Creative Aurvana Ace Mimi to nowe dokanałówki TWS z 10-milimetrowymi przetwornikami dynamicznymi, które zostały naszpikowane funkcjami. Oferują interfejs Bluetooth 5.3 ze wsparciem dla kodeka LDAC, hybrydowe ANC, ładowanie bezprzewodowe i nawet 7-godzinny czas pracy. Gwoździem programu jest personalizacja dźwięku Mimi.
TWS-ów do wyboru, do koloru. Półki sklepowe uginają się od dokanałówek na każdą kieszeń, a dzisiaj nawet te niedrogie zaskakują możliwościami. Słuchawki tego typu bez wątpienia dojrzały, bo wiele „ficzerów” z drogich modeli skapnęło do tych przystępniej wycenionych – nie musimy już wydawać fortuny, żeby cieszyć się niezłym ANC, trybem transparentnym czy ładowaniem indukcyjnym. Dobre brzmienie także nie jest zarezerwowane dla topowych słuchawek dokanałowych. Trudno więc wyróżnić się z tłumu.
Wygląda na to, że Creative’owi się udało, bo Aurvana Ace Mimi wydają się być świetną alternatywą dla topowych słuchawek od Sennheisera czy Sony. Producent postawił na interfejs Bluetooth 5.3 z obsługą technologii LE Audio, nie żałował funkcji dodatkowych i zaimplementował możliwość personalizacji dźwięku, która jeszcze nie jest oczywistością. Intryguje także wsparcie dla kodeka LDAC, wciąż niedoścignionego standardu stworzonego przez Sony. Cena słuchawek nie zwala z nóg, bo Aurvana Ace Mimi kosztują około 560 zł. Bez wahania zgłosiłem się na ochotnika do testu. Szybko okazało się, że mimo pewnych wad, Aurvana Ace Mimi to jedne z najciekawszych dokanałówek ostatnich lat.
Wyposażenie
Zestaw zawiera:
- pięć par tipsów silikonowych (rozmiary XS, S, M, L, XL);
- kabel USB-A > USB-C (długość 45 cm);
- etui ładujące;
- pokrowiec;
- instrukcję obsługi i dokumentację.
Świetnie, że otrzymujemy nie trzy, a aż pięć par tipsów. Ułatwi to dobranie rozmiaru, co jest ważne nie tylko dla brzmienia, ale także prawidłowego działania systemu ANC. Miłym dodatkiem jest również „welurowy” pokrowiec, czyli niewielki woreczek na etui.
Konstrukcja
Wzornictwo jest typowe dla produktów linii Aurvana, czyli nowoczesne i eleganckie. Wprawdzie nie ma mowy o rewolucji, bo słuchawkom nadano niejako standardowy kształt, a zgodnie z duchem minimalizmu ozdoby są oszczędne. Jednak za sprawą granatowej kolorystyki o lekko metalicznym odcieniu wciąż jest na czym zawiesić oko. Bez obawy – kolor jest głęboki, słuchawki momentami sprawiają wręcz wrażenie czarnych, więc nie powinny rzucać się w oczy.
Creative postawił na konstrukcję z „antenkami”, czyli wydłużonymi modułami, które stabilizują słuchawki w małżowinach usznych. Dostrzeżemy na nich styki ładujące (w dolnej części), oznaczenia kanałów (od wewnątrz) oraz niewielkie diody statusowe (u góry). Z kolei na obudowach znajdują się maskownice z mikrofonami systemu ANC, który jest hybrydowy (samokorygujący), więc mikrofony umieszczono zarówno od zewnętrznej, jak i wewnętrznej strony. Uwagę zwracają także eliptyczne tulejki zabezpieczone sitkami.
Etui świetnie współgra wizualnie ze słuchawkami, bo jest również obłe i metaliczne. Wewnątrz pudełka ładującego znajdziemy jedynie głębokie foremki na słuchawki ze złączami pogo-pin, a na zewnątrz złącze USB-C, pojedynczy przycisk i malutką diodę, które wylądowały na dolnej krawędzi. Z kolei na prawym boku etui dostrzeżemy dwa otwory, przez które można przenizać smyczkę lub opaskę na nadgarstek. Stosowne akcesorium należy jednak dokupić.
Jakość wykonania jest wysoka, ale nie wybitna. Matowe plastiki są przyjemne w dotyku i nie wykazują podatności na rysy czy smugi. W etui wbudowano silne magnesy, wieczko przylega idealnie, a zawiasy mają jedynie minimalne, wręcz pomijalne luzy. Co jest zatem nie tak? Widać linie łączące poszczególne elementy i te będące pozostałościami poprodukcyjnymi. Fotografie je potęgują – w praktyce trzeba wytężyć wzrok, żeby zauważyć wady, a są one stricte kosmetyczne.
Ergonomia
Nie mam jakichkolwiek zastrzeżeń odnośnie ergonomii. Może antenki wyglądają „staromodnie”, ale dzięki nim słuchawki rewelacyjnie trzymają się w uszach, bo stanowią one przeciwwagę i dodatkowy punkt oparcia. Kształt samych obudów także mi nie podpadł, bo Aurvana Ace Mimi wypełniają wnętrza małżowin usznych, nie uciskają i nie wypadają. Mogłem wykonywać zamaszyste i gwałtowne ruchy głową, ćwiczyć czy biegać, a te pozostawały na swoich miejscach. Zatem Aurvana Ace Mimi docenią osoby aktywne.
Etui również oceniam pozytywnie. Akcesorium jest lekkie i kompaktowe, a za sprawą spłaszczonego kształtu z łatwością mieści się w kieszeni spodni. Otwieranie etui jednorącz także nie stanowi wyzwania, podobnie jak wyciąganie słuchawek. Szkoda tylko, że etui przewraca się po wyjęciu słuchawek, co może utrudniać życie osobom pracującym przy biurku. To jednak szukanie dziury w całym – moim zdaniem wąskie etui Aurvana Ace Mimi i tak sprawdza się lepiej od tego obszernego z Sennheiserów Momentum 4, kwadratowego z Accentum True Wireless czy pękatego z Sony WF-1000XM5.
ANC i tryb transparentny
ANC satysfakcjonuje skutecznością, ale o perfekcji nie ma jeszcze mowy. Na pierwszym poziomie redukcja hałasu jest delikatna, drugi już wyraźnie ogranicza niższe rejestry, a trzeci przepuszcza jedynie wyższy szum, pisk czy gwizd. Tak, opisywane słuchawki nie radzą sobie z wyższymi częstotliwościami, redukują głównie te niższe, więc nie uświadczymy uczucia błogiej ciszy. Zatem miejski zgiełk już nie powinien męczyć, ale Aurvana Ace Mimi nie wyeliminują hałasu rozklekotanej komunikacji miejskiej, szumu klimatyzacji czy wentylatora oraz rozmów.
Tryb transparentny również można ocenić dwojako. Mikrofony z powodzeniem nagłaśniają otoczenie, pozwalając pozostać w kontakcie ze światem – na zewnątrz poczujemy się bezpiecznie i nie będziemy musieli wyjmować słuchawek z uszu, by z kimś porozmawiać. Nie byłem jednak zachwycony przekazem mojego głosu, który był przesadnie tubalny i zdystansowany, za czym nie przepadam. Zatem słuchawki nie wydają się znikać z uszu, ale w gruncie rzeczy „ambient mode” spełnia swoje zadanie.
Użytkowanie i funkcjonalność
Panele dotykowe są czułe i responsywne, ale niestety małe – znajdują się w górnej części „antenek”, więc czasami trudno w nie trafić. Obsługę można jednak momentalnie opanować, bo panele interpretują podwójne i potrójne dotknięcia oraz przytrzymanie, co pozwala kontrolować ANC, muzykę czy regulować głośność. Zrezygnowano z pojedynczych dotknięć, ale to w praktyce zaleta, bo dzięki temu nie zdarzają się przypadkowe komendy, gdy poprawiamy słuchawki w uszach czy je wyjmujemy.
Funkcjonalność jest wysoka. Zaimplementowano Bluetootha 5.3 z LE Audio, czyli słuchawki obsługują przyszłościowy kodek LC3 oraz odtwarzanie dźwięku z jednego strumienia dzięki technologii Auracast. Do dyspozycji są także kodeki AAC i LDAC, ale ten ostatni wymaga uprzedniego aktywowania w aplikacji Creative. Nie obyło się też bez odporności na pot czy zachlapanie (norma IPX5), obsługi dwóch urządzeń jednocześnie (funkcja multipoint) czy asystentów głosowych (Google i Siri). Przygotowano również tryb niskich opóźnień, ale nawet bez niego latencja jest akceptowalna. Świetnie, że etui można uzupełniać na ładowarkach indukcyjnych.
Czego zatem zabrakło? Automatycznego pauzowania muzyki, bo wcięło czujniki zbliżeniowe czy akcelerometr. Wiem, że nie wszyscy przepadają za tą funkcją, ale lepiej ją mieć i wyłączyć, niż w ogóle nie posiadać. Słuchawki nie oferują też szybkiego parowania, a przynajmniej moje smartfony i komputery nie wykrywały ich automatycznie. Z kolei jakość rozmów mogła być wyższa – rozmawia się nieźle, ale hałas otoczenia potrafi przytłoczyć mikrofony.
Aplikacja mobilna
Aplikacja Creative nie jest najpiękniejsza, ale zdecydowanie zwiększa możliwości słuchawek, więc warto ją zainstalować, choćby w celu zaktualizowania oprogramowania układowego. Producent nie zapomniał o klientach z Polski, bo aplikacja została przyzwoicie spolszczona. Dla porównania aplikacje Sennheiser Smart Control czy Sony Headphones nie są dostępne w języku polskim. Warto również wiedzieć, że Creative nie wymaga utworzenia konta, żeby korzystać z zaawansowanych funkcji.
Widżety na ekranie głównym dają dostęp do korektora graficznego, konfiguracji ANC/trybu transparentnego, personalizacji dźwięku i programowania paneli dotykowych. Możemy więc swobodnie przestroić słuchawki (10-pasmowe EQ oraz korekcja niskich i wysokich), wyregulować intensywność ANC i nasłuchu, wykonać test słuchu w celu utworzenia indywidualnego profilu oraz przypisać inne komendy poszczególnym dotknięciom paneli.
Aplikacja umożliwia ponadto włączenie kodeka LDAC, trybu niskich opóźnień oraz wyszukanie strumienia Auracast (przycisk „skanowanie transmisji”). W ustawieniach wyłączymy także komunikaty głosowe, co warto rozważyć, bo są one niskiej jakości. Świetnie, że nie obyło się bez procentowych wskaźników baterii obu słuchawek, ale niestety w obrębie aplikacji nie sprawdzimy poziomu naładowania etui (służy do tego dioda na spodzie pudełka).
Słuchawki są kompatybilne z inną aplikacją Creative’a, czyli SXFI, która służy do wykonania skanu małżowin usznych w celu aktywowania dźwięku przestrzennego Super X-Fi. W tym przypadku konieczne będzie jednak utworzenie konta. Czy warto sobie zawracać głowę aplikacją SXFI? Moim zdaniem nie. Efekt przestrzenny jest ciekawy, chociaż jak to zwykle bywa sztuczny, ale nie to jest problemem. Technologia nie działa „globalnie”, a jedynie w obrębie aplikacji, czyli musimy odtwarzać muzykę z plików – aplikacje strumieniujące nie są obsługiwane.
Czas pracy
Creative obiecuje do 7 godzin jednorazowej pracy i do 28 godzin łącznie, ale z wyłączonym ANC i średnim poziomem głośności. Mnie interesowały realne osiągi, więc przeprowadziłem dwa testy akumulatorów z ANC na maksymalnym poziomie intensywności. Pierwszy z kodekiem LDAC, a drugi z kodekiem AAC. W obu przypadkach głośność została ustawiona na około 75 dB.
W teście z kodekiem LDAC słuchawki wytrzymały dokładnie 3 godziny i 27 minut, co jest kiepskim wynikiem, ale niejako zrozumiałym dla tak wymagającego scenariusza, bo LDAC to kodek prądożerny. Natomiast test z kodekiem AAC trwał 4 godziny i 47 minut, co jest już całkiem niezłym, ale nadal nie spektakularnym rezultatem. Jeśli więc liczy się każda minuta, musimy odpuścić sobie LDAC-a lub zredukować intensywność ANC.
Jak w tym aspekcie Aurvana Ace Mimi wypadają na tle innych słuchawek? Poniżej wyniki uzyskane przez inne modele w zbliżonych warunkach:
- Jabra Elite 8 Active (ANC i AAC) – 8 godzin i 30 minut;
- Jabra Elite 10 (ANC i AAC) – 9 godzin i 30 minut;
- Nothing Ear (2) (ANC i LHDC) – 3 godziny;
- Sennheiser Accentum True Wireless (ANC i aptX) – 4 godziny i 59 minut;
- Sennheiser Momentum True Wireless 4 (ANC i aptX Adaptive) – 5 godzin i 34 minuty;
- Sony WF-1000XM5 (ANC i LDAC) – 5 godzin i 30 minut.
Specyfikacja
- interfejs: Bluetooth 5.3 z LE Audio (kodeki SBC, AAC, LC3 i LDAC)
- zasięg: do 10 m
- przetworniki: 2x dynamiczne 10 mm (xMEMS)
- pasmo przenoszenia: 5 Hz-40 kHz
- czułość mikrofonu: -38 dBV
- funkcje: hybrydowe ANC, personalizacja Mimi, dźwięk Super X-Fi, tryb transparentny, aplikacja mobilna, Auracast, wodoodporność IPX5, obsługa dotykowa, asystent głosowy, ładowanie Qi, multipoint
- akumulatory: 52/470 mAh (pojedyncza słuchawka/etui)
- czas pracy: do 7/28 godzin bez ANC (jednorazowo/łącznie)
- masa: 4,7 g (pojedyncza słuchawka); 37,2 g (etui)
Brzmienie
Creative Aurvana Ace Mimi brzmią ciepło i muzykalnie, bo to słuchawki z mocną podstawą basową oraz łagodną górą pasma. Brzmienie jest więc miękkie, gładkie i przyjemne w odbiorze, a słuchawki zgrywają się z przeróżnymi gatunkami muzycznymi. Jak to bywa ze słuchawkami strojonymi cyfrowo, ostateczny rezultat zależy od konfiguracji – za pomocą EQ można zdziałać cuda, a pozytywny wpływ ma także personalizacja dźwięku.
Poniżej moje wrażenia z odsłuchów Aurvana Ace Mimi prosto z pudełka, z prostą korekcją dźwięku oraz po spersonalizowaniu brzmienia. W każdym scenariuszu korzystałem z LDAC-a, który względem kodeka AAC poprawiał dynamikę, klarowność i przestrzenność.
Creative Aurvana Ace Mimi – ustawienia fabryczne
Aurvana Ace Mimi generują soczysty bas. Pasmo jest bez wątpienia wzmocnione, więc słuchawki brzmią masywnie, gęsto i głęboko. Niskie tony nie są jeszcze podawane w ekstremalnych ilościach, ale to bez wątpienia ważny element sygnatury dźwiękowej. Świadczy o tym także dynamika basu, który potrafi szybko uderzyć i sprawnie wygasnąć, czyli muzyka nie nudzi. Przyjemnie słucha się więc muzyki popularnej, elektroniki czy rapu, a świetnie wypadają też ciężkie gatunki gitarowe. Bas wciąż nie jest też zlaną masą, ale najważniejsza była rozrywka, a nie szczegółowość.
Pasmo średnie ma mniejszy priorytet, ale jest wypełnione w niższym zakresie, więc brzmi ciepło, barwnie i angażująco. Gitary, dęciaki czy instrumenty perkusyjne nie poddają się niskim tonom, podobnie jak wokale, które przebijają się przez masywny bas. Nie są one może pierwszoplanowe, ale nie ma jeszcze mowy o zupełnym zgaszeniu czy skrajnym przyciemnieniu dźwięku. Ucieszą się wszyscy, którzy spędzają ze słuchawkami długie godziny i są wrażliwi na mocną wyższą średnicę. Inaczej rzecz ujmując – pasmo średnie angażuje i nie męczy.
Wysokie tony są na dalszym planie. Słuchawki z pewnością nie syczą i nie kłują, bo górne rejestry zostały lekko ścięte. Przekaz jest zatem łagodny i przystępny, więc Aurvana Ace Mimi relaksują i pozwalają zrobić z muzyki tło do innych czynności. Jeśli chcemy się odprężyć słuchając muzyki, a szczegółowość jest dla nas drugoplanowa, to będziemy zadowoleni. Taki tuning pozwala też posłuchać gorzej zrealizowanych płyt, co często nie jest możliwe na słuchawkach o analitycznym czy rozjaśnionym charakterze.
Scena dźwiękowa nie rozczarowuje. Aurvana Ace Mimi kontrastowo separują kanały, co jest typowe dla słuchawek TWS. Przestrzeń jest jednak szersza, niż zazwyczaj w modelach z tej półki cenowej – słuchawki brzmią mocno na lewo i prawo, więc wszelkie efekty przestrzenne robią wrażenie. Nie brakowało mi także głębi i wysokości, czyli przestrzeń ma elipsoidalny, a nie kulisty kształt. Separacja dźwięków także satysfakcjonuje – instrumenty nie zlewają się ze sobą i łatwo wychwycić poszczególne linie melodyczne.
Creative Aurvana Ace Mimi – po korekcji dźwięku
Brzmienie łatwo wyrównać. W moim przypadku wystarczyło zredukować niskie tony o 2 dB i wzmocnić wysokie o 1 dB – nie był potrzebny korektor graficzny, wystarczyły suwaki dedykowane dolnym i górnym rejestrom. Jaki był efekt? Świetny! Prosto z pudełka słuchawki brzmiały jak na mój gust trochę zbyt basowo i łagodnie, a po korekcji dźwięk stał się klarowniejszy, wyrazisty i zwiewniejszy. Poprawiło się zgranie z bluesem, jazzem czy klasyką, ale nadal znakomicie słuchało się bardziej rozrywkowego grania.
Redukcja basu miała też pozytywny wpływ na separację dźwięków i przestrzeń. Bas przestał zalewać zakamarki sceny, wypełniać przestrzenie pomiędzy instrumentami, więc zyskało na tym tzw. napowietrzenie. Muzyka zaczęła rozbrzmiewać swobodniej i bardziej punktowo, gdy na fabrycznych ustawieniach występował czasami efekt „ściany dźwięku”. Zatem moim zdaniem zdecydowanie warto skorzystać z EQ, ale nie jest to nieodzowne, bo personalizacja dźwięku stanowi mocną alternatywę dla korektora.
Creative Aurvana Ace Mimi – po spersonalizowaniu dźwięku
Personalizacja dźwięku Mimi przynosi wysoce satysfakcjonujące rezultaty, bo nie odchudza i nie wyostrza przesadnie dźwięku, co miało miejsce w przypadku wielu testowanych przeze mnie słuchawek. Zazwyczaj szybko wracałem więc do ręcznego EQ. Z Aurvana Ace Mimi było odwrotnie – po wykonaniu testu słuchu zrezygnowałem z korektora, bo bas się odchudził, pasmo średnie przybliżyło, a wysokie tony rozjaśniły. Zatem po spersonalizowaniu dźwięku Aurvana Ace Mimi zabrzmiały dokładnie tak, jak chciałem.
Test słuchu nie jest specjalne przyjemny, bo kilkuminutowe słuchanie cichych pisków lewym oraz prawym uchem potrafi zmęczyć, ale warto go wykonać. Później możemy dostosować intensywność efektu, jak i wybrać jeden z trzech profilów, czyli „słabszy”, „zalecany” i „bogatszy”. Mnie do gustu przypadł ten środkowy, a intensywność efektu pozostawiłem na poziomie 100%. Podobne rozwiązanie stosuje Nothing, ale w modelu Ear (2) personalizacja dźwięku spowodowała znaczne wyostrzenie dźwięku, co nie przypadło mi do gustu.
Creative Aurvana Ace Mimi – porównania z innymi słuchawkami
Aurvana Ace Mimi generują znacznie więcej basu od wspomnianych wyżej i podobnie wycenionych Nothing Ear (2), które brzmią bardziej płasko, neutralnie i klarownie. Lubię Nothing Ear (2), ale Aurvana Ace Mimi można z łatwością rozjaśnić, a słuchawki generują pełniejsze niskie tony, z czym dokanałówki Nothinga mają problemy. Zaryzykuję stwierdzenie, że większość melomanów wybierze Aurvany właśnie ze względu na pełniejszy bas.
Sennheiser Accentum True Wireless mają podobną charakterystykę, ale moim zdaniem Aurvana Ace Mimi oferują wyższą dynamikę, większą scenę i głębsze niskie tony. Oba modele słuchawek można jednak przestroić i spersonalizować, więc dużo zależy od nas. Nie słychać też specjalnej przepaści względem Momentum True Wireless 4 od Sennheisera czy WF-1000XM5 od Sony. Oba modele oferują prosto z pudełka trochę bardziej zrównoważony dźwięk od Aurvana Ace Mimi, ale również są po spokojnej i muzykalnej „stronie mocy”.
Trochę inaczej sprawa ma się w porównaniach ze słuchawkami Soundcore, które słyną z V-kującego i klarownego strojenia. Średnica Aurvana Ace Mimi jest bliższa, a góra zdecydowanie spokojniejsza od takich Soundcore Liberty 4 czy Space A40. Nie chcę zostać źle zrozumiany – słuchawki Soundcore brzmią świetnie, ale moim zdaniem Aurvana Ace Mimi są bliżej równowagi i zostały zestrojone bardziej naturalnie za sprawą cieplejszego basu i średnicy. Dźwięk Soundcore’ów odbieram zazwyczaj jako chłodniejszy i bardziej sztuczny.
Podsumowanie
Creative Aurvana Ace Mimi podnoszą poprzeczkę względem modeli serii Outlier czy Sensemore. Są od nich kosztowniejsze, ale nie ma wątpliwości, że to wyżej pozycjonowany produkt – ANC jest skuteczne, tryb transparentny niezły, a ogólna funkcjonalność wysoka. Można też liczyć na ładowanie indukcyjne, rozbudowaną aplikację oraz obsługę kodeka LDAC. Nie zawodzi również brzmienie – dynamiczne, efektowne i przestrzenne. Pozytywnie zaskoczyła mnie personalizacja dźwięku, która rzeczywiście dostosowała słuchawki pode mnie, bo uspokoiła bas i zwiększyła klarowność.
Znalazłem jednak kilka wad. Czas pracy z ANC i kodekiem LDAC nie powala na kolana, bo wynosi niecałe trzy i pół godziny. Zabrakło też automatycznego pauzowania muzyki czy szybkiego parowania. Moim zdaniem brzmienie prosto z pudełka jest trochę za ciemne i zbyt basowe, więc EQ lub personalizacja dźwięku mogą być nieodzowne.
Creative Aurvana Ace Mimi kosztują 560 zł. Uważam, że słuchawki są tego warte i tym samym stanowią mocną alternatywę dla droższych o kilkaset złotych modeli. Wprawdzie względem flagowych konstrukcji od Sennheisera czy Sony brakuje kilku ficzerów, a ANC nie jest jeszcze tak skuteczne, ale opłacalność stoi po stronie Aurvana Ace Mimi. Mnie naprawdę przyjemnie testowało się tytułowe słuchawki i chętnie korzystałbym z nich na co dzień.
Dla Creative Aurvana Ace Mimi
Zalety:
+ niezłe wyposażenie
+ estetyczne wzornictwo
+ wysoka ergonomia
+ poręczne etui
+ skuteczne ANC
+ wsparcie dla kodeka LDAC
+ satysfakcjonująca funkcjonalność
+ udana aplikacja mobilna
+ głęboki bas, ciepła średnica i łagodna góra
+ klarowny, dynamiczny i przestrzenny dźwięk po personalizacji
Wady:
– przeciętny czas pracy (z ANC i LDAC)
– brak automatycznego pauzowania i szybkiego parowania
– trochę za ciemne brzmienie na ustawieniach fabrycznych
Sprzęt dostarczył: