„Jest co podziwiać!” Tymi słowami zakończyliśmy naszą pierwszą recenzję słuchawek dokanałowych sygnowanych logiem FiR Audio, opublikowaną na początku roku 2024. Był to model e12, pochodzący z najnowszej serii amerykańskiego producenta, nazwanej Electron Series. Oprócz wspomnianego modelu na rynku jest dostępny także jego bliźniak – e10. Pokrewieństwo nie jest tylko chwytem marketingowym – już ze strony internetowej producenta dowiadujemy się, że w obu modelach zastosowano te same technologie, jednak e10 zostały wycenione przystępniej – w momencie pisania tej recenzji ich cena wynosi 1299 dolarów amerykańskich.
Dzięki temu, że oba modele trafiły na nasz redakcyjny stół, mogliśmy sprawdzić, jakie zależności panują w serii Electron. Czy tańszy model e10 potrafi błyszczeć własnym światłem, będąc muzycznym dopełnieniem wyższego modelu, czy jednak gaśnie w jego cieniu? Do jakich wniosków doszliśmy? Zapraszamy do te(k)stu!
Wyposażenie
Zestaw zawiera:
- trzy pary tipsów silikonowych (rozmiary S, M, L);
- trzy pary pianek termoaktywnych (rozmiary S, M, L);
- miedziany kabel ekranowany srebrem 2-pin 0,78 mm > 4,4 mm (długość 120 cm);
- futerał;
- przyrząd do czyszczenia;
- podstawowe faceplate’y;
- narzędzie do wymiany faceplate’ów;
- przyrząd do czyszczenia;
- termo łatkę;
- dokumentację.
We wstępie warto podkreślić, jaką pozycję zajmują słuchawki FiR Audio e10 w ofercie producenta. W momencie pisania recenzji są to najtańsze słuchawki w katalogu, stanowiące wejście do świata brzmienia amerykańskiej marki. Jeszcze około cztery lata temu tę rolę pełnił pięcioprzetwornikowy model VxV (lub 5×5), jednak obecnie brak go już w ofercie. Biorąc pod uwagę niższą cenę e10, moglibyśmy spodziewać się skromniejszego zestawu w porównaniu do niedawno recenzowanego modelu e12. Okazuje się jednak, że po rozpakowaniu pudełka oczekiwania te nie do końca się potwierdzają. Zacznijmy jednak od początku.
Kładąc oba pudełka obok siebie, zauważamy, że są one identyczne pod względem rozmiaru i utrzymane w tej samej stylistyce graficznej. Różni je jedynie drobny szczegół – na pudełku modelu e12 widnieje holograficzny nadruk faceplate’u, podczas gdy opakowanie e10 jest całkowicie płaskie. Na tyłach obu pudełek znajdziemy informacje o zastosowanych technologiach, które w obu przypadkach są identyczne.
Po zdjęciu zewnętrznej, informacyjnej tekturki, odkrywamy właściwe pudełko, które w obu modelach jest takie samo – matowe, czarne, z nadrukiem połyskującego złotem, kosmicznego królika. Zdejmujemy wieczko (w obu przypadkach schodzi równie opornie), a naszym oczom ukazują się broszury informacyjne, termonaklejka oraz same słuchawki z dołączonym kablem. Choć dodatki są takie same, pierwsza wyraźna różnica pojawia się w przypadku samych kabli. Model e12 jest wyposażony w przewód wykonany z posrebrzanej miedzi, natomiast kabel e10 stanowi jego odwrotność, tj. miedź pokryta srebrem. Różni się także sposób ich plecenia i ogólne wrażenia. Kabel e10 składa się z ośmiu cienkich żył – każda we własnej powłoce, dzięki czemu jest on bardziej delikatny i miękki, podczas gdy kabel e12, również pleciony z ośmiu żył, jednak podzielonych na dwie osobne wiązki, jest sztywniejszy i sprawia wrażenie solidniejszego.
Jeśli chodzi o same słuchawki, nie ma różnic w jakości wykonania, ale więcej na ten temat napiszemy w sekcji poświęconej konstrukcji. Reszta zestawu pozostaje niemal identyczna. W obu przypadkach otrzymujemy ten sam skórzany futerał, piankową wkładkę oraz trzy pary silikonowych tipsów w różnych rozmiarach, odpowiadające im trzy pary piankowych tipsów, narzędzie do czyszczenia słuchawek oraz przyssawkę do wymiany faceplate’ów. Jeśli chcemy dostosować wygląd słuchawek, mamy taką możliwość dzięki magnetycznej technologii wymiany pokrywek (SwapX), jednak kolejne faceplate’y trzeba dokupić osobno.
Konstrukcja
W pierwszym zdaniu akapitu recenzji dotyczącej FiR e12 pisaliśmy, że nie ma wątpliwości, iż e12 to IEM-y z półki premium. To samo można z całą pewnością powiedzieć o e10, ponieważ ich konstrukcja jest identyczna. Słuchawki zostały w całości wykonane z aluminium, a jakość spasowania poszczególnych elementów jest idealna. Nie ma żadnych ostrych krawędzi ani zadziorków, a całość wykończona jest w głębokiej czerni. Podoba mi się monochromatyczna stylistyka całego zestawu. Kabel jest biały, z czarnymi wtykami i splitterem, natomiast słuchawki są czarne z perłowobiałymi faceplate’ami, na których umieszczono czarne logo modelu i producenta. Widać, że każdy element zestawu został starannie dobrany, co w pełni doceniam.
Reszta tej części recenzji mogłaby być niemal cytatem z naszego tekstu sprzed pół roku, dlatego podam tylko kilka kluczowych informacji. Słuchawki składają się z trzech głównych części: obudowy, która płynnie łączy się z tulejkami i złączami 2-pin (0,78 mm), gniazda na wymienne faceplate’y oraz samych pokrywek. Magnetyczne pokrywki, wyposażone w system SwapX, są solidnie osadzone w swoich miejscach i nie wystają poza obręb obudowy. Podczas użytkowania nie bałem się, że mogę którąś zgubić. Celowo próbowałem delikatnie podważyć jedną z nich, żeby sprawdzić, czy przypadkowo może wypaść podczas codziennego użytkowania. Choć ostatecznie mi się to udało, wymagało to wielu celowych prób. W skrócie – pokrywki trzymają się bardzo dobrze. Po ich zdjęciu można zauważyć dwie śrubki, umożliwiające dostęp do wnętrza słuchawek, co prawdopodobnie ma ułatwić ewentualne naprawy.
Zwróciłem uwagę na brak charakterystycznych wycięć w złączach 2-pin na końcu kabla. Zwykle takie wycięcia wskazują właściwe ułożenie wtyków, a tutaj tego rozwiązania brak. Słuchawki przychodzą już z włożonym kablem, więc użytkownik musi zapamiętać właściwą orientację. Podpowiedzią jest fakt, że oznaczenia L/R na wtykach muszą być widoczne razem z odpowiadającymi im oznaczeniami na słuchawkach – to zapobiega pomyłkom. Zaskakuje też brak siateczki na końcu tulejek, co jest interesujące, zważywszy że dołączone tipsy w rozmiarach S i M prawie całkowicie licują się z końcem tulejki. Oznacza to, że końcówka tulejki wchodzi do ucha bez dodatkowego bufora. Podczas testów nie zauważyłem, aby coś dostało się do wnętrza tulejki, ale warto to mieć na uwadze w codziennym użytkowaniu.
Kabel, tak jak wcześniej, to ośmiożyłowa plecionka z czystego srebra, choć tym razem producent nie zastosował ekranowania miedzią. Mając oba zestawy, mogliśmy sprawdzić, czy takie rozwiązanie było celowe i jak wpływa na sygnaturę brzmieniową słuchawek oraz dźwięk w ogóle. Kabel jest miękki i elastyczny, co zwiększa komfort noszenia. Nie ma tu uczucia ciągnięcia, które czasami pojawia się przy sztywniejszych i cięższych kablach. W testowanym zestawie kabel zakończony jest wtykiem 4,4 mm, co wydaje się jedyną opcją oferowaną przez producenta. Zrozumiałe jest, że FiR Audio zakłada, iż ich klienci korzystają z urządzeń obsługujących zbalansowane połączenia, jednak niektóre z nich mają wyjścia 2,5 mm – warto byłoby przewidzieć taką ewentualność.
Ergonomia i użytkowanie
Ergonomia słuchawek jest dobra, chociaż można na nią spojrzeć z dwóch perspektyw. Z jednej strony same słuchawki są małe, zwłaszcza w porównaniu z konstrukcjami typu trybryda. Nie są ciężkie ani szerokie, jednak nadrabiają grubością oraz brakiem jakiegokolwiek profilowania obudowy. Zakładam, że wynika to z charakterystyki oferty producenta. W tej widać wyraźny podział na modele uniwersalne, które mają pasować każdemu odbiorcy, oraz na customowe, dostosowane do konkretnych użytkowników. Mimo to, z powodu grubego, beczułkowatego kształtu niewyprofilowanej wewnętrznej strony obudowy, słuchawki nieco odstawały od moich uszu. Co prawda nie powodowało to dyskomfortu podczas długich sesji odsłuchowych czy podróży, jednak pewne zmiękczenie wewnętrznego kształtu słuchawek mogłoby być rozważone przez producenta przy projektowaniu kolejnych modeli.
Na pochwałę zasługuje system wentylowanych komór przetworników, dzięki któremu nie występuje problem z zasysaniem kanałów słuchowych. Mimo że słuchawki lekko odstawały ze względu na swój kształt, to długie tulejki oraz silikonowe tipsy, które pasowały do moich kanałów, zapewniały dobrą szczelność. W trakcie podróży nie obawiałem się, że słuchawki wypadną z uszu. Jeśli ktoś dysponuje własnymi tipsami, które zapewniają dobrą szczelność, powinny one bez problemu pasować do tulejek FiR e10. Ja sprawdziłem Final Audio E oraz Symbio W Peel i korzystanie z obu tych nakładek było równie bezproblemowe.
Specyfikacja
- przetworniki: dynamiczne 10 mm
- pasmo przenoszenia: 20 Hz-20 kHz
- impedancja: 16 Ω
- kabel: ośmiożyłowy, miedziany, srebrne ekranowanie, 2-pin 0,78 mm > 4,4 mm, 120 cm
- funkcje: wymienne pokrywki, wentylowane komory
- masa: 8,5 g (pojedyncza słuchawka); 46 g (obie słuchawki z kablem, tipsami i pokrywkami)
Brzmienie
Przed przystąpieniem do testów słuchawki wygrzewały się przez minimum 100 godzin, a dodatkowo przez kilkanaście godzin już w trakcie pisania. Brzmienie zostało opisane na podstawie odsłuchów z wykorzystaniem kabla i nakładek z zestawu, a alternatywy zostaną przedstawione w kolejnych punktach. Głównym sprzętem odsłuchowym był DAP HiBy R6 2020.
Po dokładnym zapoznaniu się z charakterystyką brzmienia oferowaną przez FiR Audio e10 mam wrażenie, że zrozumiałem, o czym myśleli inżynierowie projektując ich strojenie i jakie zadanie przed sobą postawili. To aktualnie najniższy model amerykańskiego producenta, który dla wielu odbiorców może stanowić jednocześnie model wejściowy – pierwszy, z którym będą mogli zapoznać się na dłużej i ocenić, czy mają ochotę na więcej. Tym samym, jak mogę sobie wyobrazić, słuchawki muszą być na tyle uniwersalnie zestrojone, aby trafić w możliwie szerokie gusta, a jednocześnie angażować odbiorcę i oferować technikalia uzasadniające inwestycję w sprzęt z półki premium. Chciałbym tutaj użyć określenia „bezpieczne”, jednak częstą konotacją tego wyrażenia są „nudne, nijakie, nieciekawe”, a w przypadku FiR Audio e10 byłoby to wyjątkowo krzywdzące skojarzenie. Przejdźmy więc do poszczególnych elementów dźwiękowego posiłku serwowanego przez recenzowane IEM-y, abym mógł rozwinąć myśl zapisaną we wstępie tego działu.
Bas
Zaczynając od samego początku zakresu częstotliwości – subbas jest jak najbardziej obecny, a słuchawki oferują brzmienie w pełni słyszalnych pasm. Niemniej jednak, to nie tutaj został przyłożony główny punkt nacisku. Wprost przeciwnie, wyczuwalny jest lekki dźwiękowy roll-off – pewne dźwiękowe odpuszczenie, szczególnie w porównaniu z resztą tego zakresu. W utworach, które dobrze znałem z efektownych wibracji u samego dołu, w FiR e10 zauważyłem złagodzenie. Spodziewam się, że odbiorca koncentrujący się na tym zakresie może czuć niedosyt (ponownie, szczególnie w porównaniu z resztą podstawy basowej), jednak będzie to poczucie obniżenia nasycenia, bez rezygnacji z jakości brzmienia. FiR Audio postawiło tutaj na twardość i szybkość reakcji dynamicznego przetwornika. Dźwięki najniższego dolnego zakresu oraz ich faktury są obecne, ale dopiero w drugim rzędzie. Nacisku szukać należy wyżej, w strefie midbasu oraz nawet nieco dalej – w wysokim basie. Od razu śpieszę uspokoić – nie mamy do czynienia z budyniowo-kisielowym, rozlazło-ciepłym brzmieniem, bo przetwornik nadal jest wystarczająco szybki, by kontrować dodatkową ilość basu. Na pewno jednak w tym paśmie nie jest to brzmienie analityczne. Założenie wydawało się być proste – ma być rozrywkowo. I dokładnie tak jest, ale jest to rozrywka kontrolowana. Właśnie ze względu na wystarczająco twardą pracę przetwornika bas nie przytłacza innych pasm. Jest solidną podstawą, fundamentem, na którym inne pasma są zbudowane i mogą się wybijać, co szczególnie tyczy się tonów wysokich. Przez taką charakterystykę brzmienie jest angażujące, ale nie jest sztuczne ani przesadzone. Kiedy utwór jest basowy w środkowej lub środkowej wyższej strefie tego zakresu, słuchawki na pewno nam go takim pokażą. Z tego względu, w miejsce ambientu dużo przyjemniej słuchało mi się muzyki popularnej, muzyki rozrywkowej oraz wszystkich tych utworów, gdzie subbas pełni rolę dopełniającą, zaś „mięsem” jest bas środkowy. Zamiast „Kwizma – Submarine” do czerpania przyjemności z odsłuchu wybrałbym „BLISS – Mivahetsek” czy nawet coś z popowego repertuaru Metro Boomin.
Tony średnie
Podkreślenie średniego i wysokiego basu zostało poprowadzone wyżej i jest kontynuowane na średnicę. Nie chodzi tu o przelewający się bas, który przytłaczałby kolejne pasma, lecz o kontynuację rozpoczętej wcześniej emfazy. Dzięki temu z dużą przyjemnością słuchało mi się wszelkiej muzyki akustycznej koncentrującej się w dolnej średnicy oraz tej, w której oprócz instrumentów pojawiał się także męski wokal. To prawda, że czuć pewien miedziany nalot na strunach i klawiszach, co daje ogólne ocieplenie, a męskie wokale odznaczają się dociążeniem, jednak przez to ten zakres jest bardzo obecny. Utwory takie jak „Buena Vista Social Club – Chan Chan” czy „Mino Cinelu i Nils Petter Molvaer – SulaMadiana” ze swoją średnicową różnorodnością dźwięków brzmiały bardzo dobrze, a przetwornik nadążał za intensywnymi szarpnięciami strun.
Nieco gorzej zaczyna być, gdy wchodzimy w terytorium damskich wokali i ogólnie środkowej średnicy. W brzmieniu wyczuwalny jest dołek, który prawdopodobnie został zaprojektowany po to, aby w ogólnej kompozycji wpuścić odrobinę powietrza w gęstą atmosferę pomiędzy zaakcentowanymi basami a tonami wysokimi. Niestety, jest to słyszalne w sposobie prezentacji damskich wokali, a także instrumentów skrzypcowych (w szczególności altówki) czy fletów. Te są albo chudsze i cieńsze niż w przypadku słuchawek, w których wspomnianego dołka nie ma, albo zmatowione i przygaszone. Finalny odbiór oczywiście zależy od konkretnego utworu i zastosowanego masteringu – dla przykładu, gdy wokal Björk często brzmi przygaszony, to „Agnes Obel – The Curse” brzmi bardzo dobrze, z odpowiednim dociążeniem i intymnością. Ogólnie jednak, poza wspomnianymi już utworami, “dziesiątki” lepiej odnajdują się w repertuarze Dire Straits czy w dialogu gitar Rodrigo y Gabriela w „Cumbe”.
Tony wysokie
Tony wysokie zostały zestrojone jako kontrapunkt do basów. Tak jak podstawa zakresu częstotliwości została wyróżniona, tak również tutaj mamy podkreślenie i podbicie. Treble są bardzo obecne, precyzyjne, szybkie i rozświetlone, często wysuwają się na pierwszy plan, przewyższając średnicę. Jeśli materiał źródłowy został tak skomponowany, tony wysokie mogą być ostre i tnące, ale w tej kwestii wiele zależy od indywidualnych preferencji słuchacza dotyczących odbioru tej części pasma. Wszelka muzyka elektroniczna, bogata w dźwięki z górnych rejestrów, brzmi niezwykle angażująco i efektownie. Aphex Twin czy wspomniana wcześniej Björk brzmią w tych pasmach fantastycznie, pod warunkiem, że wiemy, czego szukamy, i że podkreślona obecność trebli jest zgodna z naszymi preferencjami. Podobnie pozytywne wrażenie wywarły na mnie solówki na gitarach elektrycznych oraz reprodukcja brzmienia talerzy perkusyjnych.
Zachowany został charakter przetwornika, o którym wspominałem wcześniej – jest on na tyle szybki, aby nadążać za dynamicznymi zmianami w muzyce. Szczególnie doceniłem to przy słuchaniu utworów z cyfrowymi samplami, gdzie mogłem wyłapywać poszczególne, krótkie dźwięki z niesamowitą precyzją.
Technikalia
Techniczna strona recenzowanych słuchawek była już zarysowana w poprzednich akapitach, jednak teraz czas na pełne podsumowanie. Dynamiczny przetwornik o średnicy 10 mm, ukryty w kopułkach FiR Audio e10, został zestrojony do szybkiego, precyzyjnego, twardego i responsywnego grania. Dźwięki wybrzmiewają zgodnie z materiałem źródłowym – szybkie uderzenia są dynamiczne, ale przetwornik potrafi także oddać bardziej rozciągnięte tony. Scena dźwiękowa jest kreowana głównie na osi przód-tył. Wyobrażając sobie eliptyczną przestrzeń wokół głowy zauważymy, że większy nacisk położono na głębię niż szerokość sceny. Dźwięki rozmieszczone są bardzo horyzontalnie, bez wyraźnej obecności w osi góra-dół.
Jednocześnie przetwornik precyzyjnie odwzorowuje lokalizację źródeł pozornych, które mogą różnić się rozmiarem, a same dźwięki są wielofakturowe. Poziom szczegółowości odpowiada wysokiej jakości przetwornika dynamicznego – usłyszymy wiele detali, ale najdrobniejsze niuanse, charakterystyczne dla słuchawek wieloprzetwornikowych, pozostają poza jego zasięgiem. FiR Audio zdaje sobie z tego sprawę, dlatego w swoich flagowych modelach stosuje inne rozwiązania. Jednakże zaletą jednoprzetwornikowych słuchawek jest ich spójność. Przetwornik e10 utrzymuje ten sam charakter w całym paśmie, eliminując ryzyko niespójności między poszczególnymi częstotliwościami, co udało się tutaj osiągnąć w pełni.
Model e10 wyróżnia się koherencją, co towarzyszyło mi przez cały okres odsłuchu. Dźwięki są melodyjne i barwne, pozwalając słuchaczowi na pełne zanurzenie się w muzycznym doświadczeniu. Nie jest to chłodne, analityczne brzmienie nastawione na analizę – wręcz przeciwnie, FiR Audio zadbało o to, aby sesje odsłuchowe z e10-tkami dostarczały przyjemności i emocji.
Możliwości wpływu na dźwięk poprzez akcesoria
Pierwszą zmianą, którą sprawdziliśmy, było zastosowanie tipsów spoza zestawu. Jest to często najprostszy i najbardziej dostępny sposób na wprowadzenie subtelnych modyfikacji do brzmienia. Na początek wypróbowaliśmy Symbio W Peel, które znacząco zmieniły charakter dźwięku w porównaniu z tipsami fabrycznymi. Najbardziej odczuwalną zmianą było podkreślenie średnicy – zniknął opisany wcześniej dołek, a pasmo to zostało niemal wyrównane z resztą zakresów. Dźwięki zyskały na masie, a największą różnicę można było usłyszeć w damskich wokalach. Stały się one bardziej obecne, zniknęło ich wycofanie oraz delikatne przygaszenie, co nadało im pełniejszą prezencję.
Podbicie średnicy wiązało się jednak z pewnym kompromisem – scena stała się mniej napowietrzona, a separacja dźwięków nie była już tak wyraźna. Zamiast tego otrzymaliśmy bardziej wyrównane brzmienie, które, mimo że straciło nieco na przestrzenności, mogło przypaść do gustu osobom szukającym lepszej równowagi między pasmami i bardziej wyeksponowanych wokali. To więc niedrogi i prosty sposób na poprawę tych aspektów w modelu FiR Audio e10.
Kolejnymi przetestowanymi nakładkami były Final Audio E, które lepiej współgrały z charakterystyką recenzowanych IEM-ów. Nie próbowały one na siłę zmieniać charakteru słuchawek, lecz harmonijnie uzupełniały brzmienie. Średnica znów została delikatnie wypchnięta do przodu, ale w mniejszym stopniu, a scena oraz napowietrzenie pozostały na poziomie zbliżonym do tego, który oferowały fabryczne tipsy. Oczywiście każda kompozycja muzyczna cechuje się inną charakterystyką, a to samo dotyczy gatunków muzycznych – są utwory, które lepiej brzmią z oryginalnymi nakładkami. Przykładem jest „Your Latest Trick” Dire Straits, gdzie tipsy z zestawu zapewniły dobrze zbalansowaną scenę, natomiast Final Audio E wyeksponowały wokal Marka Knopflera na pierwszy plan, co skutkowało mniejszym oddechem między instrumentami. W tym przypadku wolałem szerszą separację, którą oferowały fabryczne tipsy.
Mimo wszystko, połączenie z Final Audio E wydaje się synergicznie właściwe, ponieważ radzi sobie z głównymi mankamentami słuchawek, nie wprowadzając znaczących zniekształceń w innych zakresach. Bas oraz tony wysokie zachowały swoje charakterystyczne cechy, a co najważniejsze, nie odczuliśmy znaczącej utraty jakości w sferze technicznej. Biorąc pod uwagę, jak łatwa jest to modyfikacja, z pewnością warto spróbować jej samemu, zwłaszcza jeśli preferujemy muzykę z dominującą średnicą i żeńskimi wokalami.
Kolejną modyfikacją, którą sprawdziliśmy, były próby znalezienia synergii z innymi kablami, a także poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, jakie różnice dźwiękowe występują pomiędzy kablem od e10 a tym od e12. Po podłączeniu srebrnego kabla do recenzowanych słuchawek zmiany w dźwięku okazały się znacznie mniej wyraźne niż te uzyskane po wymianie tipsów.
Pierwsze różnice były słyszalne w zakresie tonów wysokich, które zostały w lekkim stopniu rozświetlone. W tym zakresie pojawiła się także sybilizacja w utworach z charakterystycznymi syczącymi dźwiękami. Największe zmiany w dźwięku mogliśmy usłyszeć w rewelacyjnym „In Praise Of Dreams” Jana Garbarka, gdzie akustyczne instrumenty stworzyły poezję średnicy. Ogólnie rzecz biorąc, słuchawki nie straciły swojego charakteru rysowanego na planie V, jednak wspomniana średnica stała się bardziej rozdzielcza, napowietrzona i gładsza. Instrumenty zyskały na różnorodności, a ich faktury stały się bardziej wyraźne.
Wydaje się również, że niskie basy zostały nieco podbite i utwardzone, podczas gdy średnie basy uległy lekkiemu stonowaniu. Granie ogólnie zyskało na równości, niemniej ogólny charakter dźwięku nie uległ drastycznej zmianie. Wciąż mamy do czynienia z strojeniem na planie V, choć może bardziej wyrazistym, ale również gładszym i bardziej rozdzielczym.
Czy potencjalną zmianę kabla na taki, jaki otrzymujemy w zestawie z e12 traktowałbym jako upgrade? Potencjalnie tak. Mając oba kable do dyspozycji, zdecydowanie wybrałbym ten srebrny, ale wiele zależy od konkretnego utworu. W przypadku niektórych kawałków różnice były na pograniczu percepcji, ale w „In Praise Of Dreams” Jana Garbarka były one bardziej oczywiste.
Kolejnym sprawdzonym kablem jest 8-żyłowy Effect Audio Ares II. To kabel miedziany, który charakteryzuje się rozdzielczą i pełną średnicą. Jeśli brzmi to podobnie do kabla stockowego od FiR Audio e12, to dlatego… ponieważ dokładnie tak jest! Te dwa kable brzmią bardzo podobnie do siebie. Bas może być nieco bardziej poluzowany i zbliżać się do tego z kabla zestawowego od e10, jednak różnice nie są znaczące. Generalnie pomiędzy Aresem II a kablem z poprzedniego akapitu można postawić znak równości z lekką przewagą kabla od FiR Audio. Oba przewody wpływają na końcowe brzmienie w bardzo podobny sposób, chociaż kabel od e12 jest nieco bardziej rozdzielczy i ma pełniejszy subbas. Gdyby jednak ten od e12 nie był dostępny w sprzedaży, Ares mógłby być godnym zamiennikiem.
Ostatnim kablem, który sprawdziliśmy, jest Penon Leo Plus, czyli połączenie srebra, złota i palladu. Jest to bezapelacyjnie najlepsze połączenie spośród testowanych i faktyczna droga ku ulepszeniu dźwięku. Brzmienie, które otrzymujemy, jest jeszcze bardziej rozdzielcze i szczegółowe niż w przypadku zestawowego kabla od FiR Audio e12, ale bez dodatkowych kompromisów. Dzięki temu połączeniu wyraźnie słychać więcej szczegółów w utworach, a dźwięki stają się bardziej wyraziste. Wpięcie Penona Leo Plus można przyrównać do wypuszczenia ptaka z klatki – zdjęcie wielu ograniczeń z e10 pozwala im pokazać pełnię swoich możliwości. Ogólna rozrywkowa charakterystyka słuchawek pozostaje niezmieniona, ale dzięki rozciągnięciu i uzupełnieniu średnicy oraz ogólnemu podniesieniu jakości dźwięku to połączenie zasługuje na pełną rekomendację. Jest to również dowód na to, że przetwornik e10-tek dobrze skaluje się wraz ze zmianą akcesoriów.
Porównania z FiR Audio e12, Cayin Fantasy YD01, Penon Volt
Na czas porównań zarówno FiR Audio e10, jak i pozostałe słuchawki, z którymi będą zestawiane, wróciły do swoich oryginalnych akcesoriów, z którymi były dostarczone.
FiR Audio e12
W bezpośredniej konfrontacji bliźniaczych modeli wyraźnie słychać, że FiR Audio w obu produktach serwuje to samo danie, ale z różną intensywnością. W największym skrócie – e12 to e10, ale „bardziej”. Jeżeli e10-tki grały na planie łagodnej, stonowanej (chociaż wciąż czytelnej) V-ki, to e12-tki to już niemal muzyczna definicja tego strojenia. Zarówno dołu, jak i góry jest więcej. Szczególnie jest to słyszalne w zakresie subbasu, który był odpuszczony w e10-tkach, tworząc nieco pofalowane brzmienie. E12 za to w dolny zakres basu schodzą intensywnie; mają subwooferowy rodowód, a nacisk maleje wraz z rosnącymi częstotliwościami dźwięków. Nadal basu jest nieco więcej niż w bliźniaczym modelu, jednak największa różnica jest słyszalna właśnie w subbasie. Na poziomie wysokiego basu natężenie dźwięków niemal się zrównuje. Charakterystyka pracy przetwornika jest bardzo podobna – jest on szybki, twardy i nie pozwala zakresom na rozpasanie czy ekspansję, co jest wyjątkowo istotne przy tak podkreślonym dolnym zakresie.
Średnica brzmi bardzo podobnie jak w e10-tkach, ale jest otoczona mocniejszymi sąsiadami, przez co w porównaniu wydaje się bardziej zgaszona i wycofana. Fabryczny kabel dołączany do modelu e12 jest bardziej rozdzielczy, stąd ogólne wrażenie nie jest złe, jednak gatunki bazujące na poetyckiej, rozciągniętej akustycznej średnicy nie stanowią głównej domeny tego modelu. Zdecydowanie lepiej wypadają gatunki bazujące na mocnych skrajach, jak dubstep, ambient czy elektronika. Jeżeli nasz repertuar głównie składa się z utworów należących do nich bądź ich pochodnych, e12-tki mogą okazać się lepszym wyborem. Wysokich tonów również w prezencji e12-tek jest więcej, jednak nie jest to aż taka różnica, jak ta na basie. E10-tki już miały rozświetloną górę, stąd dobrze, że podbicie nie jest aż tak intensywne.
Technicznie e12 są lepsze – w muzyce pojawiło się więcej głębi, z dźwiękami rozmieszczonymi bliżej lub dalej od naszego ucha. Są one też bardziej rozdzielcze i szczegółowe, pokazując więcej w muzyce, jednak zostały skąpane w rozrywkowo-angażującym sosie. E10-tki są na ich tle spokojniejsze, bardziej płaskie, ale też ogólnie bardziej wyrównane. Przez to jednak średnica, mimo iż wycofana, zajmuje miejsce bliższe głównej scenie. Myślę, że FiR Audio e10 pozostają w tym przypadku bezpiecznym punktem wyjścia do oceny, czy chcemy mocniej podbitego, efektownego dźwięku zerkając ku e12-tkom, czy może wprost przeciwnie – wolelibyśmy uszczegółowioną i wyciągniętą średnicę bez ingerencji w inne pasma. Wtedy inwestycja w alternatywny kabel może wiele zdziałać.
Cayin Fantasy YD01
Chociaż model od Cayina dzieli z FiR Audio e10 wspólną podstawę opartą na pojedynczym przetworniku dynamicznym zamkniętym w zupełnie metalowej kopułce, dźwiękowo oba sprzęty różnią się wyraźnie. Cayiny opierają się na klarownej, czystej i rozdzielczej górze, a podstawa basowa pełni w nich funkcję konturową; jest rysowana cienką kreską, przez co są słuchawkami zdecydowanie jaśniejszymi. Oferują więcej napowietrzenia, rozdzielczości i lekkości brzmienia, ale kosztem czystej rozrywki płynącej z produktu FiR Audio. Dodatkowo należy docenić, że amerykański producent w zestawie oferuje również zbalansowany kabel, chociaż ogólnie oba produkty dzieli 500 USD, za które dodatkowe akcesorium można dokupić.
Obu par słuchawek nie kategoryzowałbym jako rywalizujących ze sobą modeli, ze względu na skrajnie różne podejście do kreowanej muzyki. Celują w różne grupy konsumenckie – e10-tki są bezpieczniejszym wyborem do polecenia jako IEM-y do codziennego użytku, podczas gdy Cayin Fantasy są bardziej zdefiniowane, silniej prezentują własny charakter i warto zapoznać się z nimi przed zakupem.
Penon Volt
W przypadku Penon Volt na papierze widać jedynie różnice w porównaniu z FiR Audio e10. Kopułki z żywicy skrywają trybrydę – połączenie przetwornika dynamicznego, dwóch armatur i czterech elektrostatów. Mimo to w muzycznym założeniu można dostrzec pewne podobieństwa, chociaż dźwiękowych różnic również nie brakuje.
Elementem wspólnym z pewnością są podbite basy, którym jednak bliżej do e12-tek, gdyż Volty nie odpuszczają subbasu i są podobnie gęste w tym zakresie. Przetwornik dynamiczny odpowiadający za to podpasmo nie gra tak twardo, a jego podstawowy zakres jest przez to wyraźnie objętościowy, ale też bardziej rozmyty i kremowy. FiR-y, dzięki szybkiemu zestrojeniu przetwornika, potrafią oddać więcej w zakresie basu, ale wydaje się, że pomysł na ogólną prezencję jest po prostu inny.
Średnica to królestwo Voltów: jest pełna, ciepła i równa. Przejście z basów jest płynne, bez wyraźnych spadków. Nie ma mowy o wycofaniu, które było znane z e10-tek. Górna średnica i tony wysokie to znowu odmienna historia. W FiR-ach góry jest więcej, podczas gdy Penony przyjmują w tym zakresie tendencję do kremowego, ułożonego brzmienia. Choć nie brakuje im wysokich tonów, są one łagodniejsze. FiR-y ponownie stawiają na emocje i zaangażowanie. O ile z łatwością Volty określiłbym jako słuchawki ciepłe, nieco przyciemnione, tak FiR-y o dziwo na obu tych skalach pozostają raczej zbalansowane.
Technicznie jestem pod wrażeniem, że pojedynczy przetwornik dynamiczny jest w stanie konkurować w zakresie rozdzielczości i szczegółowości z konstrukcjami hybrydowymi i trybrydowymi. Szczególnie w połączeniu z odpowiednio jakościowym kablem FiRy pokazują bardzo dobrą szczegółowość, chociaż scena jest budowana dosyć jednopłaszczyznowo. Konstrukcje z większą liczbą przetworników potrafią czasem umieścić dźwięk w zaskakujących, niespodziewanych miejscach.
Niemniej w tym zestawieniu ciężko wskazać zwycięzcę. E10-tki (oraz e12-tki) są bardziej angażujące, intensywniejsze i dynamiczniejsze, podczas gdy Volty oferują relaksująco-kremowe brzmienie z pełną, ciepłą średnicą. Ostatecznie znowu rozbijamy się o prywatne preferencje odbiorcy.
Podsumowanie
FiR Audio e10 określiłbym jako słuchawki wejściowe do poziomu premium i dokładnie takie miejsce zajmują w ofercie amerykańskiego producenta. Za około 1300 dolarów amerykańskich otrzymujemy kompletny zestaw z dobrze wykonanym kablem zbalansowanym oraz świetnie wykonane, w pełni metalowe uniwersalne słuchawki z możliwością customizacji. To zestaw, o który producent zadbał estetycznie – wszystkie elementy pasują do siebie, co w segmencie premium jest oczekiwane.
Dodatkowym atutem jest wygodne skórzane etui oraz przemyślana konstrukcja słuchawek, gdzie producent zadbał o to, aby ewentualna naprawa była możliwie łatwa. Od strony dźwiękowej otrzymujemy produkt skrojony na jakościową sygnaturę V, gdzie średnica jest cofnięta, ale nie stłamszona. Przetwornik dynamiczny pracuje szybko i twardo, jest rozdzielczy i wykazuje spójność brzmienia pomiędzy poszczególnymi pasmami.
Dodatkowo zestaw dobrze skaluje się z akcesoriami oraz innymi elementami toru audio. Słuchawki są responsywne i reagują na zmiany, w tym również na tak drobne modyfikacje jak zmiana tipsów. W pakiecie otrzymujemy granie dynamiczne, angażujące, rozrywkowe i muzykalne. Ostateczna decyzja o zakupie, jak zawsze, sprowadza się do osobistych preferencji muzycznych. W założonym budżecie warto dać FiR Audio e10 szansę, o ile na samo wspomnienie sygnatury “V” nie przechodzą Was ciarki ani nie dostajecie uczulenia. W takiej sytuacji FiR-y to wartościowy produkt, nawet łatwiejszy do rekomendacji w ciemno niż ich droższy brat.
Sprzęt dostarczył: