Solaris Stellar Horizon to najnowszy przedstawiciel serii hybrydowych słuchawek Campfire Audio. Tym razem komory przetworników dynamicznych są wentylowane, a przetworniki armaturowe posiadają podwójne membrany. Całość zamknięto w stalowych obudowach z mosiężnymi elementami.

Solaris Stellar Horizon, podobnie jak przetestowane niedawno Andromeda Emerald Sea, przynoszą wiele zmian wizualnych i konstrukcyjnych. Producent przeprojektował obudowy, wymienił przetworniki armaturowe i zastosował nowy system wentylacji, który wspiera 10-mm dynamiki z membranami diamentopodobnymi. Zatem nowe hybrydy wyglądają zupełnie inaczej od poprzednika, czyli Solaris 2020. Jeśli się jednak przyjrzymy, to wyjdzie na jaw, że Solaris Stellar Horizon mają sporo wspólnego z innymi słuchawkami Campfire Audio.

REKLAMA
fiio

Mowa o również hybrydowych Pathfinder, które powstały we współpracy z Astell&Kern i także gościły na łamach kropka.audio. W obu modelach słuchawek zastosowano podobne obudowy z technologią Radial Venting, czyli otworami wentylującymi po obu stronach. Producent pozostał jednak wierny solarisowej konfiguracji przetworników i nie zdublował dynamików. Sprawdziłem, jak zmieniło się brzmienie względem starszych Solaris 2020 i jak Solaris Stellar Horizon mają się do dwukrotnie tańszych Andromeda Emerald Sea.

Wyposażenie

Zestaw zawiera:

  • trzy pary tipsów silikonowych (rozmiary S, M, L);
  • trzy pary pianek termoaktywnych (rozmiary S, M, L);
  • trzy kable MMCX > 2,5 mm/3,5 mm/4,4 mm (długość ok. 125 cm);
  • woreczek na słuchawki;
  • pokrowiec na słuchawki;
  • etui na kable;
  • przyrząd do czyszczenia;
  • skrzynkę z wieszakiem;
  • przypinkę;
  • kartę kolekcjonerską;
  • instrukcję obsługi, certyfikat, kartę gwarancyjną itd.

  Akcesoria są identyczne, jak w przypadku słuchawek Andromeda Emerald Sea, co zaskakuje, zważywszy na to, że Solaris Stellar Horizon są pozycjonowane znacznie wyżej. Nadal brakuje też tipsów Final Audio Type E, z których najwidoczniej zupełnie zrezygnowano, a były one standardowym wyposażeniem słuchawek producenta z Portland. Po detale zapraszam więc do testu modelu Andromeda Emerald Sea, gdzie opisałem bogate i nietuzinkowe wyposażenie.

Warto jednak zwrócić uwagę, że zestaw hybrydowych słuchawek różni się niuansami. W przypadku Solarisów dominuje czerń z czerwono-żółtymi akcentami, a miniaturowa dłoń przedstawia inny gest i jest jednolita kolorystycznie. Motywem przewodnim jest też elipsa, bo w takim kształcie jest mocowanie wieszaka oraz otwór w drewnianej przegródce, który pozwala zamknąć drewniane pudełko bez konieczności wypinania wieszaka. Dla porównania w Andromedach detale były szmaragdowe, otwory kwadratowe, a dłoń pokryta „patyną”.

 

Konstrukcja

Campfire Audio słynie z nieszablonowych rozwiązań, oryginalnych kształtów i nietypowego wykończenia, ale dotychczas wzornictwo było dość oszczędne. Nie dotyczy to Solaris Stellar Horizon, bo pokrywki nowych słuchawek są dużo bardziej misterne, niż zazwyczaj. Otóż na akrylowym tle wyklejono wyfrezowane, pozłocone i geometryczne wstawki, które przypominają fragmenty mapy astronomicznej, a wzór jest inny dla lewej i prawej słuchawki. Jest to spójne z „kosmiczną” stylistyką oraz nazewnictwem stosowanym przez Campfire Audio, ale zdecydowanie mniej subtelne, niż zazwyczaj. Dla porównania Solaris 2020 to niemal w całości czarne i minimalistyczne słuchawki z jednolitymi pokrywkami.

Obudowy Solaris SH zostały wykonane ze stali. Nie licząc skomplikowanych pokrywek, konstrukcja jest trójelementowa – dwie, większe części wykończono metodą szczotkowania, a tulejki klasycznie wypolerowano na wysoki połysk i nawiercono w nich otwory. Natomiast wstawki w postaci pierścieni wokół gniazd MMCX czy otworów wentylujących są mosiężne. Warto wiedzieć, że akrylowe tło zostało wycięte laserowo, a inkrustacje pozłocono metodą PVD, czyli powłokę naniesiono z fazy gazowej.

Okablowanie jest także znane z modelu Pathfinder czy Andromeda Emerald Sea, a taśmowe kable „Time Stream” świetnie pasują wizualnie do samych słuchawek. Przezroczysta izolacja odsłania przewodnik w postaci posrebrzonej miedzi, wszelkie elementy na kablu są metalowe, a rozdzielacz jest w kolorze złotym. Splitterowi towarzyszy plastikowy suwak, którego łatwo przegapić, bo idealnie przylega do jego obudowy. Przy metalowych wtyczkach MMCX z szarymi oznaczeniami kanałów nie zabrakło też fabrycznie odgiętych zausznic.

Jakość wykonania budzi wątpliwości. Gdybym oceniał słuchawki jedynie na oko, byłbym zachwycony. Jednak na zdjęciach wykonanych za pomocą obiektywu makro zauważyłem klej oraz delikatne rysy na akrylowych elementach, które widać także gołym okiem w odpowiednim świetle. Wiem z autopsji, że tworzywo tego typu jest delikatne, bo od lat fotografuję na akrylowych tłach, ale coś takiego nie powinno mieć miejsca w słuchawkach za prawie 13000 zł. Paradoksalnie tańsze Andromeda Emerald Sea czy starsze Solaris 2020 są wykonane lepiej.

Ergonomia i użytkowanie

Ergonomia satysfakcjonuje, ale nie jest perfekcyjna. Właściwie mógłbym przekleić opis z testu modelu Astell&Kern Pathfinder, bo znowu mamy do czynienia z dużymi i pękatymi obudowami oraz długimi tulejkami, które wychodzą z nich pod kątem 90°. Słuchawki nie chowają się w więc w uszach i należy nauczyć się ich aplikowania. W moim przypadku Solaris SH trzymały się pewnie, nie uciskały i nie powodowały dyskomfortu, bo niemal nie stykały się ze skórą, więc nie doskwierał mi chłód.

Ogólny komfort jest nadal porównywalny z Solaris 2020, z tą różnicą, że poprzedni model jest mniejszy i ma bardziej kątowe oraz mocniej uniesione tulejki, co w moim przypadku sprawdza się lepiej. Wyżej stawiam także nowe Andromedy ES, które także mniej odstają z uszu oraz skuteczniej wypełniają małżowiny uszne. W praktyce różnice nie są jednak duże, a z Solaris SH wciąż korzysta się przyjemnie. Niemniej do poziomu ergonomicznie wyprofilowanych HiFiMAN-ów Svanar jeszcze trochę brakuje.

Izolacja akustyczna jest satysfakcjonująca, co nie jest standardem w modelach o wentylowanych obudowach. Gdy odtwarzałem muzykę, to właściwie otoczenie w ogóle nie dawało mi się we znaki – czułem się sam na sam z dźwiękiem. W cichszych partiach utworów świat zewnętrzny docierał do moich uszu, ale mnie nie rozpraszał. Nie należy jednak oczekiwać stuprocentowego tłumienia – Solaris SH nie są zatyczkami do uszu, nawet z piankami termoaktywnymi.

Okablowanie chwaliłem je już przy okazji testu Pathfinderów, jak i podczas obcowania z Andromeda ES. Wprawdzie kable nadal się plączą, co miała wyeliminować ich płaska konstrukcja, ale za to łatwo je rozplątać. Podoba mi się też, że przewody są odpowiednio ciężkie, dobrze się układają i nie rozplątują po zwinięciu, więc nie trzeba ich spinać. Warto pamiętać, że z Solaris SH otrzymujemy komplet przewodów zbalansowanych, gdy poprzednik oferował w standardzie jedynie przewód zwieńczony wtyczką 3,5 mm.

Specyfikacja

  • konstrukcja: dokanałowa
  • przetworniki: dynamiczny 10 mm (niskie tony) + armaturowy dwumembranowy (średnie tony) + 2x armaturowy dwumembranowy z komorą T.A.E.C (wysokie tony)
  • pasmo przenoszenia: 5 Hz-20 kHz
  • czułość: 94 dB @ 1 kHz
  • impedancja: 4,4 Ω
  • kable: MMCX > 2,5 mm/3,5 mm/4,4 mm, posrebrzona miedź (długość ok. 125 cm)
  • masa: 9,8 g (pojedyncza słuchawka); 44,8 g (obie słuchawki z kablem i tipsami)

Brzmienie

Campfire Audio Solaris Stellar Horizon – tipsy
Silikonowe tipsy nie są dobrym wyborem. Te z zestawu posiadają szerokie otwory wylotowe, co nie sprzyja słuchawkom. Lepiej wypadają nieobecne końcówki Final Type E, ale te także nie zgrywają się w pełni – akcentują niskie tony (co jest na plus), ale także wzmacniają wysokie tony (na minus). Najlepszym wyborem są więc pianki z zestawu, które uspokajają sopran, lekko zmiękczają oraz ocieplają brzmienie. Zazwyczaj ich unikam, ale w tym przypadku pianki mają zdecydowanie korzystny wpływ i to z nich korzystałem podczas odsłuchów.

Campfire Audio Solaris Stellar Horizon – brzmienie
Nie spodziewałem się takiego strojenia. Liczyłem, że brzmienie będzie bardziej zrównoważone od głębokich w basie Pathfinder oraz dociążonych Andromeda ES, ale nie sądziłem, że aż tak. Otóż Solaris Stellar Horizon to słuchawki płaskie, neutralno/jasne, brzmiące przestrzennie i maksymalnie rozdzielczo, a więc zestrojone analitycznie. Solaris SH to bez wątpienia najrówniejszy przedstawiciel serii, co objawia się także w bliższej, niż dotychczas, średnicy. Rezultat będzie więc zależny od wielu czynników, czyli synergii, realizacji muzyki oraz przede wszystkim preferencji – jedni będą zachwyceni brzmieniem, inni zupełnie się „odbiją”. Sam nie wiem, w której jestem grupie. Zacznijmy jednak od początku.

Bas jest płaski, punktowy lub wręcz szkicowy. Niskie tony mają liniowy, precyzyjny, wzorowo kontrolowany charakter, więc kojarzą się wręcz ze słuchawkami studyjnymi, a nie audiofilskimi czy melomańskimi. Przekaz basu jest też szybki, mocno zróżnicowany, wyjątkowo szczegółowy i dynamiczny, co robi wrażenie, ale nie jest specjalnie trudne do uzyskania, gdy niskie tony są podawane w skromnych dawkach. Można to ocenić dwojako – fani rozkładania muzyki na czynniki pierwsze powinni być zachwyceni, ale szukający energicznego, masywnego i wibrującego basu nie mają tutaj czego szukać. Lubię analitycznie strojone słuchawki, ale uważam, że dołu powinno być więcej, bo przetwornik dynamiczny wręcz się marnuje, co niejako podważa sens hybrydowej konstrukcji. Wtedy lepiej słuchałoby się nowoczesnej elektroniki, rapu czy ciężkiego metalu, które nie porywają na Solarisach SH.

Średnica jest płaska, konturowa, zarysowana i bliska. Pasmo nie znika w tle, przekazuje multum informacji i jest mocne ze względu na spokojny przełom basu oraz niższej średnicy, a także swobodny wyższy podzakres. Solaris SH brzmią więc twardo, nie są zmiękczone czy wygładzone. Barwy nadal słychać, co jest charakterystyczne dla nowszych armatur, ale nadal mowa o ściśle analitycznym, a nie rozrywkowym przekazie. Słuchawki wręcz dekonstruują muzykę za nas – z łatwością można śledzić pracę poszczególnych muzyków i wnikać w najdrobniejsze detale, bo rozdzielczość jest wspaniała. Nadal można posłuchać muzyki w całości, ale trudno zrobić z niej tło – Solaris SH wymagają skupienia, narzucają się i motywują do analizy utworów. Nie ukrywam, że pasmo średnie zrobiło na mnie duże wrażenie. Uważam, jednak, że niższy podzakres średnicy powinien być trochę pełniejszy.

W wysokich tonach nie ma niespodzianek – góra jest mocna i kontynuuje charakter niskich oraz średnich rejestrów. Właśnie z tego powodu silikonowe tipsy wypadają gorzej, a pianki ratują sytuację, bo uspokajają sopran. Nie powiedziałbym jednak, że można go okiełznać samymi nakładkami – wysokie tony są wciąż mocno rozciągnięte, nie chowają się w tyle i brzmią bardzo wyraziście. Dużo będzie więc zależało od realizacji muzyki, bo Solaris SH nie ukryją przed nami sybilizacji, wad nagrań, piaszczystości czy szumu, co tylko potęguje analityczno-studyjno-monitorowy charakter słuchawek. Myślę, że „sopranogłowi” będą w niebie, a wszyscy pozostali będą musieli eksperymentować z nakładkami, muzyką oraz synergią. Znowu jestem zachwycony poziomem technicznym, ale szkoda, że wysokie tony nie są spokojniejsze.

Scena dźwiękowa jest naprawdę duża, jak na słuchawki dokanałowe. Przekaz rozpościera się daleko na boki, czyli przestrzeń jest szeroka i stereofoniczna. To rezultat kontrastowej separacji kanałów oraz punktowego basu, który nie wypełnia zakamarków sceny, więc napowietrzenie jest obfite. Głębia oraz wysokość także nie rozczarowują, ale moim zdaniem to stereofonia ma najwięcej do powiedzenia, więc przestrzeń określiłbym jako elipsoidalną. Nie każdego przekona natomiast ekspozycja instrumentów, bo każdy dźwięk wydaje się mieć podobny priorytet, nic nie umyka uwadze słuchacza. Nie ma raczej mowy o typowym, warstwowym przekazie – oddaleniu chóru czy instrumentów tła.

Campfire Audio Solaris Stellar Horizon – porównania z Solaris 2020, Andromeda Emerald Sea itp.
Słychać podobieństwa do Solarisów z 2020 roku, bo oba modele brzmią klarownie, rozdzielczo i precyzyjnie. Jednak Solaris SH zostały zestrojone równiej – basu jest mniej, a średnica bliższa. Nie mam też wątpliwości, że nastąpił progres w scenie dźwiękowej, która jest wyraźnie szersza. Solaris 2020 bynajmniej nie brzmią wąsko, ale producent rzeczywiście podniósł poprzeczkę. Co ciekawe poprzednik ma w sobie także więcej gładkości, miękkości i ciepła, co można ocenić dwojako. Z jednej strony Solaris SH brzmią twardziej, bardziej konturowo, co potęguje rozdzielczość i zwiększa ilość dźwiękowej informacji. Z drugiej strony Solaris 2020 są bardziej muzykalne, łagodniejsze i przystępniejsze w odbiorze. Trudno wyłonić mi faworyta – Solaris SH zachwycają poziomem technicznym i równowagą, ale Solaris 2020 słucha mi się przyjemniej.

Andromedy Emerald Sea mocno różnią się charakterem od Solaris SH. Multiarmatury generują większy, mocniej uderzający i wypełniający scenę bas, uwypuklają niższe średnie oraz ścinają górę pasma w najwyższych oktawach, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie konfrontując je z bohaterem niniejszego testu. W bezpośrednim porównaniu Solarisy SH są dużo płytsze w basie, neutralne w średnicy i znacznie klarowniejsze w wysokich tonach. Scena dźwiękowa jest także po stronie Solaris SH, bo Andromedy nie brzmią aż tak szeroko. Mamy zatem do czynienia ze zderzeniem analityczności (Solaris SH) z muzykalnością (Andromeda ES). Hybrydy wypadają lepiej technicznie i są bliższe równowagi, ale multiarmatury brzmią bardziej angażująco i uniwersalnie. Znowu niełatwo wymienić mi faworyta, ale Andromedy ES są jednak o połowę tańsze od Solaris SH, więc ode mnie punkt dla „zielonych” (dokanałówek).

Solaris SH mają więcej wspólnego z Ara, czyli siedmioprzetwornikowymi słuchawkami armaturowymi od Campfire Audio, które także zestrojono płasko. Daje się jednak wychwycić, że w Solaris SH za bas odpowiada dynamik, a skraje pasma modelu hybrydowego są trochę bardziej rozbudowane. W efekcie Ara grają mocniejszą średnicą od nowych Solarisów. Hybrydy znowu wygrywają sceną dźwiękową, bo Ara nie separują tak kanałów i bardziej zapełniają centrum przestrzeni, więc instrumenty częściej lądują w głowie. Jak wspomniałem wcześniej, ekspozycja instrumentów jest podobna w obu modelach, czyli każdy dźwięk wydaje się równie ważny. Nie mam wątpliwości, że Solaris SH są technicznie lepsze i to też niejako rozwinięcie sygnatury Ara. Mnie jednak przyjemniej słuchało się trochę łagodniejszych Ara, znowu o ponad połowę tańszych od Solaris SH, ale już trudno dostępnych.

Solaris SH brzmią płasko jak deska w konfrontacji z HiFiMAN Svanar, masywnie brzmiącymi, podbitymi w basie, ciepłymi i lekko przyciemnionymi słuchawkami dynamicznymi. Znowu mowa o potyczce analityczności z muzykalnością. Znacznie więcej basu generują też Astell&Kern Pathfinder, które według mnie brzmią łagodniej, cieplej i… bardziej muzykalnie. W przypadku Pathfinderów słychać pewien konflikt miękkich przetworników dynamicznych z twardo zarysowanymi armaturami, co nie występuje w Solaris SH. Niemniej Pathfindery są przyjemniejsze w odbiorze i bardziej elastyczne, a także aktualnie tańsze o niebagatelne 6000 zł. Z kolei Sennheiser IE 900 brzmią na planie litery U, także mogą pochwalić się dużą, ale raczej kulistą niż elipsoidalną sceną. Przy nich Solaris SH to istne laboratorium za… tak, ponad dwukrotność ceny.

Campfire Audio Solaris Stellar Horizon – synergia
Słuchawki zdecydowanie potrzebują synergii, ale sprawa jest skomplikowana. Nie zalecam łączyć Solaris SH ze źródłami brzmiącymi jasno, ostro, płytko w basie czy mocno analitycznie, czyli lepiej nie dublować sygnatur. Basowe, cieplejsze i spokojne w sopranie źródła są jak najbardziej wskazane. Niestety słuchawki są dość uparte – reagują na charakter sprzętu towarzyszącego, ale nie należą do słuchawek mocno „elastycznych”. Bez względu na źródło brzmienie pozostaje w dużej mierze neutralno-jasne. W wielu przypadkach konieczna może być prosta korekcja, jeśli uznamy, że wyższych tonów średnich czy sopranu jest za dużo.

Należy też zwrócić uwagę na czystość sygnału, bo impedancja Solaris SH wynosi tylko… 4,4 oma. Sytuację ratuje dość niska skuteczność (94 dB), ale warto zadbać o źródło o jak najniższej impedancji wyjściowej i niskim poziomie szumów własnych. Co ciekawe Solaris SH i tak szumią mniej od starszych modeli – nadal trudno uzyskać idealnie czarne tło, ale starsze Andromedy, Solarisy czy też Ary są w tym aspekcie bardziej problematyczne.

Słuchałem Solarisów SH m.in. z Astell&Kern Kann Max, FiiO M17, Q7 czy stacjonarnym K9 Pro ESS. Byłem w pełni zadowolony z rozdzielczości czy przestrzeni, ale żadne źródło nie zgrało się idealnie. Ponadto Kann Max zbyt mocno szumiał, a sygnał nie był idealnie czysty także z M17-tką. Najczyściej zabrzmiał K9 Pro ESS, który w tym aspekcie wygrywa z odtwarzaczami. Sięgnąłem więc po model M15, czyli starszy odtwarzacz FiiO z kostkami Asahi Kasei Microdevices. Słuchawki zabrzmiały z nim łagodniej, trochę pełniej w basie i przystępniej – góra pasma była nadal mocna, ale „aksamitność” kostek AKM i tak wpłynęła pozytywnie na brzmienie.

Podsumowanie

Solaris Stellar Horizon to zjawiskowe hybrydy. Robią wrażenie stalowymi obudowami, nietuzinkowym wzornictwem, całkiem niezłą ergonomią oraz dobrym tłumieniem. Imponujące jest także nadzwyczajnie bogate oraz niebanalne wyposażenie – do dyspozycji są trzy kable, a drewniana skrzynka z awangardowym wieszakiem jest jedyna w swoim rodzaju. Analityczne, neutralno-jasne, mocno zarysowane i techniczne brzmienie może zachwycić wymagających, podobnie jak szeroka scena dźwiękowa.

Nie jestem jednak w pełni zadowolony ze słuchawek. Na akrylowych pokrywkach zauważyłem skazy czy pozostałości kleju – może to odosobniony przypadek testowanego egzemplarza, niemniej w tej cenie to trudne do wybaczenia. Nie przekonał mnie też nowy pokrowiec/okładka – korkowy futerał z Solaris 2020 był bardziej praktyczny. Wątpliwości budzi też płaskie, neutralno-jasne strojenie, które nie każdemu przypadnie do gustu.

Solaris Stellar Horizon kosztują… 12995 zł. Rozumiem, że aktualna sytuacja ekonomiczna jest niesprzyjająca, ale to niemal dwukrotność kwoty, którą trzeba było zapłacić za Solaris 2020. Szczerze mówiąc chętnie zrezygnowałbym z drewnianego pudełka, szeregu dodatków oraz ograniczył ilość kabli w zestawie, żeby cena była bardziej „zjadliwa”. Ponadto Solaris SH wcale nie muszą być lepsze od Solaris 2020. Moim zdaniem nowe hybrydy przynoszą progres techniczny, czyli wyższą rozdzielczość, bliższą średnicę i większą scenę, ale łagodniejsze Solaris 2020 mogą podobać się bardziej.

Trudno mi zatem jednoznacznie ocenić najnowsze hybrydy Campfire Audio. Jeśli cena nie gra roli, szukamy słuchawek wybitnych technicznie i mamy awersję do podbitego basu, to zakup może być udany. W innym przypadku Andromeda Emerald Sea czy Astell&Kern Pathfinder mogą wyjść na prowadzenie, podobnie jak Sennheisery IE 900 czy HiFiMAN-y Svanar. Może nie są one tak rozdzielcze czy przestrzenne, ale brzmią muzykalniej.

Zalety:
+ wyjątkowo bogate wyposażenie
+ kable zbalansowane w zestawie
+ niebanalne wzornictwo
+ niezła ergonomia
+ dobra izolacja akustyczna
+ elastyczne okablowanie
+ maksymalnie techniczne, klarowne i zarysowane brzmienie
+ imponująca szerokość sceny dźwiękowej

Wady:
– niezbyt praktyczny pokrowiec na słuchawki
– niesatysfakcjonująca jakość wykonania
– wymagają synergii, odpowiedniej muzyki i sprzyjających tipsów
– kontrowersyjne strojenie (subiektywnie)

Sprzęt dostarczył:

REKLAMA
fiio

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj