Oprogramowanie



Najsłabszą, choć wcale nie słabej jakości, stroną Opusa #3 jest jego oprogramowanie. Stabilne, szybkie (odchudzony Android 5.1 zadowala się 1 GB pamięci RAM) i proste w użytkowaniu, ale nie pozbawione wad. Podczas pisania niniejszej recenzji było dostępne w dość wczesnej wersji 1.00.01. Na szczęście The Bit dość często je aktualizuje (poprzez OTA, zatem wystarczy kilka kliknięć na ekranie), więc można spodziewać się stałych poprawek.

Opus #3 uruchamia się w około pół minuty, a to całkiem rozsądny czas jak na Androida. Teoretycznie można i to zaoszczędzić, bo dostępna jest funkcja usypiania, ale nie zawsze działa ona prawidłowo i może się zdarzyć, że do „wybudzenia” będzie potrzebne… ładowanie baterii.

Domyślna aplikacja do odtwarzania muzyki, nie należy niestety do najlepszych. Choć zawiera wszystkie podstawowe opcje i np. pozwala uruchamiać pliki z biblioteki (po wykonawcy, płycie czy gatunku), jak i bezpośrednio z folderów, to ma spore braki. Przede wszystkim dziwi brak obsługi plików CUE oraz sporadyczne problemy z odczytem plików DSD, co w tej klasie sprzętu należy uznać za duży mankament. Dodatkowo sama obsługa nie została do końca dobrze rozwiązana – ikona wywołująca menu programu jest zaprezentowana jako trzy białe poziome linie w lewym górnym rogu okładki odtwarzanego albumu. O ile jest to widoczne, gdy okładkę zaprojektowano w ciemnych barwach, to przy jasnych (w szczególności białych) po prostu jej nie widać.

opus3
opus3

REKLAMA
fiio

 

Ilość opcji nie jest zbyt bogata, a z powodu zbyt późno aktywowanej karty pamięci, przy każdym uruchomieniu Opusa początkowo do dyspozycji ma się jedynie muzykę zapisaną w pamięci wewnętrznej. A propos tej ostatniej, to w plikach umieszczonych bezpośrednio na Opusie #3 odtwarzanie zawsze zaczyna się na początku ostatnio odtwarzanego pliku, co w połączeniu z brakiem obsługi CUE jest mało wygodnym rozwiązaniem.

Jako że odtwarzacz oparto na Androidzie, mamy jednak możliwość zainstalowania swojej ulubionej aplikacji muzycznej. Tu należy pamiętać o dwóch rzeczach: że brakuje działającej usługi Google, więc jeśli ma się wykupionego Neutrona czy PowerAmpa, to na Opusie #3 i tak skorzystamy tylko z wersji trial (przez pliki .apk). Jak jednak podaje dystrybutor, można wyeksportować aktywowaną aplikację z telefonu właśnie do pliku .apk (np. za pomocą darmowego programu APK Exporter) i wówczas po instalacji na odtwarzaczu The Bit będzie można cieszyć się pełną wersją ulubionych pozycji.

Ponadto, Opus nie ma przycisku „wstecz” działającego w systemie (guzik ten służy tylko do zmiany utworów), więc jeśli dana aplikacja nie umożliwia innego przejścia np. z ustawień do okna odtwarzacza, to utkniemy w danym menu aż do restartu aplikacji. Ze swojej strony mogę polecić np. HibyMusic, który omija oba problemy.

opus3
opus3
opus3
opus3

 

Gdy w końcu muzyka już zabrzmi, szybko zauważymy, że jesteśmy wolni od szumów własnych Opusa. Co prawda co jakiś czas może on złapać zakłócenia z pobliskiego telefonu (ale tylko, gdy ten leży przy samym DAP-ie), a sporadyczne delikatne trzaski przy korzystaniu z sieci Wi-Fi to niemal standard w tego typu urządzeniach. Przy zwykłym słuchaniu ma się do dyspozycji tylko muzykę, bez niechcianych narzutów.

Osobną kwestią jest łączność Bluetooth, która działa szybko, stabilnie i jest wysokiej jakości. Wszystko jest dobrze, póki nie chce się wyjść poza oficjalną aplikację Opusa, bo wtedy spotka nas niemiła niespodzianka: dźwięk nie jest odtwarzany. W przypadku testowanej wersji oprogramowania nie udało mi się skorzystać z protokołu BT ani pod HibyMusic, ani pod Spotify, ani pod Tidalem.

 

Brzmienie



Odsłuchy odbywały się w następującym towarzystwie: Campfire Audio Jupiter, Campfire Audio Orion, Echobox Finder X1, HiFiMAN HE-400i, MEE Audio Matrix2, MEE Audio P1, VE Monk Espresso, VSonic GR07 Classic, VSonic GR07 Bass Edition.

Opus #3 należy do tych odtwarzaczy, gdzie można zauważyć wygrzewanie się elektroniki. Są to zmiany dość drobne i dotyczą głównie poprawy dynamiki, zatem są jak najbardziej na plus.

Bas jest podkreślony i bogaty, choć zdecydowanie nie ma tendencji do zalewania pozostałych pasm. Jego charakter jest lekko zmiękczony i ciepły, ale znajduje się on pod dużą kontrolą, więc nie brak mu drobnych szczegółów i uderzenia, gdy to jest ono potrzebne. Daje to bardzo żywy i rozrywkowy przekaz, przy jednoczesnym dobrym rozłożeniu balansu na całym dole. Dzięki temu mamy zarówno wyraźny subbas, nasycony midbas oraz nienachalny przełom tonów niskich i średnich. Nie jest to kierunek dla miłośników suchej analizy przekazu, bowiem dół wyraźnie idzie w stronę przyjemności z odsłuchu, przy czym jest to przyjemność uniwersalna: czy to organy z „Toccaty d-moll” Bacha, stopa perkusji z „Juular” Devin Townsend Project, czy sample z „Shelter” Dash Berlin, wszystko po prostu brzmi dobrze.

Tony średnie również zostały ocieplone, ale w mniejszym niż bas stopniu. To nadal połączenie bogactwa detalu z dźwiękiem płynnym i raczej delikatnym, który lekko oddala się od słuchacza. Dzięki temu słuchanie nagrań symfonicznych stanowi prawdziwe przeżycie. Szczególnie dobrze wypada fortepian, w którym struny wybrzmiewają w bardzo naturalny sposób, ale i harfa czy waltornia nie zostają daleko z tyłu i również trzymają wysoki poziom jakościowy. Nie dotyczy to zresztą tylko instrumentów żywych – by odpłynąć w dźwiękach wystarczy włączyć Jarre’a czy choćby ścieżkę dźwiękową z serii gier Mass Effect.

Tak jak w przypadku basu, również tony średnie są nastawione na przyjemność odsłuchu, z jednym jednak zastrzeżeniem – Opus #3 nie chroni przed nieprzyjemnymi sybilantami. Jeśli utwór lub słuchawki “sieją” krzykliwą wyższą średnicą, to odtwarzacz tego nie wygładzi. Będzie ostro i sycząco, chyba że skorzysta się z korektora. W pozostałych przypadkach, gdy nagrania są dobrej jakości, a słuchawki zostały rozsądnie zestrojone, otrzymamy miły dla ucha przekaz, któremu nawet głośne słuchanie niestraszne.

Wokale nie są kolorowane, a jest w nich na tyle dużo swobody i naturalności, że ciężko znaleźć w nich jakąś słabość. Zarówno delikatny głos Loreeny McKennitt, jak i mocny Aarona Lewisa (wokalista zespołu Staind) brzmią dokładnie tak, jak powinny. Nie uświadczymy sztucznej nosowości, braku energii czy zbędnych sybilantów. Jeśli jednak trafimy na słabego wokalistę/wokalistkę albo słaby mastering ścieżki wokalnej, to możemy się szybko zmęczyć krzykliwością lub syczeniem.

Tony wysokie cechuje ciekawa prezentacja. Z jednej strony stoją trochę za średnicą i basem, a z drugiej są niezwykle wyraziste, równe i mocno rozciągnięte. Porównując je do pozostałych pasm, najbliżej im do chłodnego i analitycznego podejścia. Ciągle nie jest to monitorowy przekaz, bowiem dźwięki są podawane w sposób gładki i przystępny, ale przy tym nie ma już takiego ocieplenia jak w niższych partiach. Brzmienie instrumentów w tym zakresie pozostaje bardziej bezpośrednie i dosłowne, niczym pokaz technicznych możliwości. Skrzypce oraz trójkąt nie czarują barwą, a równym wybrzmiewaniem i blaskiem na wyższych dźwiękach. Talerze perkusji są szybkie, wyraziste, nie ma w nich zapiaszczenia i nie wygaszają się zbyt szybko.

Szczegółowość stoi na najwyższym poziomie. Mimo swojego ciepłego brzmienia, Opus #3 podaje masę detali. Co ważne, nie rzuca ich w twarz, tylko dopełnia nimi muzykę, nie są więc one ani nachalne, ani męczące. Ze względu na taki charakter brzmienia, ilość informacji początkowo może nam nawet umknąć, wystarczy jednak zmienić źródło, by nagle zaczęło czegoś brakować.

Scena i holografią są świetne. Przestrzeń jest poprawnie kreowana we wszystkich kierunkach – mocno oddala się od słuchacza, a przy tym pozostaje kompletna i nie brakuje jej wypełnienia. Przy takiej prezentacji sceny lokalizacja poszczególnych instrumentów nie stanowi problemu, poszczególne plany mają swoje konkretne miejsce i nie kolidują ze sobą, nawet gdy są ustawione jeden za drugim, a nie po bokach. Dzięki temu złudzenie przestrzeni jest tu nadzwyczaj realne.

W porównaniu do innych odtwarzaczy:

  • Colorfly C10: Opus #3 mniej koloruje dźwięk, posiada lepsze rozciągnięcie na skrajach, większą scenę oraz detaliczność. Do tego możliwości mocno wyprzedzają produkt Colorfly. C10 potrafi za to bardziej czarować średnicą, co dla niektórych jest bardzo istotne.
  • Fiio X7: Opus #3 to więcej detali i lepiej ułożona scena. W obu odtwarzaczach, szczególnie na wyjściu zbalansowanym, doświadczymy gładkości dźwięku. Na korzyść FiiO przemawia lepsze domyślne oprogramowanie oraz możliwość wymiany modułu wzmacniacza na mocniejszy.
  • Shozy Alien: Opus #3 pokazuje więcej detali, ma większą scenę, lepsze rozciągnięcie wysokich tonów i zapewnia ciszę w tle. Alien mniej wygładza dźwięk, przez co wydaje się bardziej naturalny oraz łatwiejszy w doborze słuchawek. Różnica w możliwościach obu odtwarzaczy jest wręcz porażająca na korzyść Opusa.

 

Dobór słuchawek

Najlepsze połączenie stanowią słuchawki nastawione na chłodniejszy przekaz. Dobrze dopełnia to granie Opusa – jego synergia z Campfire Audio Jupiter jest po prostu świetna, razem potrafią zagrać właściwie wszystko, niezależnie od gatunku. Nieco słabiej wypadają Oriony tego samego producenta, w porównaniu do Jupiterów tłumiące wokale i nie grające z takim rozmachem. Ciekawie wypada też połączenie z VSonic GR07 Bass Edition, bardzo rozrywkowe i żywe, doprawione świetną sceną. Podobnie jest z Echobox Finder X1, choć w tych jest więcej rozrywki, a mniej sceny.

Ku mojemu zaskoczeniu słabiej wypadły VSonic GR07 Classic – tu spada nasycenie dźwięku, a w konsekwencji przestrzeń wydaje się pusta i zbyt rozciągnięta. W parze z dużą precyzją grania, dostaje się dźwięk nieco wyjałowiony z emocji.

Pewnym rozczarowaniem były też MEE Audio P1. Choć barwa dźwięku oraz kontrola Opusa bardzo odpowiadają P1, to już wygładzanie dźwięków niekoniecznie – po zsumowaniu ich wad i zalet traciła dynamika nagrań. Pomaga wymiana kabla na srebrny i użycie wyjścia zbalansowanego, jednak wciąż czuć, że ta para po prostu niezbyt się dogaduje.

W przypadku nausznych HiFiMAN-ów HE-400i z kablem zwykłym oraz zbalansowanym w obu przypadkach było czuć, że Opusowi brakuje mocy. W przypadku balansu jest nieźle – piękna barwa oraz duża ilość szczegółów mogą cieszyć nasze uszy, niemniej i tak brakowało trochę prędkości, by osiągnąć poziom toru stacjonarnego.

W kwestii samego porównania wyjścia single-ended ze zbalansowanym, to te drugie można traktować jako wisienkę na torcie. Gdy słuchawki zgrywają się z Opusem na zwykłym kablu, to balans doda powietrza i mocy, podkreślając synergię. Jeśli jednak synergii brak, to i balans nie pomoże, czego przykładem są choćby opisywane wcześniej MEE P1.

 

Podsumowanie



Opus #3 to bardzo udany DAP. Ma swoje wady w oprogramowaniu i do najmniejszych nie należy, jednak jest świetnie wykonany i gra pełnym, detalicznym dźwiękiem. Do tego pozwala na korzystanie z serwisów streamingowych oraz można go wykorzystać jako komputerowy DAC+AMP. Jeśli ktoś nie lubi kabli, pozostaje łączność Bluetooth.

Opusowi trzeba jednak zapewnić odpowiednie towarzystwo w postaci słuchawek. Gdy już znajdzie się idealne połączenie, muzyka staje się prawdziwym przeżyciem – nie suchą analizą, nie przekoloryzowanym obrazem, a właśnie żywą muzyką.

Dla melomanów najnowszy produkt The Bit może okazać się wymarzonym odtwarzaczem, a i dla wszystkich innych na pewno wart jest odsłuchu.

Zalety:
+ żywy, pełen szczegółów, a przy tym muzykalny dźwięk,
+ duża scena i świetna holografia, bez nadmiernego rozciągania brzmienia,
+ bardzo dobre wykonanie,
+ brak szumów własnych,
+ obsługa serwisów strumieniowych i protokołu Bluetooth,
+ możliwość wgrania zewnętrznych aplikacji,
+ działanie jako DAC+AMP bez dodatkowych sterowników.


Wady:
– oprogramowanie systemowe i domyślny odtwarzacz wymagają poprawy,
– niezbyt długi czas pracy na jednym ładowaniu,
– sporadycznie potrafi złapać lekkie zakłócenia z pobliskiego telefonu lub sieci wi-fi (jeśli jest do niej podłączony),
– dźwięk jednak nie dla każdego.

 

Sprzęt dostarczył:

 

REKLAMA
hifiman

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj