w miejscu, zatapiając się w ciepłych dźwiękach powrotnego wydawnictwa Kanadyjczyka. I tylko opowieści kreślone charakterystycznym wokalem Milosha podpowiadają, że coś się zmieniło – wizję romantycznej miłości zastąpiły teksty o ponownym jej odnajdywaniu. “Blood” jest godnym następcą “Woman”, choć przyznam, że debiutancka płyta potrafiła dostarczyć więcej emocji.

SPRAWDŹ AKTUALNE CENY NA CENEO.PL

REKLAMA
fiio

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj