Astell&Kern PD10 jest pierwszym modelem nowej, mobilno-stacjonarnej serii odtwarzaczy muzyki. Urządzenie bazuje na poczwórnych przetwornikach Asahi Kasei Microdevices AKM4498EX, posiada sześciocalowy ekran oraz stację dokującą w zestawie. Producent zaimplementował ponadto szereg nietuzinkowych funkcji oraz wydajny akumulator, który ma zapewnić nawet 15 godzin działania.

Astell&Kern PD10 reprezentuje nową serię odtwarzaczy południowokoreańskiego producenta. Zakładam, że jej oznaczenie to skrótowiec od „Portable Desktop” lub „Pocket Desktop”, ponieważ w materiałach marketingowych położono nacisk na jego mobilno-stacjonarne możliwości. Z drugiej strony dzisiaj właściwie każdy, hi-endowy DAP ma stacjonarne ambicje – niektóre modele posiadają dedykowane zasilacze, inne dodatkowe gniazda USB-C, które pozwalają zwiększyć moc. Okazuje się, że Astell&Kern poszedł inną drogą, ponieważ w PD10 nie znajdziemy nadprogramowych złącz i możliwości turbodoładowania.

REKLAMA
terra

W zestawie otrzymujemy jednak stację dokującą z wyjściami XLR (AK Cradle PES11), więc nie bez powodu na fotografiach obok odtwarzacza możemy zobaczyć charakterystyczne monitory studyjne Geneleca. Interesująco zapowiada się także funkcja Smart AMP, dzięki której odtwarzacz automatycznie dostosowuje moc, wybierając pomiędzy niskim a wysokim wzmocnieniem w zależności od impedancji podłączonych słuchawek. Co ciekawe jest to realizowane za pomocą niezależnych wzmacniaczy, które mają… różnić się brzmieniem.

Astell&Kern PD10 ma zatem szereg unikalnych cech, tylko czy warto wydać na niego 12000 zł?

Wyposażenie

Zestaw zawiera:

  • kabel USB-C > USB-C (długość 95 cm);
  • stację dokującą AK Cradle (PES11);
  • skórzane etui;
  • folię na ekran;
  • dokumentację.

Wyposażenie pozytywnie zaskakuje, bo nie dość, że z odtwarzaczem otrzymujemy stację dokującą, to Astell&Kern nie poskąpiło etui. Akcesorium zostało wyprodukowane z poliuretanu przez Synt3, włoskiego producenta z ponad 50-letnim doświadczeniem, ale z powodzeniem imituje prawdziwą skórę. Więcej o etui i stacji dokującej w dalszej części testu – najpierw skupmy się na samym odtwarzaczu.

Wzornictwo

PD10 nie wygląda jak typowy odtwarzacz z logo Astell&Kern. Kolorystyka, ozdoby i detale zdradzają jego pochodzenie, ale tym razem bryła jest niemal prostopadłościenna i symetryczna, a więc mniej fikuśna i futurystyczna, niż zazwyczaj. Zrezygnowano nawet z odstającego pokrętła głośności na rzecz przycisków. Producent nie ukrywa, że takie było założenie – PD10 miał wyróżniać się z tłumu i uzyskano to właśnie porzucając awangardę na rzecz prostoty.

Nowy DAP jednak nie nudzi i to z kilku powodów. Po pierwsze obudowa urządzenia została wykonana ze szkła i lekko wyszczotkowanej stali nierdzewnej – szklane są front, plecki oraz dolna krawędź, zaś pozostałe ścianki metalowe. Po drugie panel z wyświetlaczem wyraźnie odstaje poza obręb obudowy, czyli jest od niej szerszy. Po trzecie pokrywki przycisków są w kształcie sześcianów i znajdują się we wnęce, w prawym górnym rogu obudowy. Nie obyło się także bez przyciągających wzrok detali – podświetlonego i wklęsłego włącznika, jak i ozdobnych nadruków. Jest na czym zawiesić oko.

Stacja dokująca AK Cradle również intryguje. Akcesorium wydaje się nie pasować do odtwarzacza – jest okrągłe, aluminiowe i matowe, więc na pierwszy rzut oka nie zgrywa się wizualnie ze stalowo-szklanym i kanciastym urządzeniem. Ponadto „kołyska” jest zdecydowanie większa od odtwarzacza, wyraźnie wystaje z obu jego stron i niejako przyćmiewa samego DAP-a. Początkowo wygląd zestawu nie przypadł mi do gustu, ale z czasem doceniłem tę kontrastowość – gdyby stacja dokująca była mniejsza i również kanciasta, nie byłoby „efektu”.

 

Konstrukcja

Front odtwarzacza zajmuje duży, barwny i optymalnie jasny ekran, który został wykonany w technologii IPS. Nie uświadczymy więc tak głębokiej czerni, jak w smartfonach z ekranami OLED czy AMOLED, ale kontrast jest satysfakcjonujący – okładki albumów muzycznych cieszą oko. Podobnie sprawa ma się z ramkami – odstępy wokół ekranu są szerokie, jak na dzisiejsze standardy, ale w zastosowaniach muzycznych nie ma to znaczenia. W odtwarzaczu z ekranu korzysta się stosunkowo rzadko, priorytet ma wszak fonia.

Interfejs jest skromny, co dotyczy zarówno odtwarzacza, jak i stacji dokującej. Na dolnej ściance odtwarzacza znajdziemy jedynie pojedynczy czytnik kart microSD oraz gniazdo USB-C, a na szczycie umieszczono dwa wyjścia słuchawkowe – 3,5 mm oraz 4,4 mm. Wspomnianych przycisków jest łącznie sześć i zachodzą one aż na górną krawędź, bo tam wylądował podświetlony włącznik, wskazujący próbkowanie muzyki. Z kolei po przeciwnej stronie, czyli na prawej krawędzi, jest tylko niewielki suwak blokady przycisków. Stacja dokująca także nie rozpieszcza złączami – wtyczka USB-C z przodu oraz gniazdo USB-C i dwa wyjścia 3-pin XLR z tyłu to wszystko, co oferuje akcesorium.

Jakość wykonania jest taka, jak przystało na produkty Astell&Kern – topowa. Nie sposób przyczepić się do obróbki stali czy aluminium, a i szkło jest nieskazitelne. Całość spasowano wzorowo, co dotyczy zarówno odtwarzacza, jak i stacji dokującej. Wątpliwości budzą jednak ostre krawędzie oraz luźne pokrywki przycisków. Możliwe jednak, że ten ostatni „mankament” jest zamierzony – przyciski są również metalowe, więc przyjemnie grzechoczą, stukając o siebie i o obudowę.

Ergonomia

Odstający front budzi wątpliwości, ponieważ jego krawędzie są ostre i nieprzyjemne w dotyku. Podobnie sprawa ma się z rogami, które także wbijają się w dłoń. Gdy dodamy do tego spore wymiary i masę rzędu 435 gramów, to otrzymujemy ergonomiczny koszmarek. Z drugiej strony taki FiiO M17 waży ponad 600 gramów i kształtem jeszcze bliżej mu do cegłówki, więc przy nim PD10 wydaje się być wręcz smukły i lekki. Natomiast Astell&Kern Kann Max, mimo iż mniejszy, jest znacznie grubszy od PD10, więc konstrukcja nowego modelu jest paradoksalnie bardziej kieszonkowa.

Etui eliminuje niedogodności wynikające z nieergonomicznego kształtu, zdecydowanie poprawia chwyt i nie ogranicza dostępu do przycisków czy gniazd. Niestety akcesorium ma pewne wady. Po pierwsze górna ramka etui utrudnia rozwinięcie belki systemowej ze skrótami. Na szczęście do wielu funkcji oraz ekranu ustawień można dostać się także z poziomu ekranu głównego (aplikacji odtwarzającej), ale coś takiego nie powinno mieć miejsca. Producent musi naprawić to aktualizacją systemu, powiększając strefę interpretującą gest rozwijania panelu systemowego.

Po drugie odtwarzacz z założonym etui… nie mieści się w stacji dokującej. Plecki akcesorium są zbyt grube, więc gniazdo USB-C nie trafia na wtyczkę. Wprawdzie jest ona ruchoma, ale w niewystarczającym zakresie, a tego producent już nie poprawi aktualizacją. Konieczne jest więc wyciąganie odtwarzacza z etui, żeby zadokować urządzenie. Trudno uwierzyć, że na etapie projektowania czy produkcji nikt nie wypróbował ze sobą obu akcesoriów.

System operacyjny i wydajność

System operacyjny bazuje na Androidzie, ale mocno zmodyfikowanym – zamiast pulpitu rolę ekranu głównego pełni aplikacja odtwarzająca, jak przystało na odtwarzacze Astell&Kern. Z jej poziomu uzyskamy dostęp do podstawowych ustawień dźwięku (filtry cyfrowe, EQ, wzmocnienie) i dodatkowych funkcji (zewnętrzne aplikacje, Roon Ready czy transfer plików przez Wi-Fi). Producent pozostał też wierny belce nawigacyjnej ze skrótami i przyciskiem cofania oraz rozwijanemu panelowi systemowemu, więc obsługa nie nastręcza problemów, mimo braku spolszczenia interfejsu.

Producent nie wdaje się w szczegóły odnośnie zastosowanego procesora – wiemy tylko, że jest ośmiordzeniowy, a w odtwarzacz wbudowano 256 GB pamięci na muzykę, z czego dla użytkownika pozostaje dokładnie 217,96 GB. Niestety o pamięci operacyjnej w specyfikacji nie wspomniano. Sprzętowe niewiadome nie mają jednak znaczenia, bo PD10 działa bez zarzutu – urządzenie jest responsywne, nie przycina się i szybko wykonuje polecenia. W trakcie kilkutygodniowych testów nie natrafiłem też na jakiekolwiek problemy ze stabilnością.

Użytkowanie i funkcjonalność

Złącz jest mało, ale pełnią one kilka funkcji. Gniazdo USB-C w odtwarzaczu służy oczywiście do ładowania, transmisji plików i trybu DAC-a USB, a wyjścia słuchawkowe mogą być także liniowymi z regulowanym lub stałym napięciem. Gniazdo 3,5 mm pełni dodatkową rolę, pozwala ponadto wyprowadzić sygnał optyczny (SPDIF). Natomiast USB-C w stacji dokującej pełni te same funkcje, co to wbudowane w sam odtwarzacz, a złącza XLR podają sygnał zbalansowany na inne wzmacniacze lub głośniki. Szkoda jednak, że obok nich zabrakło niezbalansowanych wyjść RCA.

Możliwości są duże. Odtwarzacz posiada interfejs Bluetooth 5.3 i obsługuje najważniejsze, audiofilskie kodeki – od aptX-a, aż po LDAC-a i LHDC, a Bluetooth może działać dwukierunkowo, czyli zarówno nadawać sygnał na słuchawki, jak i przyjmować go ze smartfona lub innych urządzeń (BT Sink). Nie obyło się także dwuzakresowego Wi-Fi 5 do transferu plików czy strumieniowania muzyki, konwersji sygnału do DSD w locie (funkcja DAR) oraz wielopasmowego korektora o globalnym działaniu. Do dyspozycji mamy również konfigurowalny crossfeed i szereg filtrów cyfrowych.

Czego brakuje? Regulacja wzmocnienia ogranicza się do niskiego, wysokiego i „inteligentnego” poziomu (Normal AMP, High AMP i Smart AMP). Ostatni tryb automatycznie dobiera wzmacniacz do impedancji słuchawek, co sprawdza się nieźle. Niemniej chciałbym mieć trochę większa kontrolę nad gainem, czyli przydałby się jeszcze poziom „medium”. Nie udało mi się też skorzystać z gniazd XLR w trybie DAC-a USB – stacja dokująca wyprowadzała sygnał zbalansowany tylko, gdy PD10 był w trybie odtwarzacza.

Czas pracy

Producent obiecuje do 15 godzin ciągłego odtwarzania muzyki, ale nie precyzuje z jakiego gniazda. Najpewniej chodzi o wyjście 3,5 mm, bo w moich testach odtwarzacz wytrzymywał 9-10 godzin na jednym ładowaniu, gdy korzystałem ze złącza 4,4 mm oraz wzmacniacza High AMP. Osiągi są więc i tak bardzo dobre, jak na hi-endowy DAP.

Zaznaczam jednak, że podczas ewaluacji akumulatora stroniłem od ekranu i odtwarzałem muzykę z plików. Intensywnie używany PD10 rozładuje się znacznie szybciej.

Specyfikacja

Ogólna

  • procesor: ośmiordzeniowy
  • wyświetlacz: IPS, 6 cali, 1080×2160 pikseli
  • pamięć: 256 GB (wbudowana) + czytnik microSD (max 1,5 TB)
  • interfejsy bezprzewodowe: Bluetooth 5.3 (SBC, AAC, aptX, aptX HD, LDAC, LHDC) i Wi-Fi 5
  • złącza: 3,5 mm, 4,4 mm i USB-C (odtwarzacz), 2x XLR 3-pin i USB-C (stacja dokująca)
    funkcje: stacja dokująca z XLR, konwersja do DSD (DAR); AK File Drop, AirPlay, odbiornik i nadajnik Bluetooth; szybkie ładowanie PD 3.0, wskaźnik jakości muzyki (dioda LED), crossfeed, DAC USB, tryb samochodowy, Roon Ready
  • akumulator: 5700 mAh
  • czas pracy: do 15 godzin
  • czas ładowania: ok. 4 godziny (PD 3.0)
  • wymiary: 149,5 x 75,4 x 17,3 mm
  • masa: 435 g

Audio

  • przetworniki: 2x AKM4191EQ + 4x AKM4498EX
  • obsługa: 32 bit/384 kHz, DSD512
  • pasmo przenoszenia: 20 Hz-70 kHz
  • impedancja wyjściowa: 1 Ω (3,5 mm); 1,6 Ω (4,4 mm)
  • napięcie wyjściowe (rms): 2,6-4 V (3,5 mm); 5,6-8,3 V (4,4 mm); 5,6 V (2x 3-pin XLR)
  • THD+N: 0,0007% (3,5 mm); 0,0006% (4,4 mm)
  • SNR: 125 dB
  • przesłuchy: -137 dB (3,5 mm); -138 dB (4,4 mm)

Brzmienie

Astell&Kern PD10 brzmi naturalnie ciepło, barwnie i muzykalnie, a do tego popisuje się dynamiką oraz potężną, holograficzną sceną dźwiękową. Słychać, że zastosowano przetworniki Asahi Kasei Microdevices – brzmienie jest na fanatycznym poziomie technicznym i arcyprzyjemne w odbiorze, bo pozbawione ostrości i cyfrowości. W rezultacie wcale nie miałem ochoty analizować brzmienia odtwarzacza, a po prostu słuchać muzyki – odpływałem na długie godziny pochłaniając album za albumem. Najchętniej zakończyłbym test w tym miejscu i wrócił do słuchania, ale dalsze przeciąganie nieuniknionego nie wchodzi już w grę.

Astell&Kern PD10 – sygnatura dźwiękowa
Niskie tony są zrównoważone, ale nie pozbawione charakteru. Odtwarzacz nie wydaje się wycinać, ani podbijać basu, ale jest on przekazywany w sposób nasycony i sprężysty. Bez obawy, brzmienie nie jest mocno zmodulowane – podłączone słuchawki swobodnie osiągają subbas, brzmią mięsiście w średnim basie i punktowo w wyższym. Po prostu w niskich tonach daje się wychwycić naturalną nutkę ciepła oraz gładkość, czyli cechy charakterystyczne dla rozwiązań AKM. Przekaz dołu nie jest więc maksymalnie sterylny, techniczny czy bezwzględny, a raczej muzykalny. Szczegółów absolutnie nie brakuje, faktura instrumentów jest wzorowo różnicowana, a dynamika wysoka, ale priorytet ma przyjemność z muzyki – słuchacz nie jest atakowany detalami, ale może je z łatwością wydobyć.

Ze średnicą jest podobnie – pasmo brzmi naturalnie (słowo klucz), w sposób barwny i nasycony, a także gładki, ale wciąż nie rozmyty. Środek jest rysowany twardo, precyzyjnie, ale znowu nienachalnie i nieagresywnie. To my decydujemy, czy chcemy wsłuchiwać się w detale, rozkładać utwory na czynniki pierwsze, czy jednak zrelaksować się i odbierać płyty w całości. Daleko zatem do prezentacji w stylu ESS Technology – średnica nie jest bynajmniej neutralna, chłodna czy tym bardziej ostra, a brzmienie nie sprawa wrażenia mechanicznego czy bezdusznego. Charakter środka jest zatem muzykalny i raczej „analogowy” niż „tranzystorowy”. W efekcie wokale są mocne i wyraziste, instrumenty dęte wibrujące i zarysowane, gitary żywe i klarowne, a smyczki bliskie i swobodne, ale nie ma mowy o jakiejkolwiek cyfrowości.

Wysokie tony kontynuują charakter środka – przejście z wyższej średnicy w sopran jest płynne, a górne rejestry nie są wyżyłowane. Słuchawki z mocną górą wciąż brzmią wyraziście, ale nie syczą i nie kłują. Ani przez chwilę nie odniosłem jednak wrażenia, że góra pasma była zgaszona, ścięta czy tym bardziej ciemna – wysokie wokale wciąż rozbrzmiewały klarownie, talerze perkusyjnie dźwięcznie i selektywnie, a solówki gitarowe czy dęte wyraziście. Nie wiązało się to jednak z jakąkolwiek agresją – sykliwością czy szorstkością. Przyznaję, że po latach testów sprzętu audio jestem zmęczony pierwszoplanowym sopranem, dźwiękiem mocno doświetlonym i maksymalnie krystalicznym. Takie strojenie robi wrażenie, ale na dłuższą metę potrafi męczyć. Nie mogę tego powiedzieć o PD10, odtwarzaczu brzmiącym klarownie, ale ze świetną kontrolą wysokich tonów.

Astell&Kern PD10 – scena dźwiękowa i holografia
Astell&Kern PD10 generuje rozległą i trójwymiarową przestrzeń na poziomie sprzętu stacjonarnego, co uzyskano kontrastową separacją kanałów oraz odsuniętym pierwszym planem. W efekcie instrumenty nie są eksponowane w głowie, ani przyklejone do uszu, a warstwowo oddalone we wszystkich kierunkach. Co ciekawe muzyka nie wydaje się dobiegać gdzieś z oddali czy brzmieć jakby obok nas, wciąż łatwo się na niej skupić. Podczas odsłuchów nadal czułem się zanurzony w dźwięku, ale miałem wrażenie, że granice sceny nie są ostatecznie zarysowane, a instrumenty są zawieszone gdzieś w próżni.

Spora w tym zasługa holografii, bo pomiędzy instrumentami są potężne dystanse, a źródła pozorne mają kształt i zajmują w scenie obszary, a nie punkty. Dzięki temu nie sposób narzekać także na separację instrumentów, co z kolei pozwala z łatwością śledzić poszczególne linie melodyczne. Nie pomylimy instrumentów pierwszoplanowych z tymi z tła – chórki nie będą walczyły o uwagę z wokalistami, a perkusja z gitarami. Wydaje się być to oczywiste, ale często nie jest – wiele źródeł brzmi jakby w sposób monitorowy, wydaje się przybliżać dalsze plany, co burzy warstwowość muzyki. W przypadku PD10 ekspozycja instrumentów jest więc muzyczna, a nie studyjna.

Astell&Kern PD10 – porównania
W pierwszej kolejności sięgnąłem po starszy odtwarzacz Astell&Kerna, czyli model Kann Max, również wyposażony w poczwórne przetworniki, ale niżej pozycjonowane i od ESS Technology (ES9038Q2M). Różnica w brzmieniu jest ewidentna – Kann Max brzmi chłodniej, jaśniej i zdecydowanie bardziej technicznie od PD10. Nowy odtwarzacz jest przy nim ciepły, bardziej nasycony w basie czy średnicy i zdecydowanie przyjemniejszy w odbiorze za sprawą łagodniejszego sopranu. Różnica nie ogranicza się jednak tylko do tonalności – PD10 generuje wyraźnie większą scenę i wygrywa dynamiką, bo ma więcej werwy.

Kann Max to jeden z moich ulubionych odtwarzaczy, ale PD10 jest lepszy – bardziej naturalny w odbiorze, przestrzenniejszy i szybszy w przekazie. Wprawdzie różnice nie są duże, to niuanse, jak przystało na sprzęt audio tej klasy, ale gdybym miał wybierać, postawiłbym na PD10. Należy jednak wziąć pod uwagę przepaść w cenie – w momencie premiery Kann Max kosztował 7000 zł, a PD10 został wyceniony na 12000 zł. Dopłata jest więc spora, nawet uwzględniając stację dokującą i etui w zestawie, stąd Kann Max nadal broni się możliwościami. Starszy odtwarzacz może nawet podobać się bardziej, gdy wolimy bliższy pierwszy plan i bardziej analityczny dźwięk. Niemniej poszukujący jak najbardziej naturalnego, kapkę bardziej analogowego dźwięku wybiorą najpewniej PD10.

Następnie przyszła pora na FiiO M17, flagowy odtwarzacz konkurencji z dwoma przetwornikami ES9038PRO i wzmacniaczem THX-a, który debiutował w cenie 8500 zł. Znowu słychać różnicę w charakterach – M17 jest neutralny tonalnie i klarowniejszy w sopranie, jak przystało na przetworniki od ESS Technology i wzmacniacz THX-a. Odtwarzacz FiiO nie brzmi więc tak naturalnie, nie ma w sobie tylu ciepła, ale wciąż angażuje za sprawą pełnego basu i energicznego przekazu. Ze sceną jest podobnie, jak w konfrontacji z Kann Max – M17 generuje dużą przestrzeń, ale stawia bliżej pierwszy plan, więc nie robi takiego wrażenia, jak PD10 z lekko zdystansowanym przekazem. Zauważyłem także, że M17 jest gładszy w basie i średnicy od PD10, a do tego nie ma tak czystego sygnału.

Bardzo cenię sobie model M17 i używam go od lat do testów i porównań, ale gdybym miał wybierać ignorując różnicę w cenie, postawiłbym na PD10. M17-tka nie brzmi tak naturalnie, nie nasyca tak dźwięku i ma mniej przystępny sopran od nowego Astell&Kerna. Warto jednak wziąć pod uwagę, że FiiO M17 jest aktualnie połowę tańszy, ma stojak w zestawie oraz zasilacz, więc to również sprzęt gotowy zastąpić stacjonarny tor. Jeśli więc preferujemy bardziej neutralny i klarowny dźwięk, M17-tka może być górą. Znowu nie zgodzą się szukający w muzyce ciepła, barw i emocji, a to domena PD10.

Astell&Kern PD10 – synergia
Odtwarzacz brzmi przestrzennie, ma lekko ocieplony charakter, nie brakuje mu nasycenia i dawkuje górę w optymalnych ilościach, więc zgrywają się z nim przeróżne słuchawki. Może lepsze efekty dadzą te neutralne lub rozjaśnione od ciemniejszych czy mocno ocieplonych, ale w trakcie testów nie natrafiłem na żadne pudła. Świetnie słuchało mi się zarówno dynamików, planarów, jak i przeróżnej maści dokanałówek – szczególnie tych o mocniejszym sopranie, które stawały się przystępniejsze w połączeniach z PD10.

Spędziłem wiele czasu odsłuchując PD10 na Craft Ears Aurum, trybrydowych IEM-ach o soczystym basie i klarownym sopranie. Odtwarzacz dodał im ciepła, lekko zaokrąglił sopran, więc słuchawki stały się przyjemniejsze w odbiorze. Duże wrażenie robiła także rozległa scena oraz dynamika – Aurum to szybkie, energiczne słuchawki i PD10 tego nie zmienił. Współpraca z hybrydowymi FH19 również nie budziła zastrzeżeń, podobnie jak z armaturowymi FA19. Dodatkowe punkty należą się za czysty sygnał, co docenią szczególnie fani IEM-ów. PD10 brzmiał nieskazitelnie w każdym połączeniu.

Odtwarzacz pięknie radził sobie z nowymi HiFiMAN-ami, a mianowicie HE1000 Unveiled oraz Arya Unveiled. Oba modele rozwinęły skrzydła, czarowały trójwymiarową przestrzenią w stylu głośnikowym, wysoką dynamiką oraz fantastyczną rozdzielczością. W połączeniach zbalansowanych odtwarzacz bez najmniejszego problemu je napędził. Nie odczułem zatem braku „trybu stacjonarnego”, czyli zasilacz lub drugi port USB nie były potrzebne, aby słuchawki pokazały, co potrafią.

Astell&Kern PD10 – Normal AMP vs High AMP
Zastosowanie innych wzmacniaczy dla niskiego i wysokiego podbicia to dość kontrowersyjna decyzja, ale nie należy oczekiwać gigantycznych różnic. Odebrałem High AMP jako brzmiący trochę klarowniej i żwawiej od Normal AMP, ale… wymagające słuchawki zazwyczaj tak reagują na większe wzmocnienie – dostają werwy i wyrazistości. Przyznaję, że gdybym nie wczytał się w opisy marketingowe, to założyłbym, że Normal AMP i High AMP różnią się jedynie stopniem podbicia, a nie wzmacniaczami. Większe zmiany w dźwięku uzyskamy eksperymentując z filtrami cyfrowymi, korektorem, crossfeedem czy włączając funkcję DAR, konwertującą format PCM do DSD.

Smart AMP działa, ale nie zawsze się sprawdza. Funkcja wybiera wzmacniacz Normal AMP (5,5 V rms) dla słuchawek o impedancji poniżej 32 Ω, a High AMP (8,3 V rms) powyżej, co może nie działać w szczególnych sytuacjach. Dla przykładu dynamiczno-armaturowo-elektrostatyczne Craft Ears Aurum domagały się większego podbicia, mimo niskiej impedancji (9,6 Ω). Współczesne planary, mimo dość mobilnych parametrów, również często lubią większa moc, bo nie rozpieszczają skutecznością. W rezultacie wolałem ręcznie wybierać wzmacniacz i zazwyczaj używałem tego wydajniejszego.

Astell&Kern PD10 – jako DAC
Krótka piłka – wyjścia liniowe podają mocny, przestrzenny, naturalny i klarowny sygnał o dużej dynamice, co dotyczy zarówno wyjść 3,5 mm oraz 4,4 mm, jak i XLR ze stacji dokującej. Z PD10 można więc bez problemu zrobić źródło dźwięku dla innych wzmacniaczy czy głośników, szczególnie gdy zależy nam na barwnym brzmieniu i dużej scenie dźwiękowej, a więc umuzykalnieniu pozostałych elementów toru. Analitycznie brzmiące wzmacniacze, jak i neutralne czy jasne głośniki powinny zabrzmieć barwniej i bardziej naturalnie.

Podsumowanie

Astell&Kerna PD10 ma wiele mocnych stron. Wzornictwo wpada w oko za sprawą nieszablonowych przycisków, jakość wykonania jest wysoka, a w zestawie otrzymujemy etui oraz stację dokującą, czego się nie spodziewałem, bo producenci sprzętu audiofilskiego nie słyną ze szczodrości. Duży, ostry i barwny ekran o intuicyjnym interfejsie to kolejny plus, podobnie jak wysoka wydajność – odtwarzacz działa płynnie i stabilnie. Do plusów można zaliczyć multum funkcji dotyczących dźwięku oraz niezły, bo około 10-godzinny czas pracy z wyjścia zbalansowanego. Przekonało mnie także naturalne, dynamiczne i przestrzenne brzmienie – dźwięk jest ciepły, nasycony, dynamiczny i holograficzny, a do tego czysty.

Nie obyło się bez kilku wad, ale dotyczą głównie akcesoriów. Funkcjonalność stacji dokującej jest tak naprawdę przeciętna – służy ona głównie do ładowania i podawania sygnału ze złącz XLR. Z kolei etui utrudnia rozwijanie panelu systemowego i uniemożliwia zadokowania odtwarzacza. Szkoda – krawędzie odtwarzacza są ostre, korzystanie z niego bez etui jest niekomfortowe.

Astell&Kern PD10 kosztuje 12000 zł. Jeśli szukamy naturalnego brzmienia i ponadprzeciętnej sceny dźwiękowej, korzystamy z przeróżnych słuchawek i głośników, a odtwarzacz ma nam służyć zarówno mobilnie, jak i stacjonarnie, to w takim przypadku warto rozważyć jego zakup. Gdy jednak nie przepadamy za ciepłym i nasyconym dźwiękiem, faworyzujemy neutralność i klarowność, to PD10 może się nie sprawdzić. Mnie brzmienie skradło serce i będę za nim tęsknił, ale dopłata względem starszych modeli czy konkurencyjnych odtwarzaczy jest duża, a nie są one deklasowane.

Zalety:
+ bogate wyposażenie
+ wysoka jakość wykonania
+ bardzo dobry ekran
+ szybkie działanie
+ intuicyjny system operacyjny
+ wysoka funkcjonalność
+ wygodna stacja dokująca
+ solidne etui
+ niezły czas pracy
+ duża moc
+ czysty sygnał
+ naturalne, barwne i energiczne brzmienie
+ rozległa, holograficzna scena dźwiękowa

Wady:
– etui z poważnymi wadami
– niska funkcjonalność stacji dokującej
– wątpliwa ergonomia bez etui
– skromny interfejs złącz

Sprzęt dostarczył:

REKLAMA
fiio

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj