Ara to w pełni armaturowe słuchawki dokanałowe Campfire Audio, drugie w hierarchii wśród modeli uniwersalnych. Posiadają łącznie siedem przetworników na stronę, które zestrojono akustycznie i zamknięto w tytanowych obudowach.
Campfire Audio Ara to słuchawki wycenione na niecałe 6000 zł (1299 dolarów amerykańskich), które zadebiutowały w 2020 roku. Może nie wyróżniają się wizualnie, ponieważ amerykański producent zastosował już dobrze znane obudowy, stosowane między innymi w Andromedach czy też w Polarisach, ale bez wątpienia kuszą specyfikacją. Wykonane z tytanu? Konstrukcja pozbawiona zwrotnic? Po siedem przetworników, w tym po cztery niskotonowe? Cena niższa od topowych Solarisów 2020? Nie ukrywam, że opisywany model momentalnie mnie zaintrygował.
Miałem też jednak i pewne wątpliwości. Zastanawiałem się, czy rezygnacja ze zwrotnic rzeczywiście wpłynie pozytywnie na brzmienie i czy armaturowa konstrukcja usatysfakcjonuje basem. Niższa cena to zawsze zaleta, ale Solaris 2020 wymagają stosunkowo niewielkiej dopłaty, bo są droższe o 200 dolarów, a to jednak flagowe dokanałówki z dodatkowym przetwornikiem dynamicznym. Zacząłem więc kwestionować zasadność zakupu modelu Ara, więc gdy tylko otrzymałem przesyłkę, błyskawicznie zabrałem się za test. Spędziłem ze słuchawkami ponad dwa tygodnie i przez ten czas skompletowałem odpowiedzi na nurtujące pytania.
Wyposażenie
Zestaw jest jak zwykle bogaty, ale niekoniecznie kompletny. Wraz ze słuchawkami otrzymujemy:
- pięć par tipsów silikonowych Final Type E (XS, S, M, L, XL);
- trzy pary tipsów silikonowych z szerokim wylotem (S, M, L);
- trzy pary pianek termoaktywnych (S, M, L);
- kabel Smoky Litz MMCX > 3,5 mm (ok. 120 cm);
- trzy (!) pokrowce;
- dwie opaski z rzepu;
- korkowy futerał;
- przypinkę;
- przyrząd do czyszczenia;
- instrukcję obsługi.
Ilość akcesoriów robi wrażenie, a zachwyca także sposób zapakowania zestawu – jakość kartonu, kolorystyka, grafiki i detale powodują, że pierwsze rozpakowanie jest wyjątkowo przyjemne. Same akcesoria także nie rozczarowują – świetnie, że producent dokłada tipsy marki Final oraz wysokiej jakości pianki. Nieciekawe są jedynie dodatkowe nakładki silikonowe, które są co prawda elastyczne, ale bardzo cienkie. Uwagę zwracają także pokrowce z dodatkowymi kieszonkami, które mogą służyć do przechowywania akcesoriów, jak i zabezpieczania słuchawek w futerale.
Korkowy futerał zasługuje na głębszy opis, bo to akcesorium wyjątkowe. Początkowo miałem wrażenie, że starsze futerały producenta są lepsze, ale szybko zmieniłem zdanie. Nowy futerał został wykonany w Portugalii, a materiał pozyskano z dębu korkowego, z jego obumierającej kory. Surowiec pozyskuje się co 9 lat, a sama procedura jest nieszkodliwa dla drzewa. Korek pokryto także warstwą gumy w celu zabezpieczenia, zabarwiono na kolor granatowy i wypalono w nim logo Campfire Audio – efekt końcowy jest fenomenalny. Podoba mi się też, że wewnątrz zastosowano imitację wełny, a sam futerał jest pojemny.
Nie mogę jednak przeboleć, że w zestawie nie ma kabla zbalansowanego. Powinienem się co prawda już do tego przyzwyczaić, bo to w dzisiejszych czasach typowa praktyka, ale w tej cenie i tak mile widziany były przewód symetryczny, choćby z wtyczką 2,5 mm.
Konstrukcja
Na pierwszy rzut oka Ara przypominają Andromedy, Polarisy, Jupitery czy też inne, wycofane już ze sprzedaży uniwersalne modele Campfire Audio. Kształt jest rzeczywiście zbliżony, charakterystycznie kanciasty i pościnany, ale same słuchawki są większe od poprzedników, bo wewnątrz musiały zmieścić się nadprogramowe przetworniki armaturowe oraz komory odpowiadające za ich strojenie. Różnice nie są jednak duże, zewnętrzne wymiary są zbliżone do starszych słuchawek – zmiany dostrzegłem dopiero po bezpośrednim porównaniu ze sobą modeli Ara i Andromeda.
Kątowe tulejki zwieńczono tym razem w stylu Solarisów 2020 lub Atlasów, czyli wyloty są podłużnie ponacinane. Obudowy są znowu lekko wypukłe od wewnętrznej strony, gdzie wytłoczono oznaczenia kanałów, a pokrywki przykręcono śrubami Tri-Wing, tym razem czarnymi. W górnej części nie brakuje gniazd typu MMCX, pozłoconych i pokrytych berylem. Kabel jest także znany, bo to model Super Litz, ale tym razem w czarno-szarej i nieznacznie zmodyfikowanej konstrukcyjnie wersji. Jak przystało na producenta z Portland, jest on złożony z żyłek posrebrzonej miedzi o różnej średnicy, a izolacja jest klasy medycznej (PVC).
Słuchawki wyróżniają się zastosowanym materiałem, bo obudowy zostały wycięte maszynowo z bloku tytanu, za wyjątkiem stalowych tulejek. Są one gładkie, perfekcyjnie wykończone, przyjemne w dotyku i zwracają uwagę matową, minimalnie mieniącą się szarością. Sam materiał jest lekki, ale trwały, łatwy w czyszczeniu i odporny na uszkodzenia, więc nie bez powodu stosuje się go w medycynie, kosmonautyce czy jubilerstwie. Co ciekawe producent podaje, że z czasem kolorystyka może się zmienić. Zaskoczyło mnie to, bo sam tytan się nie odbarwia, więc najpewniej słuchawki zostały wykończone metodą anodowania. Z tego powodu lepiej nie testować wytrzymałości słynnego metalu, bo zewnętrzna warstwa jest podatna na uszkodzenia.
Ergonomia i użytkowanie
Ergonomia jest taka sama, jak w przypadku innych słuchawek amerykańskiego producenta o tym kształcie. W praktyce nie ma znaczenia fakt, że obudowy są ciut większe, ponieważ jedynie minimalnie bardziej odstają z uszu i nie zajmują więcej miejsca w samych małżowinach. Jeśli więc znamy np. Andromedy czy Polarisy, wiemy czego spodziewać się po Arach.
W moim przypadku słuchawki nadal bez problemu mieszczą się w małżowinach, nie rozpierają ich mocno i pewnie się trzymają. Sam kształt nie jest jednak idealny, kanciaste obudowy wydają się zaprzeczać typowym założeniom ergonomicznych, bo dominują tendencje do projektów obłych, wypełniających zakamarki małżowin usznych. Rzeczywiście, po dłuższych odsłuchach mogę policzyć kanty słuchawek na podstawie… odgnieceń na małżowinach usznych, ale tak naprawdę nie powoduje to specjalnego dyskomfortu.
Izolacja od otoczenia jest bez niespodzianek – moim zdaniem jest optymalna. Campfire Audio Ara nie tłumią jeszcze tak skutecznie, jak niedościgniony wzór, czyli słuchawki Etymotic, ale i tak nieźle wyciszają otoczenie. Korzystałem głównie z pianek z zestawu (Marshmallow Earphone Tips) i miałem wrażenia obcowania z muzyką sam na sam, ale jednocześnie nie byłem zupełnie odcięty od świata, wiedziałem, co dzieje się wokół mnie. W efekcie nie można liczyć na totalną ciszę, ale muzyka jest już pierwszoplanowa, można poświęcić jej całą uwagę.
Kabel mogę opisywać w samych superlatywach. Jest on lekki i świetnie się układa, ponieważ wiązka została mocno skręcona z czterech żył wykonanych w geometrii Litza. Aluminiowy rozdzielacz jest niewielki, nie zahacza o ubrania i nie brakuje obok niego suwaka, pozwalającego skrócić docinki douszne, który dobrze spełnia swoje zadanie. Podobają mi się także zausznice – tym razem nie ma w nich drucików, nie można ich dowolnie odginać, ale są elastyczne i samoczynnie dopasowują się do kształtu uszu. Zausznice trzymały się wzorowo moich małżowin i nie drażniły skóry, bo są gładkie i przyjemne w dotyku.
Specyfikacja
- przetworniki: 4 armaturowe (dwa podwójne niskotonowe) + 1 armaturowy (średnicowy) + 2 armaturowe (wysokotonowe), komory T.E.A.C (Solid Body)
- pasmo przenoszenia: 10 Hz-26 kHz
- impedancja: 8,5 Ω
- czułość: 93 dB
- kabel: posrebrzona miedź, geometria Litza, długość ok. 120 cm, wtyczki MMCX i 3,5 mm
- masa: 8,5 g (pojedyncza słuchawka); 28,8 g (słuchawki z kablem i piankami)
Brzmienie
- Słuchawki: Campfire Audio Andromeda, Atlas, Dorado 2020, Solaris, Solaris 2020, Vega 2020, FiiO FA9, FD5, FH3, FH5s, FH7, IMR Acoustics R2 Red, Meze Rai Solo, Moondrop Starfield, TinHiFi P1
- DAC/AMP i wzmacniacze: DAART Aquila II, Playmate Everest, FiiO Q5s, FiiO BTR5 i BTR3K, EarStudio ES100 i HUD100, Oriolus 1795, Qudelix-5K
- DAP: Cayin N3Pro, FiiO M15 i M11 Pro, Astell&Kern AK70 MKII, iBasso DX200 (AMP1), Google Pixel 4a 5G
Campfire Audio Ara – tipsy
Najlepszym wyborem są pianki albo tipsy Final Type E. Te pierwsze w mojej ocenie świetnie zgrywają się z charakterem słuchawek, a drugie pozwolą podbić skrajne pasma, jeśli zajdzie taka potrzeba. Najmniej podobały mi się silikonowe tipsy o szerokich otworach wylotowych, które rozjaśniają i odchudzają słuchawki, co moim zdaniem im szkodzi. Mnie do gustu najbardziej przypadły pianki i to z nimi dokonywałem odsłuchów.
Campfire Audio Ara – brzmienie
Rzeczywiście nie ma co sugerować się aż czterema (dwoma podwójnymi) przetwornikami basowymi, bo Campfire Audio Ara to jedne z najbardziej zrównoważonych słuchawek dokanałowych, z jakimi miałem do czynienia. Brzmienie jest płaskie, liniowe, co nie tyczy się tylko średnicy, ale także góry i dołu, bo Ara bez problemu radzą sobie także z subbasem. Nie mam też wątpliwości, że to bardzo techniczne, ściśle analityczne słuchawki o topowej rozdzielczości, które są niesamowicie bezpośrednie. Wszystko, ale to absolutnie wszystko jest podawane jak na dłoni, słuchawki wyciągają najdrobniejsze smaczki, nic nie ukryje się przed słuchaczem. To uczta dla fanów szczegółowego, konturowego i precyzyjnego dźwięku, więc Ary od razu mnie zachwyciły. Wiążą się z tym jednak pewne konsekwencje, bo prezentacja nie każdego przekona, o czym za chwilę.
Bas nie jest może jeszcze tak masywny i gęsty, jak w przypadku konstrukcji z dodatkowymi przetwornikami dynamicznymi, ale gdyby ktoś powiedział mi, że Ary są hybrydowe, to najpewniej bym uwierzył. To najbardziej kompletny przekaz dołu, jaki było mi dane słyszeć z w pełni armaturowych słuchawek. Ary z powodzeniem wyciągają zakresy subbasowe, ale w technicznym wydaniu – nie ma mowy o napompowanym brzmieniu czy dudnieniu, słuchawki nigdy nie tracą kontroli nad basem. Niskie tony są ogólnie rewelacyjnie zbite, punktowe i zwarte, a do tego maksymalnie dynamiczne – atak jest szybki, wybrzmiewanie sprawne, a Ary potrafią też bas odpowiednio podtrzymać. Zróżnicowanie faktury i ogólna szczegółowość basu to też ekstraklasa. Świetnie słuchało mi się zarówno kontrabasu, gitary basowej, jak i syntezatorów. Doceniałem zarówno jazz, jak i psychodeliczny trance. Ary to dźwiękowe laboratorium, ale nadal angażujące – z chęcią wracałem do płyt wirtuozów basówek, zachwycałem się jazzowymi trio, jak i eksperymentowałem z przeróżną elektroniką. Nierzadko wychwytywałem nowe detale, które umykały mi przez lata.
Pasmo średnie jest bliskie i neutralne. Ani ciepłe, ani zimne, bo niska średnica i wyższe jej zakresy mają tyle samo do powiedzenia. Przekaz nie różni się względem niskich tonów, bo rozdzielczość jest fenomenalna, precyzja maksymalna, a detali mnóstwo – Ary wręcz przytłaczają bezpośredniością przekazu. Nie wiąże się to jednak z brakiem barw, słuchawki nie brzmią szaro czy sucho, bo satysfakcjonują nasyceniem, jak na konstrukcję armaturową. Słychać to np. po zróżnicowanych wokalach, gitarach, perkusji, instrumentach dętych czy klawiszowych – muzyka ma „kolory”. Pasmo to jest też dość elastyczne – może zabrzmieć cieplej, wręcz lampowo w klasycznym rocku, jak i chłodniej oraz bardziej syntetycznie w techno. Moim zdaniem najlepsze wrażenie robią jednak żywe instrumenty, a ważne są też wysokiej jakości realizacje, bo słuchawki są wrażliwe na mastering i uwypuklają wady nagrań. To dokanałówki dla konesera, do krytycznych odsłuchów, rozkładania muzyki na czynniki pierwsze, co jest z nimi zresztą banalnie proste, bo właściwie robią to za nas.
W górze pasma nie ma żadnego zaskoczenia – wyższa średnica płynnie przechodzi w sopran, który jest w niej osadzony, ale jednocześnie maksymalnie rozciągnięty. To stosunkowo mocne i jasne pasmo, doświetlające brzmienie i wpływające na ten ekstremalnie bezpośredni przekaz. Nie nazwałbym jednak słuchawek mianem ostrych i nie zdiagnozowałbym też żadnych problemów z dyscypliną, bo góra się nie rozmywa, nie szeleści i nie syczy, jest wzorowo kontrolowana. Zachwycałem się klarnetem, smyczkami, gitarami czy trąbką i podziwiałem również talerze perkusyjne, które pięknie szumiały na płytach jazzowych, mocno i metalicznie uderzały w rocku czy metalu. Moim zdaniem tony wysokie są po prostu mistrzowskie, bez krzty sztuczności, naturalne, czyste i wierne. Ary to gratka dla fanów krystalicznego, ale nieprzejaskrawionego przekazu. Ja byłem zachwycony, szczególnie dlatego, że przekaz sopranu nie jest sterylny – piaszczystość, ziarnistość czy szum starych nagrań są zachowane. Rewelacja!
Scena dźwiękowa jest duża i proporcjonalna, ale także w analitycznym wydaniu. Jak to rozumieć? Jest szeroko, głęboko i wysoko. Ary mocno separują kanały i są przy tym holograficznie – instrumenty zajmują obszary, są kształtne, trójwymiarowe, a nie stanowią jedynie punktów. Jednak każdy dźwięk, każdy instrument, każda linia melodyczna mają dokładnie taki sam priorytet. Można się w tym pogubić, słuchawki nie brzmią warstwowo, nie generują planów – wszystko jest równie bliskie i tak samo ważne. Muszę przyznać, że początkowo to przytłacza, a same słuchawki też nie nadają się do wielogodzinnych odsłuchów – nie robią z muzyki tła, wydają się maksymalnie kontrastowo prezentować każdy instrument, co z czasem może zmęczyć. Miałem wrażenie, że wszystko stawało się gitarami solowymi, walczyło o światło reflektorów scenicznych i moją uwagę. To bardzo nietypowe, niezbyt rozrywkowe, ale za to iście analityczne – słuchawki nie wymagają wsłuchiwania się w detale czy instrument tła, ponieważ same wypychają je do przodu, więc nic się przed słuchaczem nie ukryje.
Campfire Audio Ara vs Solaris 2020 i inne słuchawki
Armaturowe Ary mocno różnią się od hybrydowych Solarisów 2020. W obu przypadkach mamy do czynienia z przestrzennym dźwiękiem w wysokiej rozdzielczości, ale Ary stawiają na maksymalną techniczność, a Solarisy 2020 na muzykalność. W brzmieniu tych drugich jest więcej basu o głębszym zejściu, trochę mniej średnicy oraz więcej efektowności. Dają się też zauważyć różnice w prezentacji, bo Solarisy 2020 brzmią bardziej warstwowo, różnicują instrumenty w planach, podczas gdy Ary stawiają wszystko na równi. Oba modele są jednak świetne – Ary uwielbiam za analityczność, a Solarisy za większą dawkę energii i rozrywki. Gdybym jednak musiał wybrać jedne, zapewne byłyby to Ary. Uważam, że tańszy model też angażuje dźwiękiem, a przy tym zachwyca technicznością.
Zarówno Solarisy 2020, jak i Ary potrafią zabrzmieć dość masywnie w basie i swobodnie zejść w subbas, ale oba wydają się brzmieć chudo i płytko, gdy zestawi się je z Dorado 2020. Te ostatnie w stosunku do Ara generują dużo więcej basu niskiego i średniego, który odważnie wychodzi przed szereg. Wysokie tony starają się kontrować dół, więc średnica im ulega, robiąc krok wstecz. Moim zdaniem Ary to słuchawki dużo bardziej zrównoważone, płaskie, neutralne, liniowe i technicznie, gdy Dorado 2020 to w 100% rozrywka i efektowność. Uważam, że Ary są lepsze jakościowo, ale Dorado 2020 nie rozczarowują – to takie klarowniejsze Atlasy. Jednak o tym wkrótce, bo nowe Dorado i Solarisy doczekają się własnych testów.
Uważam, że Ary mają najwięcej wspólnego z Andromedami, ale chodzi mi tutaj o oryginalną wersję, gdyż nie znam niestety nowszych iteracji tych słuchawek. Andromedy mają mniej przetworników, ale to także konstrukcja w pełni armaturowa. Mam nieodparte wrażenie, że Ara to ulepszone Andromedy – wyprostowane, rozbudowane w niskich i wysokich tonach, a przy tym barwniejsze. Moim zdaniem słychać w dźwięku Ara znaczny progres, to rzeczywiście Andromedy na sterydach. Pewnie coś jest na rzeczy, bo analogii jest dużo, obudowy są podobne, a siedem armatur i zero zwrotnic miały już Andromedy w wersji Special Edition Gold, które jednak troszkę różniły się specyfikacją. Możliwe jednak, że Ara to tak naprawdę następca modelu Andromeda w bardziej analitycznej i dopracowanej wersji.
Jeśli chodzi o inne słuchawki, to moim zdaniem FiiO FH7, FH5, FH3 czy FD5 mocno ustępują Arom jakościowo. To zresztą zrozumiałe, bo armatury Campfire Audio są jednak znacznie droższe, zatem modele FiiO nie stanowią ich bezpośrednich konkurentów. Najbliżej charakteru Ara są jednak FiiO FA9 w konfiguracji 32 Ω. To także multi-armatury, które brzmią w sposób zrównoważony i na wysokim poziomie jakościowym. Jednak w konfrontacji z Ara, FiiO FA9 są okazują się być gładsze, mniej konturowe, jeszcze nie tak szczegółowe i holograficzne. Ara wyciągają też głębszy subbas i mocniej rozciągają sopran, więc brzmią ogólnie bardziej „kompletnie”. Uważam, że FA9 są świetne, ale jeszcze nie dorównują modelowi Ara rozdzielczością, precyzją i dynamiką.
Campfire Audio Ara – synergia
Słuchawki są czułe nie tylko na jakość muzyki, ale także sprzętu – odpowiednia synergia jest wskazana, a Ary mają też swoje wymagania odnośnie rozdzielczości i przestrzeni. Słuchawki brzmiały nieźle na adapterach Bluetooth, ale rozwijały skrzydła dopiero z topowymi odtwarzaczami muzyki. Moim zdaniem trzeba im dobrać adekwatne jakościowo towarzystwo, by pokazały co naprawdę potrafią.
Uważam, że neutralne lub muzykalne brzmiące źródła to najlepsi kompani modelu Ara, ponieważ słuchawki raczej nie potrzebują wzmacniania góry i potęgowania techniczności. Co prawda dobrze słuchało mi się ich także z analitycznymi FiiO M11 Pro czy Astell&Kern AK70 MKII, ale lepsze wrażenie robiły jednak FiiO M15 czy iBasso DX200. Z nimi Ary mogły pochwalić się łagodniejszym dźwiękiem i pełniejszym basem. W gruncie rzeczy podobało mi się też to, co słyszałem w połączeniu z Cayinem N3Pro – Ara reagowały na różne tryby odtwarzacza, brzmiały barwniej i masywniej w trybie Triode, klarownie i wyraziście w Ultra Linear czy technicznie i neutralnie z wyjść 3,5 mm czy 4,4 mm. Niestety słuchawki nie pokazały tego, co potrafią w kwestii sceny dźwiękowej – Cayin N3Pro, mimo iż jest świetny, to jednak trochę ograniczył przestrzeń.
Nie chcę być źle zrozumiany, bo słuchawki nadal brzmiały ciekawie z adapterami typu FiiO BTR5K, Oriolus 1795 czy Qudelix-5K, ale nie zachwycały dźwiękiem tak, jak z odtwarzaczy. Różnice były bardziej kontrastowe, niż zazwyczaj, bo z wielu przypadkach adaptery Bluetooth wcale nie odstają od DAP-ów. W przypadku Ara dało się jednak usłyszeć spadek rozdzielczości, dźwięk stawał się lekko sztuczny, a scena kameralna. Arom trzeba więc zapewnić odpowiednie warunki, inaczej nie rozwiną skrzydeł.
Ważna jest też czystość sygnału. Wprawdzie Ary są mniej podatne na szum od modelu Andromeda, a przynajmniej od posiadanej przeze mnie sztuki testowej, której używam do porównań, ale w niektórych połączeniach szum i tak dawał się we znaki. Podbicie w odtwarzaczu raczej trzeba ustawić na „low”, słuchawkom nie potrzeba wiele mocy. Z drugiej strony Ary nie są też ekstremalnie czułe, bo nie tylko impedancja jest niska (8,5 Ω), ale także ciśnienie akustyczne (94 dB) – pokrętłami głośności można swobodnie operować, słuchawki nie ogłuszą nas na minimum skali głośności.
Campfire Audio Ara – kable
Sprawdziłem różne kable z platformy testowej, np. Oriveti Affinity, FiiO LC-C, LC-D czy LC-RE. Jest tak samo, jak z masteringiem i synergią – słuchawki bez wątpienia reagują na okablowanie. Dla przykładu miedziano-srebrno-złoty LC-RE je ocieplał i wygładzał, a LC-D dodawał im klarowności, ale jeszcze nie powodował sykliwości. Nie znaczy to jednak, że warto eksperymentować z kablami, bo ze wszystkimi kablami ubywało basu, a słuchawki traciły swój charakter.
Uważam więc, że kabel producenta jest świetnie dobrany do słuchawek i gdybym potrzebował kabla symetrycznego, to sięgnąłbym po Smoky Litz lub Super Smoky Litz (z Solarisów 2020). Ten drugi ma żyły o szerszym przekroju, co potęguje bas – w brzmieniu Ara przybywało średniego zakresu dołu, a wraz z nim także ciepła. Słuchawki stawały się muzykalniejsze, co może się podobać. Ja zostałbym jednak przy dedykowanym Arom zwykłym Litzu, zapewniającym najbardziej zrównoważone brzmienie.
Inną kwestią jest zasadność użycia kabla zbalansowanego. W teorii takie połączenie powinno być czystsze, ale w praktyce przybywa mocy, a wraz z nią szumu i zakłóceń. W porównaniach okazało się, że np. sygnał z FiiO M15 był dużo czystszy z wyjścia 3,5 mm niż z gniazd zbalansowanych. Wprawdzie same słuchawki mocniej separowały kanały podłączone za pomocą standardów 2,5 mm czy 4,4 mm, ale różnica nie była duża. W efekcie przewód 3,5 mm w pełni mnie satysfakcjonował.
Podsumowanie
Campfire Audio Ara to słuchawki fenomenalne, które autentycznie mnie zachwyciły. Nie spodziewałem się tak wysokiego poziomu technicznego, tak klarownego i szczegółowego brzmienia. To wręcz mój ideał, niesamowicie zrównoważone dokanałówki z pełnym (jak na armatury) basem, bliską i naturalną średnicą oraz niezwykle rozciągniętym sopranem. Gdyby miał pozbyć się wszystkich słuchawek i wybrać tylko jeden model, byłyby to Ary. Nie zaskoczyło mnie za to wyposażenie i wykonanie, bo producent już zdążył przyzwyczaić do wielu akcesoriów, jak i dbałości o detale.
Prezentacja nie każdemu przypadnie do gustu, bo słuchawki nie brzmią efektownie, a do tego specyficznie eksponują instrumenty – ignorują poszczególne plany muzyki i przybliżają wszelkie dźwięki. Wydają się robić wszystko, byśmy nie przegapili żadnego dźwięku, co nie jest naturalne, ale pasuje do charakteru słuchawek.
Campfire Audio Ara kosztują 1299 dolarów amerykańskich, czyli niecałe 6000 zł w Polsce. Jeśli cena nie gra roli i szukamy analitycznych słuchawek, to warto je kupić – mnie zachwyciły. Gdy natomiast ważna jest bardziej rozrywkowa sygnatura, polecam rozważyć dopłatę do Solaris 2020, które nie są aż tak zrównoważone i techniczne, ale brzmią bez wątpienia bardziej muzykalnie i efektownie. Jeśli jednak liczy się jak największy bas, to można oszczędzić i sięgnąć po Dorado 2020.
Dla Campfire Audio Ara
Zalety:
+ bogate wyposażenie
+ solidne wykonanie
+ świetne wzornictwo
+ dobra ergonomia
+ wygodny kabel
+ niezła izolacja akustyczna
+ podatność na synergię
+ topowa rozdzielczość dźwięku
+ liniowe brzmienie
+ trójwymiarowe instrumenty
Wady:
– specyficzna ekspozycja instrumentów
– wymagające odnośnie jakości źródła i czystości sygnału
– brak kabla zbalansowanego w zestawie
Sprzęt dostarczył:
Jak wypadają przy Shure SE846?
Nie miałem kontaktu z Shure SE846 od momentu testu, ale raczej z pewnością Ara wygenerują mniej basu i zabrzmią bardziej analitycznie, twardziej i konturowo w porównaniu do dość gładkich Shure’ów. Moim zdaniem Ara będą górą pod względem technicznym – to słuchawki równiejsze, bardziej precyzyjne i rozdzielcze. Za to Shure SE846 wygrają pod względem muzykalnym, zapewnią mocniejszy bas i przystępniejszy dźwięk.