Fidue to firma, która na rynku audio działa już od lat, mając w swoim portfolio kilka udanych i ciepło przyjętych modeli. Na rodzimym rynku do tej pory uchodziła raczej za markę egzotyczną, lecz wraz z pojawieniem się jej oficjalnego polskiego dystrybutora (AudioHeaven), sytuacja uległa zmianie, a produkty firmy założonej przez Benny’ego Tan dostępne są dla każdego.

Samo „FIDUE” to skrót od, w luźnym tłumaczeniu, wierności (fidelity), inspiracji (inspiration), odporności (durability), wyjątkowości (uniqueness) i radości (enjoyment). W moje ręce wpadły początkowo trzy modele, z których na pierwszy ogień poszły najtańsze i najlepiej sprzedające się A65. Czy słuchawki te rzeczywiście mają wiele wspólnego z hasłami stanowiącymi trzon azjatyckiej marki?

Wyposażenie

Dwuczęściowe pudełko nie atakuje mnogością grafik i kolorów – jest prosto i ze smakiem, w charakterystycznym dla Fidue stylu. Mam tu na myśli dość ostrą, limonkową zieleń stanowiącą znak rozpoznawczy marki, która tutaj kontrastuje z bielą. Poza nazwą firmy, jej logo w formie szachownicy i krótką charakterystyką samych słuchawek, nie widać nic. Dopiero zdjęcie wierzchniej warstwy odsłania piankową wytłoczkę z ułożonymi weń słuchawkami oraz kompletem tipsów. Pod tą wytłoczką z pianki o wysokiej gęstości znajduje się ramka z miękkiej pianki, w której z kolei umieszczono woreczkowe etui z klipsem wewnątrz niego i papierki. Tipsów w komplecie są 4 pary – 3 pary tipsów podobnych do tych, jakie dodawane były do starych modeli Brainwavzów (np. model S1) lub MEElectronics. Gumki szare o wysokiej gęstości, dość miękkie ale o grubym i dość sztywnym rdzeniu to jedne z moich ulubionych. W rozmiarach S/M/L dodano typowe jednopłaszczowe tipsy, a czwartą parę stanowią dwupłaszczowe bi-flange w rozmiarze S, z szerokim otworem. Etui to aksamitny, przyjemny w dotyku woreczek z nazwą firmy na froncie. Zamykanie jest ono „na ścisk” – należy ścisnąć oba krańce etui, by otworzyło się ono, a wszystkie listewki wygięły do zewnątrz. Z jednej strony jest to nieco niewygodne, bo wymaga użycia dość sporej siły, ale z drugiej sprawia, że słuchawki nie wypadną przypadkiem. Na koniec ciekawa rzecz, czyli klips do ubrania. Haczyk od spodniej strony, za który zakładamy kabelek, ma tyle miejsca, by włożyć weń kabelki od lewej i prawej słuchawki, przez co może on jednocześnie pełnić funkcję ściągacza. W mojej opinii to świetny patent z uwagi na mikrofon umieszczony na kablu od prawej słuchawki. Innymi słowy, w zestawie jest wszystko, co osobiście uważam za niezbędne minimum.

REKLAMA
fiio

Wykonanie i ergonomia

Fidue A65 pokazują, jak solidnie mogą być wykonane słuchawki w magicznym przedziale ~200zł. Kopułki są w pełni metalowe, z trójkątną szarą płytką frontową, na której zgrabnie wygrawerowano logo firmy, oraz z obłym korpusem w kolorze miedzianym. Tulejka ma najprawdopodobniej rozmiar T500, lecz ani u mnie, ani u głównej użytkowniczki słuchawek w osobie mojej żony, która ma sporo mniejsze uszy ode mnie, nie rodziło to problemów z komfortem ich użytkowania. Sama tulejka posiada nie tylko wyraźny grzbiet na swoim końcu, lecz także wyraźne wcięcie w połowie długości, dzięki czemu raz założone tipsy na pewno się stamtąd nie zsuną.

Opisywanym słuchawkom przyglądałem się bardzo uważnie i nie znalazłem żadnego śladu niedoróbek czy błędów w wykonaniu – wszystko jest spasowane wprost idealnie, włączając w to metalowe siateczkowe filtry chroniące przetworniki przed zabrudzeniem. Namierzyłem za to otwór wentylacyjny dla przetwornika – ulokowano go od spodu, na łączeniu faceplate’a z korpusem, więc ryzyko jego zasłonięcia jest zerowe. Do tego nie uświadczyłem zjawiska „driver flex”, czyli charakterystycznego „klikania” podczas aplikowania słuchawek.

Idąc dalej, z kopułek wychodzą krótkie, sztywne odgiętki z tworzywa, które zabezpieczają kabel. Same odgiętki od wewnętrznej strony mają oznaczenie stron w formie wypukłych literek po wewnętrznej stronie, a prawa słuchawka dodatkowo po zewnętrznej stronie odgiętki posiada wyraźną wypustkę, Łatwiej jest jednak zapamiętać, że na przewodzie prawej słuchawki znajduje się mikrofon. Sam kabel, co zasługuje na wyróżnienie, to sześciożyłowa kompozycja z miedzi OFC 7N, czyli najwyższa półka. Mniej więcej w 1/3 długości między prawą słuchawką a splitterem znajduje się jednoprzyciskowy pilot z mikrofonem. Wyśmienicie działa z on Androidem, zaś osoby z którymi rozmawiałem chwaliły wysoką jakość połączenia, bez trzasków, przerywania czy innych dziwacznych efektów. Do tego mikrofon “zbierał” na tyle dobrze, że nie musiałem podnosić głosu. Sam przycisk zrobiono z tworzywa i ma on formę doskonale wyczuwalnego pod palcem guzka o twardym, wyczuwalnym kliku, więc jego przypadkowe wciśnięcie należy do mało prawdopodobnych – jak dla mnie to ideał. A propos konfekcji kabla, to obudowa mikrofonu, splittera i wtyczki jack mają ten sam kształt o profilu ”slim” i wykonane są w całości z metalu o przyjemnej, jakby lekko prążkowanej fakturze. Do tego przewód z każdej strony zabezpieczony jest krótką odgiętką identyczną do tej przy kopułkach słuchawek, a wszystkie są idealnie docięte. Sam kabel jest miękki, giętki i elastyczny. Nie plącze się zbyt mocno, nie “mikrofonuje” ponad normę i ogólnie robi dobre wrażenie. Przypomina mi przewód ze słuchawek Ostry KC06A, a to akurat porównanie in plus.

W kwestii ergonomii początkowe zastrzeżenia można mieć do braku splittera, co związane jest z obecnością mikrofonu. Problem ten rozwiązuje wspomniany wcześniej klips, który może również pełnić funkcję suwaka, choć najrozsądniej zamontować go poniżej mikrofonu. Nie pozwoli to co prawda ściągnąć kabla pod samą brodę, ale zdecydowanie poprawi komfort i ograniczy obijanie się kabla o odzież. Same słuchawki, z uwagi na brak ostrych krawędzi, są wygodne, choć wymagają dobrania odpowiednich końcówek. Metalowe kopułki swoje ważą, więc aby uniknąć ich wypadania z uszu, lepiej dobrze je ułożyć w kanale usznym. Być może A65 nie stworzono z myślą o aktywności fizycznej, ale bym wyciągnął słuchawki z uszu, musiałem mocno pociągnąć za kabel. Ponadto, dzięki giętkiemu przewodowi można A65 z powodzeniem założyć z kablem prowadzonym nad uchem, lecz wtedy mikrofon wyląduje gdzieś w okolicach żuchwy, co mocno ograniczy możliwość korzystania z niego.

Brzmienie

Ogólna sygnatura to ciepłe, nasycone brzmienie, stawiające na muzykalność, pozbawione przeostrzeń, bez skrajnych podbić lub dołków w którymkolwiek rejonie. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że A65 w całym paśmie są zaskakująco równe, choć nie oznacza to, że jest to płaskość jak z Etymotików czy słuchawek nastawionych na studyjną analityczność. Owszem, brzmienie jest podkolorowane, ale jednocześnie samo strojenie należy określić jako przemyślane i dojrzałe.

Bas robi bardzo dobre wrażenie, choć zanim tytanowy przetwornik się wygrzeje, to jest on nieco rozlazły i buczący. Ma całkiem dobre zejście z wyczuwalnym subbasem, bez oznak ucięcia w niższych rejonach, i doskonale łączy się z dość obfitym midbasem, choć żaden z podzakresów nie dominuje wyraźnie nad drugim. Mimo całkiem sporej ilości dolnych rejestrów, nie uświadczy się w A65 efektu zamulenia. Chociaż wypełnienie jest solidne, a sam bas ma odpowiednie tupnięcie, to jego brzmienie nie przeciąga się w nieskończoność. Jest dynamicznie, energicznie i bardzo przyjemnie, z naciskiem na muzykalność, a takie strojenie sprawdza się w większości gatunków, od szybkiego metalu po spokojniejsze utwory z solidną podstawą basową. Kiedy trzeba, bas potrafi przyjemnie zabuczeć i pomasować w najniższych rejonach, co szczególnie spodoba się słuchaczom np. M83 czy Lany Del Rey, gdzie podstawa basowa jest dość solidna.

Średnica to jest to, co lubię najbardziej, i w A65 “robi robotę”, nie dając absolutnie żadnych powodów do narzekań. Jest odpowiednio nasycona, więc męskie wokale oraz gitary mają przyjemny tembr, bez uczucia jakiegokolwiek odchudzenia, a jednocześnie nie jest ona pociągnięta zbyt mocno w kierunku ocieplenia, więc chociażby wspomniane gitary zachowują pełną dynamikę, nawet podczas mocno złożonych partii solowych. Zawiodą się zapewne ci, którzy lubią rozjaśnienie w wyższych tonach średnich, bowiem wspomniana ciepłota dosięga także kobiecych wokali, przez co te mogą brzmieć nieco zbyt łagodnie. Z drugiej strony przekłada się to na niemal absolutny brak tendencji do sybilizacji, a osobiście wolę tak poprowadzoną, kremową średnicę, dzięki której można bez zmęczenia słuchać muzyki godzinami.

Soprany kontynuują zapoczątkowany u basowego fundamentu spektakl, oferując brzmienie wygładzone, lecz jednocześnie nie przygaszone. Wspomniany brak sybilizacji połączony z brakiem podbicia w sferze górnych rejestrów czy jakichś „dołków” w paśmie sprawia, że słucha się tego bardzo przyjemnie – nic nie drażni i nie przeszkadza. Jest to wręcz skrajnie różne strojenie od tego znanego w tańszych chińskich konstrukcjach, gdzie przez drastyczne rozjaśnienie sopranów próbuje się uzyskać wrażenie większej szczegółowości lub nadać ich brzmieniu bardziej audiofilskiego sznytu. Do mnie takie zabiegi absolutnie nie przemawiają, a kierunek obrany przez Fidue uważam za zdecydowanie lepsze rozwiązanie. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, to wiele osób przyzwyczajonych do jaśniejszego brzmienia będzie zapewne narzekać na brak najwyższych częstotliwości, bowiem te są wyraźnie ograniczone, właśnie na rzecz jak największej przyjemności ze słuchania, które nie męczy nawet po kilkugodzinnej sesji.

Można znaleźć opinie, jakoby A65 miały małą scenę. Osobiście uważam takie stwierdzenie za brednie, bo chociaż Fidue nie popisują się rozmiarami sceny, to na pewno nie mają się czego wstydzić. Scena jest przede wszystkim dobrze poukładana – wszystko tam ma swoje miejsce. Separacja źródeł, zwłaszcza biorąc pod uwagę cenę tych dokanałówek, jest bardzo dobra. Scena jest dobra na szerokość i głębię, ale bez szaleństw. Istnieje wyraźny podział na kanały lewy i prawy, więc wszystkie dźwięki ładnie rozkładają się na boki aż w okolice barków. Pierwszy plan pozostaje blisko słuchacza, przed twarzą, ale A65 nie grają w głowie, dając wrażenie intymnego, bezpośredniego obcowania z muzyką. Momentami można wręcz poczuć się zanurzonym w dźwiękach – w utworze “Johnny & Mary” Bryana Ferry’ego miałem wrażenie, jakby fenomenalny głos tego artysty i wszystkie pozostałe dźwięki otaczały mnie niczym ciepły, miękki kocyk. Innymi słowy A65 to słuchawki, których scena wciąga i angażuje, pozwala obcować z muzyką, stawiając na przekaz emocjonalny, a nie skrajnie analityczny, mimo iż nie zabijają one detali oraz smaczków w niej zawartych.

Wybrane porównania

TFZ King – droższa konstrukcja oparta na przetworniku grafenowym w moim mniemaniu została zdemolowana przez Fidue. W porównaniu do A65 Kingi grają w głowie sceną klaustrofobiczną i małą, choć z dobrą separacją źródeł. TFZ-y stawiają mocno zarysowaną “V-kę” naprzeciw równiejszego, spokojniejszego grania swoich tańszych przeciwników. Basu ilościowo jest więcej w TFZ i zdecydowanie wychodzi on przed szereg podobnie jak ostrzejsza, zimniejsza góra z tendencją do sybilizacji. Średnica serwowana przez Kingi jest chudsza, ostrzejsza, podczas gdy A65 oferują ją gładszą, przyjemniejszą, bardziej zrównoważoną i zdecydowanie lepiej dociążoną, a przez to bliższą naturalności. Wygoda przy noszeniu obu słuchawek metodą OTE jak dla mnie też jest lepsza w Fidue, gdyż większe gabarytowo TFZ-y bardziej wystają z uszu i oferują podobną, przeciętną izolację.

MEE M6 Pro – te słuchawki są w moim posiadaniu od około 2 lat i mają na liczniku dobrych kilkaset godzin (a może nawet i ponad tysiąc), a do tego kosztują praktycznie tyle samo, co bohater niniejszej recenzji. Podwójny przetwornik dynamiczny w MEE na tle A65 zapewnia mocniejszy, bardziej obfity subbas, ale jednocześnie słychać tu niedobór średniego i wysokiego basu. Średnica wydaje się być bardziej sucha, pozbawiona wypełnienia, zwłaszcza w niższym podzakresie, przez co niektóre instrumenty czy niżej strojone gitary elektryczne brzmią na M6 Pro pusto i bez życia. Zdecydowanie lepiej na Fidue wypadają też wokale, które mają przyjemniejszy, łagodniejszy tembr. Góra w M6 Pro jest bardziej zaznaczona, znajduje się bardziej z przodu – A65 brzmieć będą ciemniej, choć jakościowo wolę brzmienie talerzy właśnie na słuchawkach Fidue. MEE brzmią ostrzej, momentami wręcz nienaturalnie – daje się wyczuć pewne zapiaszczenie, co na dłuższą metę męczy, choć można częściowo owe wady zniwelować zakładając pianki Comply, ale nawet wtedy naturalniej i bardziej koherentnie w całym paśmie wypadają Fidue. Mają one też lepiej poukładaną scenę, lepszą separację źródeł i zdecydowanie więcej powietrza między nimi. W tym porównaniu Mee wygrywają jedynie mając odpinane kable oraz bardzo bogate wyposażenie.

Dobór źródła

O dziwo A65 nie są specjalnie wrażliwe na dobór źródła – utrzymywały swoją sygnaturę oraz poziom grania bez większych odchyleń niezależnie od tego, do czego je podłączyłem. Różnice naprawdę były niewielkie – np. Samsung Galaxy Note8 tylko delikatnie obcinał ilościowo subbas, dodając ten ubytek dźwięku do midbasu. Porównując Pioneera XDP-100R z Shanlingiem M1, ten pierwszy zdawał się odsuwać wokale w tył i brzmieć przez to nieco bardziej przestrzennie, podczas gdy bardziej podkreślone w stosunku do XDP-100R wokale w Shanlingu kierowały Fidue w stronę muzykalności i nieco większej intymności. O dziwo bardzo fajnie A65 zagrały się z Huawei Mate 9 i to właśnie ten smartfon oraz Shanling M1 zgrały się z A65 najlepiej. Zmiany nie są jednak ogromne, a do tego słuchawki Fidue nie wymagają wiele mocy, więc powinien im wystarczyć nawet przeciętny smartfon. Z Shanlingiem M1 “łapią” one jednak szalenie dobrą synergię i za niewielkie pieniądze ten duet da wiele radości każdemu, kto liczy się z każdą złotówką, a jednocześnie chce zyskać świetne, przenośne granie nadające się praktycznie do każdego gatunku muzyki.

Podsumowanie

Za relatywnie niewielkie (ok. 200 zł) pieniądze, Fidue A65 to prawdziwa petarda. Pod względem jakości brzmienia zdecydowanie wykraczają poza swoją półkę cenową, oferując dojrzałe brzmienie nawet dla posiadaczy smartfonów lub tańszych odtwarzaczy, gdyż niemal pełnię swoich możliwości oferują już z przysłowiowego „ziemniaka”. Chociaż wyposażenie nie jest zbyt bogate, to słuchawki nadrabiają to właśnie jakością brzmienia. Sama marka jest w Polsce jeszcze niezbyt rozpoznawalna, lecz za pomocą tego typu produktów ma szansę solidnie namieszać i zdobyć sporą rzeszę wiernych fanów. W moim rankingu A65 plasują się w ścisłej czołówce pod względem relacji jakości dźwięku do ceny.

Zalety:
+ doskonała jakość wykonania
+ nie tracą po sparowaniu ze słabszymi źródłami
+ rewelacyjny stosunek jakości do ceny
+ klips do ubrania może pełnić rolę ściągacza (pomimo obecności pilota)
+ genialne, zrównoważone brzmienie
+ fun, fun, fun!
+ możliwość wygodnego noszenia OTE mimo braku zausznic
+ świetne silikonowe nakładki w zestawie

Wady:
– dostępne wyłącznie w wersji z mikrofonem
– ubogie wyposażenie
– nieodpinany przewód
– kopułki po czasie będą się rysować
– drażniący system zamykania etui

REKLAMA
hifiman

8 KOMENTARZE

  1. Za nabyłem te doki jakiś czas temu i muszę zgodzić się z recenzentem. To kawał dobrego grania, mi do szczęścia brakuje tylko odrobinę większej sceny. Po za tym nie mam zastrzeżeń, do telefonów idealne.

  2. Dziękuję za odpowiedź. Mam jeszcze pytanie. Czy są to słuchawki głośne i dźwięczne, czy dźwięk w nich jest bardziej przytłumiony, cichy? Czy brak sceny jest faktycznie tak bardzo odczuwalny? Czy po ośmiu miesiącach użytkowania nadal je polecasz, a może w cenie 200 – 250 zł można kupić jakieś lepsze słuchawki? I jeszcze mam jedno pytanie. Czy otoczenie bardzo słyszy to czego się słucha mając te słuchawki w uszach (często to przeszkadza np. pasażerom w komunikacji miejskiej, czy pociągu)?

    • Słuchawki są skuteczne i głośne, praktycznie każde źródło je napędzi. Pasażerom nie powinien przeszkadzać ich dźwięk, kopułki są grube, metalowe i nie wypuszczają dźwięku na zewnątrz. Scena w tych słuchawkach jak najbardziej jest, tylko że trochę mniejsza niż np. w innych moich dokach, takich jak FAD E3000. Jedyna rzecz która może być problematyczna to wielkość kopułek i ich kształt. Ale to z dokami już tak jest. Każdy ma inna budowę ucha, małżowiny itp.

Skomentuj hellishangel Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj