Comet to nowe i zarazem najtańsze słuchawki dokanałowe w ofercie Campfire Audio. Posiadają stalowe obudowy, w których zamknięto pojedyncze przetworniki armaturowe wraz z komorami T.E.A.C.

Amerykański producent wprowadził niedawno do sprzedaży dwie nowości z różnych biegunów cenowych. Pierwsza z nich to model Atlas, czyli kosztowne słuchawki wyposażone w pojedyncze dynamiki 10 mm, wycenione na 1300 dolarów. Druga nowość to tytułowe Comet, które kosztują 200 dolarów, a więc plasują się poniżej najtańszego do tej pory modelu Orion (400 dolarów). Zastosowano też nową konstrukcję, dużo mniejszą i łagodniejszą od kanciastych słuchawek Polaris czy Andromeda, zaś pełnozakresowy przetwornik ma zagwarantować kompletny dźwięk. Sprawdziłem czy się udało.

Wyposażenie

Uwielbiam opakowania słuchawek Campfire Audio za ich niezwykłe wzornictwo i nietypową kolorystykę – aż żal chować je do szafki. Comet zapakowane są w identyczne pudełko, co Andromedy lub Polaris, ale tym razem kolorem dominującym jest pomarańczowy, a akcenty mają barwę akwamaryny. Wyposażenie jest bogate i zawiera:

REKLAMA
fiio

  • usztywniany futerał;
  • dwa mini-pokrowce;
  • komplet pianek termoaktywnych (S, M, L);
  • komplet tipsów silikonowych (S, M, L);
  • komplet tipsów SpinFit (XS, S, M, L);
  • przyrząd do czyszczenia;
  • dwie opaski z rzepu;
  • przypinkę;
  • instrukcję obsługi i kartę gwarancyjną.

Mimo niskiej ceny, nie zabrakło charakterystycznego futerału. Jest on taki, jak ten dodawany do Polaris, tj. wykonany ze sztucznej skóry, z miękkim materiałem wewnątrz. Jedynie tym razem zawieszka jest trochę inna, okrągłą zamiast podłużnej. Tipsów nie brakuje, a w zestawie są także pianki i elastyczne nakładki silikonowe SpinFit. Niestety standardowe tipsy pojedyncze ponownie prezentują się przeciętnie. Uwagę zwracają dodatkowe pokrowce wykonane z ceratowego materiału. Ich jakość nie zachwyca, ale sprawdzą się jako woreczki na akcesoria.

Konstrukcja

Comety są zupełnie inne od wspominanych Orionów, Jupiterów i innych starszych słuchawek amerykańskiej marki. Kanciaste i duże obudowy typu OTE ustąpiły miejsca symetrycznym i niewielkim konstrukcjom, chociaż nadal widać, że Comet to dzieło Campfire Audio. Słuchawki zostały wykonane ze stali, są efektownie wyprofilowane i mocno połyskują. Wyglądają kosmicznie a zarazem retro. Nie mam najmniejszych zastrzeżeń odnośnie wykonania i jakości materiałów.

Słuchawki są skonstruowane z kilku elementów. Szerokie i wydłużone tulejki mają tylko delikatne ranty i zakończone są nietypowymi filtrami. Nie ma dodatkowych siateczek, gdyż same tulejki zostały precyzyjnie ponacinane. Obudowy są łagodne i kątowe, mają pościnane boki, ale ich krawędzie zostały zaoblone. Mimo że producent wspomina o wentylowanym przetworniku armaturowym, to na zewnątrz obudowy nie widać żadnych odpowietrzników. Najpewniej chodzi zatem o modyfikacje samej wewnętrznej obudowy przetwornika z kotwiczką zrównoważoną. Z obu stron słuchawek naniesiono logotypy marki, które wyglądają niczym zawiasy lub tuleje. Złącza MMCX zostały umieszczone pod spodem – ponownie są one wzmocnione berylem, tak jak w droższych słuchawkach Campfire Audio.

Kabel to czarna plecionka czterożyłowa typu Copper Litz, która została dostosowana do klasycznej metody noszenia. W efekcie przy wtyczkach MMCX nie ma zausznic, ale nie zabrakło kolorowych kropek oznaczających kanały. Na prawy odcinek douszny trafił trójprzyciskowy pilot z mikrofonem, zamknięty w aluminiowej obudowie. Rozdzielacz jest również metalowy i posiada ruchomy suwak, który idealnie przylega do splittera. Kabel został zakończony pozłoconą wtyczką 3,5 mm, zamkniętą w kątowej obudowie.

Ergonomia i użytkowanie

Pod względem ergonomii Comet nie zawodzą, chociaż można narzekać na pewne aspekty okablowania. Ogólna wygoda jest moim zdaniem lepsza niż w kanciastych Polarisach czy też w modelu Andromeda, który w moim przypadku potrafi uciskać małżowiny uszne. Duży wpływ mają na to same wymiary słuchawek – Comet nie są jeszcze tak małe, jak np. słuchawki Flare Audio, a są też szersze od Etymotic. Aplikuje się je bardziej płytko, a mimo to tylko nieznacznie wystają one z uszu.

Comet stworzono z myślą o klasycznej metodzie noszenia, z kablem od dołu. Można je również założyć metodą OTE, ale wtedy bardziej odstają z uszu. Odcinki douszne nie trzymają się idealnie małżowin, mimo że przy rozdzielaczu jest suwak. Niestety pilot z mikrofonem trafił bardzo nisko, więc suwak ma ograniczony zakres ruchu. Najwidoczniej producent chciał, by pilot nie przeszkadzał i był w odpowiedniej pozycji, jeśli zdecydujemy się na noszenie Cometów metodą OTE, ale trochę przesadził. Pilot ma natomiast bardzo dobre przyciski, które cechuje sprężysty klik, a przy tym są łatwo wyczuwalne. Występuje nieznaczny efekt mikrofonowy, który jednak nie powinien uprzykrzać odsłuchów w trakcie spacerów.

Świetnie, że zastosowano wtyczki MMCX, ale słuchawki z tymi złączami mają zazwyczaj konstrukcję Over The Ear, więc korzystanie z okablowania wyposażonego w zausznice może być problematyczne. Z kablem Oriveti Affinity udało mi się założyć słuchawki metodą OTE, ale procedura była trudniejsza i bardziej czasochłonna niż zazwyczaj.

Izolacja stoi na bardzo dobrym poziomie, szczególnie po założeniu pianek termoaktywnych z zestawu, które rozprężają się powoli, są gęstsze i gładsze od porowatych Comply serii T. Ze słuchawek z piankami można korzystać z powodzeniem w zatłoczonym mieście, gorzej jest z silikonowymi tipsami pojedynczymi oraz SpinFit, które tłumią słabiej, mimo uszczelnienia kanałów słuchowych. SpinFit wymagają wyczucia – założone poprawnie oferują wystarczającą izolację do komfortowych odsłuchów w przestrzeni miejskiej.

Specyfikacja

  • konstrukcja: klasyczna, stalowe obudowy, złącza MMCX pokryte berylem, miedziany przewód w geometrii Litza
  • przetworniki: pełnozakresowe, armaturowe + komory T.E.A.C (Tuned Expansion Acoustic Chamber)
  • SPL: 97 dB@1 kHz
  • pasmo przenoszenia: 10 Hz-19 kHz
  • THD: <1%
  • impedancja: 48 Ω
  • kabel: MMCX, 125 cm, kątowa wtyczka 3,5 mm
  • masa: 10 g (same słuchawki), 25 g (z piankami i przewodem)

Brzmienie

  • Słuchawki: Campfire Audio Andromeda, Polaris, Etymotic ER-4PT, Oriveti New Primacy, FiiO F9 PRO, iBasso IT01, SIMGOT EN700 PRO
  • DAC/AMP i wzmacniacze: FiiO Q5 (AM3A i AM3B), Leckerton UHA-760, Astell&Kern AK XB10, FiiO BTR1
  • DAP: Astell&Kern AK70 MKII, iBasso DX200 (AMP1), iBasso DX150 (AMP6), FiiO X5 III, OnePlus 5
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Copper Series, Klotz, Oriveti Affinity
  • Muzyka: wiele gatunków, różne realizacje, w tym 24-bit oraz nagrania binauralne

Wybór nakładek jest bardzo ważny. Z piankami Comety są zdecydowanie ciemniejsze, bardziej masywne i basowe. Zwykłe tipsy silikonowe kierują brzmienie w drugą stronę – rozjaśniają i odchudzają dźwięk, chociaż wtedy niestety wysokie tony tracą kontrolę i stają się szeleszczące. W rezultacie najlepiej wypadły tipsy SpinFit, oferujące najbardziej zrównoważone brzmienie z zachowaniem jakości basu i łagodności góry.

Słuchawki zdumiewają od pierwszych chwil. Trudno uwierzyć, że wewnątrz jest tylko pojedyncza armatura, bo potrafią wyciągnąć konkretny subbas, zabrzmieć masywnie i gęsto. Comet spodobają się osobom szukającym rozdzielczości i mocniejszego konturu rodem z przetworników z kotwiczką zrównoważoną, ale bez ubytków w niskim basie. To nietypowa mieszanka, a tym samym bardziej dociążone i zagęszczone brzmienie, charakterystyczne dla amerykańskiej marki. Słuchawkom nie brakuje muzykalności.

Bas jest najmocniejszy na piankach, najsłabszy na zwykłych tipsach i średni na SpinFit. W pierwszym przypadku dół potrafi przytłoczyć średnicę (oddalając wokale), w drugim brzmienie staje się nieznacznie za ostre (dystansując bas), zatem SpinFit to złoty środek. Nadal więcej do powiedzenia ma midbas, ale zejście nie zawodzi – dół potrafi efektownie zawibrować, pulsować i mocno uderzać. Bas robi wrażenie atakiem, szybkim wygasaniem, ale może także leniwie się przelewać. Jednocześnie nie brakuje rozdzielczości, więc wyciągane jest wiele detali, a faktura instrumentów jest różnicowana. Z czystą przyjemnością słuchałem ciężkiego metalu lub rocka z różnych epok, ale także jazzu i starszej oraz nowszej elektroniki. Dół może nie spodobać się jedynie osobom uczulonym na bas, preferującym wyjątkowo płaskie i szkicowe brzmienie. Tony niskie docenią natomiast zarówno „basogłowi”, jak i melomani gustujący w bardziej uniwersalnym graniu.

Mimo że Comet ze SpinFit brzmią w sposób najbardziej zrównoważony, to jednak nie są idealnie równe. Odebrałem brzmienie środka jako lekko złagodzone, nieznacznie uspokojone w wyższej średnicy. Bas i tak płynnie przechodzi w średnicę, ale jego niskie podpasmo pozostaje trochę bardziej z przodu, co nadaje dźwiękowi bardziej zagęszczonego charakteru. Brzmienie nie jest wyjątkowo nasycone, może wydać się trochę szare, jakby matowe, co jednak charakteryzuje wiele słuchawek armaturowych. Ze SpinFitami pasmo średnie nadal pozostaje czytelne i odpowiednio bliskie, chociaż wokale i tak nie są wyjątkowo z przodu. Bardziej dystansują je pianki, które najłatwiej docenić w muzyce opartej na basie. Bardzo podoba mi się też fakt, że Comet radzą sobie z ciężkim graniem. Nie zatkały się od masywnego brzmienia zespołów Meshuggah lub Gojira i nie pogubiły w muzyce Pantery, co robi wrażenie – metal to zawsze wyzwanie dla słuchawek, także przez różną jakość realizacji.

W górze pasma bywają niespodzianki. Moim zdaniem przekaz na SpinFit lub piankach jest dosyć łagodny – słuchawki nie syczą, nie kłują i daleko im do przejaskrawionych. Słychać jednak pewną szorstkość, bardziej surowy i techniczny charakter niskiego sopranu. Mimo lekkiego roll-offa w wysokich częstotliwościach, słuchawki mogą wymagać przyzwyczajenia. Comet nie brzmią totalnie relaksująco i spokojnie, czasami bywają dosyć agresywne, mimo że teoretycznie nie powinny. Przyczyną tego jest także sporo skumulowanej energii, czyli wysoka ogólna dynamika, jak i mocniejszy zarys dźwięku. Comet nie chcą robić za tło, wolą angażować muzyką, narzucać się brzmieniem. Lubią jaśniejsze nagrania, dobre realizacje i bezpośrednie źródła, ponieważ nie należą do słuchawek wyjątkowo rozciągniętych w górze pasma. Fani krystalicznego i dominującego sopranu raczej nie będą zadowoleni.

Przez głęboki bas łatwo zwątpić w specyfikację słuchawek, ale holografia zdradza, że mamy do czynienia z pojedynczą armaturą – nie można liczyć na trójwymiarowe granie z dookolną sceną. Słuchawki faworyzują szerokość (i to całkiem konkretną), trochę ignorują wysokość, ale mają niezłą głębię. Instrumenty prezentowane są zarówno w obszarze czaszki, jak i poza nim. Źródła pozorne są i tak dosyć duże (szczególnie wypełniający brzmienie bas), lecz instrumenty nie są jeszcze tak kształtne, jak w wieloprzetwornikowych konstrukcjach Campfire Audio. Separacja dźwięków jest dobra, ale nie można liczyć na wyjątkowo napowietrzone brzmienie.

Campfire Audio Comet i sprzęt
Słuchawki są czułe na charakter źródła i dla najlepszych efektów wymagają pewnej synergii, ale nawet w mniej korzystnych połączeniach słucha się ich z przyjemnością. Dobrze by sprzęt nie wycinał wyższej średnicy, ale jednocześnie nie wzmagał przesadnie góry. Mile widziane są odtwarzacze o cieplejszym charakterze, które dodadzą brzmieniu nasycenia i barw. Comet cechują się też trochę wyższą impedancją i niższą skutecznością, niż typowe dokanałówki, ale nadal nie są wyjątkowo wymagające. Podoba mi się takie podejście, bo dzięki temu słuchawki nie wyciągają szumów i zakłóceń. Ponownie uczulam na wybór tipsów – poniższe opisy dotyczą głównie nakładek SpinFit. Do pianek szukałbym raczej źródeł bardziej klarownych, a do zwykłych tipsów tych łagodniejszych w sopranie.

Comet zabrzmiały bardzo dobrze z Leckertonem UHA-760. Nadal dało się słyszeć pewne zgaszenie środka, więc z pomocą przyszedł FiiO Q5. Ze standardowym modułem AM3A słuchawki pogłębiły się w basie i lekko ochłodziły, więc lepiej wypadł nowy AM3B, który brzmi bardziej średnicowo i precyzyjnie – z nim Comety zabrzmiały klarownie i konturowo w średnicy, ale nadal ze świetnym basem.

DX200 od iBasso z modułem AMP1 zaprezentował masywny i gęsty bas z wyjątkowo mocnym uderzeniem, ale nie zgasił i nie zamulił słuchawek. Nowy DX150 zapewnił słuchawkom lżejszy i trochę bardziej klarowny charakter, ale tym samym gładszy i spokojniejszy. Astell&Kern AK70 MKII mocniej zaprezentował wyższe tony średnie, więc słuchawki stały się bardziej bezpośrednie, ale tym samym mniej przyjemne w odbiorze – w tym przypadku Comet pokazały się od analitycznej i konturowej strony. Natomiast z FiiO X5 III Comety zabrzmiały bardziej łagodnie i gładko, ale ciągle robiły wrażenie basem. Mimo że słuchawkom przypasowała prezentacja średnicy OnePlusa 5, to przez ścięty subbas smartfona Comety straciły głębię i „kopa” niskich tonów, a bez tego już tak nie czarowały. Moim zdaniem najlepsze efekty dały odtwarzacze iBasso.

Campfire Audio Comet vs inne słuchawki
Na tle platformy testowej Comet prezentują się bardzo oryginalnie. To inne brzmienie od Campfire Andromeda (technicznych, zrównoważonych i przestrzennych), jak i Polaris (podkreślonych w skrajach pasma, gładszych i również przestrzennych). Podobieństw szukałbym w modelu Orion, ale Comet generują głębszy bas i brzmią bardziej klarownie. Orion nie przypadły mi do gustu, a Comety jak najbardziej.

FiiO F9 Pro to słuchawki mocniej prezentujące średni bas, a także sopran. Mimo że F9 Pro są na tle F9 dosyć łagodne, to i tak daje się we znaki armaturowy „peak” w sopranie, którego nie mają Comety. Słuchawki Campfire też bywają bardziej szorstkie w przekazie góry, ale nie kłują i nie syczą, co w gorszych nagraniach zdarza się F9 Pro. Comet brzmią bardziej rozrywkowo, masywnie i gęsto.

Oriveti New Primacy, czyli inne trójprzetwornikowe hybrydy, budują dużo większą i bardziej kulistą scenę od Cometów. New Primacy to również lżejsze brzmienie, bardziej punktowe w basie, równiejsze w średnicy i mocniejsze w sopranie. Comet są ponownie inne – cechują się bardziej energicznym i subbasowym dołem, ale mniej klarownym przekazem od New Primacy. iBasso IT01 to też masywne brzmienie, ale bardziej midbasowe. IT01 mają też bliższy środek i mocniejszą górę, która bywa szumiąco-szeleszcząca. Comety lepiej radzą sobie z subbasem, a także kontrolą góry, z wyjątkiem podstawowych silikonowych tipsów, na których występują wspominane wcześniej problemy z górą.

Testowane niedawno Simgot EN700 Pro to także inne granie, bardziej zrównoważone, przestrzenne i naturalne. Simgot świetnie relaksują, wciągają i są przyjemne w odbiorze. Comet dodają energii, wyciągają głębszy bas i brzmią twardziej, jak przystało na porównanie dynamik vs armatura.

Campfire Audio i okablowanie
Po odpowiednim dogięciu zausznic udało mi się odsłuchać Comety z kablem Oriveti Affinity, czyli osmiożyłową hybrydą. Słuchawki zareagowały na przewód tak jak inne modele – zabrzmiały klarownie w średnicy i górze, stały się mniej zgaszone i bardziej neutralne w barwie. Ponownie słychać było efekt otwarcia dźwięku – przekaz stał się bezpośredni, napowietrzony i przestrzenny. Jest zatem pole do popisu w dostrajaniu słuchawek okablowaniem, ale lepiej postawić na przewody bez zausznic lub spróbować je usunąć.

Podsumowanie

Jeśli szukacie słuchawek armaturowych z basem, które jednocześnie nie wymagają zainwestowania kilku tysięcy złotych i nie są hybrydami, to Comet mogą być strzałem w dziesiątkę. Jestem pod dużym wrażeniem kunsztu producenta z Portland i po raz kolejny przekonałem się, że technologie Campfire Audio to nie tylko marketingowe hasła. Comet robią wrażenie subbasem, atakiem niskich tonów, a także zarysowanym brzmieniem w wysokiej rozdzielczości. Słuchawki pozwalają docenić elektronikę, rocka, rap, ale także lekki jazz, jak i cięższe granie bez jazgotu. To też zgrabne i wygodne słuchawki o nietuzinkowym wzornictwie, którym nic nie brakuje pod względem wykonania oraz wyposażenia.

Znajdzie się jednak kilka wad. Pilot na kablu umieszczono trochę za nisko, a konstrukcja jest klasyczna, więc trochę utrudnia wymianę okablowania. Słuchawki można co prawda założyć metodą OTE, ale najlepiej z kablem bez zausznic. W moim przypadku brzmienie było czasami nieznacznie zgaszone w średnicy i trochę za bardzo matowe. Mimo tego walory słuchawek i tak przyćmiewają mankamenty, a wiele bolączek można dostroić sprzętem i tipsami.

rek

Dla Campfire Audio Comet

Zalety:
+ bogate wyposażenie
+ wzorowe wykonanie
+ ciekawe wzornictwo
+ niewielka i wygodna konstrukcja
+ trzy rodzaje tipsów = trzy typy brzmienia
+ świetny subbas, wysoka dynamika i rozdzielczość, zarysowane i gęste, ale nadal bezpośrednie brzmienie
+ szeroka scena i dobra separacja instrumentów

Wady:
– problemy z kompatybilnością z okablowaniem OTE
– lekkie zgaszenie średnicy, czasami matowość pasma
– małe problemy z okablowaniem
– priorytet na stereofonię, głębia i wysokość na drugim planie

Sprzęt dostarczył:

 

SPRAWDŹ AKTUALNE CENY NA CENEO.PL

REKLAMA
hifiman

4 KOMENTARZE

    • Niestety nie znam Mee Audio Pinnacle P1. Możliwe, że kiedyś uda mi się je sprawdzić i porównać z Cometami.

    • Przepraszam za tak długi czas oczekiwania na odpowiedź.

      Aune E1 są wyraźnie jaśniejsze i bardziej klarowne od Cometów, to też bardziej miękkie, łagodniejsze i łatwiejsze w odbiorze brzmienie. Comet to natomiast twardsze brzmienie z przetwornika armaturowego, jest też ciemniejsze i bardziej basowe, a do tego mniej przestrzenne. Basu będzie więcej w Cometach, ale kosztem klarowności przekazu. Przy Aune E1 Comet mogą wydać się zamulone. Szukając alternatywy dla Aune E1, kierowałbym się raczej w stronę FiiO FH5, które oferują zarówno rozdzielczość, klarowność, ale też sprężysty i głęboki bas. Są aktualnie podobnie wycenione do Cometów, a to znacznie wyższy poziom.

Skomentuj Laczek Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj