Tym razem nie było większej niespodzianki, nawet jeśli płyta ta ukazała się bez wcześniejszej zapowiedzi. The Carters to nie kto inny jak Beyoncé Knowles i Jay Z – power couple, która od lat nie schodzi z ust melomanów i plotkarzy. Odnoszę zresztą wrażenie, że to właśnie dla tych drugich powstał ten album, by przekonać ich, że Queen Bee i Jay Z są zgodnym, szczęśliwym małżeństwem, które trudne czasy ma już za sobą. Ile w tym prawdy a ile marketingu?

O wspólnej płycie Beyoncé  i Jaya Z słyszeliśmy już od paru lat. Trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro niemalże od samego początku XXI wieku współpracują ze sobą nadzwyczaj często, czasem z lepszym (“Déjà Vu”, “Drunk in Love”, “03 Bonnie & Clyde”), a czasem z gorszym (“Crazy in Love”, “Upgrade U”, “Top Off”) skutkiem. Długo jednak informacje o wspólnym wydawnictwie Carterów były wkładane między bajki, a sytuacja zmieniła się z chwilą startu trasy koncertowej “On the Run II”.

Największą bolączką płyty “Everything Is Love” jest fakt, iż jest ona niezwykle przewidywalna. Wyraziste, często gangsta rhythm’and’bluesowo-hip hopowe podkłady. Mocne, nieprzekrzyczane wokale Beyoncé. Poprawne nawijki Jaya Z (nigdy nie uważałam go za wybitnego rapera i nikt ani nic mojego zdania nie zmieni). Do tego teksty napisane z perspektywy osób, które wiele przeszły, wychodząc z każdej potyczki (głównie ze złośliwą prasą) silniejszymi, przekonywające dodatkowo o sile miłości. Wszystkiego tego spodziewać się można było po wydawnictwie Carterów i właśnie to otrzymaliśmy.

REKLAMA
hifiman

Krążek “Everything Is Love” rozpoczyna najlepsza kompozycja z tego niewielkiego zbioru. Oldskulowe, niespieszne “Summertime” jest idealną propozycją na ciepłe, lipcowe wieczory, prowadzoną przez przyjemne wokale Knowles. Mój entuzjazm szybko opada przy agresywnym, trapowym “Apeshit”, które potrafi zatrzymać na sobie moją uwagę przez niecałe dwie minuty. Potem zaczyna lekko irytować, choć rapująca Beyoncé może się podobać. Powrotem lżejszych w odbiorze brzmień jest wsparte dęciakami, zarozumiałe “Boss” (my great-great-grandchildren already rich. That’s a lot of brown children on your Forbes list). Dobrze prezentują się jednostajne “Nice” oraz zostające w pamięci “713”. W obu tych utworach inicjatywę przejmuje Jay Z, ale to wstawki jego żony dodają całości specyficznego smaku.

 

Spokojniejsze, oszczędne “Friends” wypada lepiej tekstowo (traktuje o tym, że przyjaźń jest ważna w życiu każdego człowieka, nawet globalnej gwiazdy) niż muzycznie. Nie przekonuje mnie także podbite delikatnie tanecznym rytmem, nudne “Heard About Us”. Ciekawe rzeczy dzieją się pod koniec albumu. Optymistyczne “LoveHappy” jest dialogiem dwojga małżonków, którzy rozpracowali swoje problemy i są gotowi na nowy, szczęśliwy rozdział – sporo w tym uroku i nieoczywistego romantyzmu. Warto zerknąć też na gniewne “Black Effect”, w którym Carterowie z dumą obnoszą się kolorem swojej skóry, robiąc to w towarzystwie sampli z kompozycji jednego z rockowych zespołów lat 60. (japońskiego Flower Travellin’ Band) i gościnnych, poruszających chórków w wykonaniu niejakiej Lenory Antoinette Stines.

Beyoncé i Jay Z stanowią dość dziwną z medialnego punktu widzenia parę. Nie opowiadają o swoim życiu prywatnym w wywiadach, a ich konta w mediach społecznościowych nie są wypełnione zdjęciami pokazującymi życie codzienne Carterów. W ich przypadku reality show zastępuje sama muzyka. Na solowej płycie “Lemonade” Beyoncé oskarżała męża o zdradę. Z kolei on na albumie “4:44” przyznaje, że nie zawsze był wierny żonie. Zakończeniem tej telenoweli jest właśnie ich wspólny krążek “Everything Is Love”. Mimo że od lat towarzyszy mi wrażenie, że miłość pomiędzy Carterami jest tylko na pokaz, to otrzymując znakomitą muzykę chętnie przymknęłabym na to oko, ale album pozostawia jednak niedosyt. Niby każdej piosenki pojedynczo słucha się całkiem nieźle, ale już w zestawie potrafią zmęczyć. “Everything Is Love” jest krążkiem wymuszonym. Czyżby tak samo jak uczucie między dwojgiem bohaterów?

REKLAMA
hifiman

2 KOMENTARZE

  1. Dlaczego według dziennikarzy i pseudo-dziennikarzy wszystkie związki w Hollywood muszą być ustawione i wszystko robione jest pod uwagę? Śmieszne i nieco żałosne myślenie

Skomentuj S. Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj