Firma Meizu, choć znana głównie ze swoich telefonów komórkowych, to wcale nie jest anonimowa na rynku audio, mimo że ich małe odtwarzacze to już relikt przeszłości. Czasami marka ta jednak wraca z jakimś produktem, który nawiązuje do dawnej działalności.

Tym razem w nasze ręce trafiły dokanałowe słuchawki bezprzewodowe o nazwie Meizu EP52 Lite, wycenione na około 26 dolarów, a więc zdecydowanie niedrogie. Czy potrafią one wywalczyć sobie miejsce wśród konkurencji w podobnym budżecie i przywrócić świadomość marki u fanów sprzętu audio?

Wyposażenie


Słuchawki otrzymujemy zapakowane w dość spory kartonik, na którego froncie znajdziemy oznaczenie modelu oraz grafikę prezentującą EP52 Lite. Tył przeznaczono natomiast głównie na opis zastosowanych technologii oraz specyfikację techniczną. Całość wygląda przejrzyście, choć wzroku nie przyciąga, gdyż białe pudełko z czarnymi grafikami i napisami zdecydowanie nie wyróżnia się z tłumu.

REKLAMA
hifiman

W środku znajdziemy plastikowy blister, wyprofilowany tak, by utrzymać w miejscu słuchawki, a także dodatkowe wyposażenie, w skład którego wchodzą następujące elementy:

  • trzy pary silikonowych nakładek w rozmiarach S, M oraz L,
  • przewód USB do ładowania akumulatorka,
  • instrukcja obsługi.

Jak widać jest zatem bardzo skąpo – Meizu nie wychodzi ponad niezbędne minimum. Nieco szkoda, gdyż konkurenci potrafią zaoferować szersze spektrum dodatków, łącznie z woreczkiem ochronnym czy nawet etui. Na plus można za to zaliczyć przyzwoite nakładki, które są wystarczająco grube i elastyczne, by dobrze uszczelnić kanały uszne, co nie jest regułą w tym budżecie.

Wykonanie i ergonomia


Kopułki starają się nawiązywać stylistyką do Sennheiserów IE800, choć zamiast charakterystycznej podwójnej wentylacji z tyłu, zastosowano w tym miejscu magnesy pozwalające na sczepienie słuchawek pod szyją, gdy z nich nie korzystamy, co jest bardzo praktycznym rozwiązaniem. Na górze kopułek umieszczono otwory wentylacyjne, a na elastycznych odgiętkach wyprowadzających przewód znajdziemy oznaczenia kanałów. Przy prawej słuchawce, prócz literki “R”, jest również wyraźna wypustka, dzięki której po dotyku można poznać właściwą stronę. Nie jest to jednak niezbędne, gdyż kopułki zostały wyprofilowane w taki sposób, że praktycznie zawsze wiadomo jak je włożyć. Dodatkowo EP52 Lite oferują ochronę przed wodą w standardzie IPX5, więc deszcz i pot im niestraszny.

O ile pod względem użytkowym obudowy są dobrze przemyślane, to od strony estetycznej, zwłaszcza w szarej wersji kolorystycznej, Meizu się nie postarało. Szare nakładki na szarych tulejkach, obok szarych komór przetwornika, z odchodzącym szarym kablem, bez elementów ozdobnych (jak choćby logo producenta), plastiki sprawiające wrażenie tanich – EP52 Lite wyglądają po prostu smutno.

Przewód łączący ze sobą obie kopułki, prócz szarości, cechuje symetria wizualna. Z prawej strony mamy moduł sterowania, na którym umieszczono trzy przyciski (na środku włącznik/play/pauza, po bokach zmiana głośności/utworów), gniazdo ładowania micro-USB oraz mikrofon. Na lewej stronie znajdziemy natomiast akumulator, na pokrywie którego widać napis Meizu, co jest jedynym wskazaniem producenta urządzenia.

Taki symetryczny rozkład, prócz poprawy estetyki, ma gwarantować lepsze rozłożenie masy. Niestety, izolacja na kabelkach jest dość sztywna, przez co przy intensywnym ruchu słuchawki mogą się wysunąć z ucha, gdyż ciągnie je cała masa przewodu. Szkoda również, że producent nie zdecydował się na zastosowanie suwaka, pozwalającego na skrócenie części leżącej na karku, ale to częsty problem w budżetowych rozwiązaniach.

Od strony użytkowej, prócz ewentualnych problemów ze sztywnością kabla, Meizu EP52 Lite sprawują się naprawdę dobrze. Przede wszystkim pochwalić należy dobre trzymanie sygnału – tam gdzie część słuchawek zaczyna rwać, gdy sygnał musi pokonać metr przez ludzkie ciało (np. telefon w kieszeni spodni), Meizu ani przez chwilę nie uraczyły mnie niczym innym prócz muzyki. Nawet siedem metrów odległości od telefonu i trzy ściany po drodze nie sprawiły, by coś niedobrego zaczęło dziać się z sygnałem. Zastosowany układ Bluetooth, czyli BES2000H, zdecydowanie zapewnia poprawne warunki pracy, niestety mimo obsługi protokołu BT w nie najnowszej już wersji 4.2, możemy też zapomnieć o bardziej zaawansowanych kodekach dźwiękowych – wspierane są tylko następujące profile: A2DP, AVRCP, HFP oraz HSP. Tak naprawdę, mimo teoretycznej dużej przepustowości, nie jesteśmy jej w stanie wykorzystać i zostajemy ze starym formatem SBC.

Jeśli chodzi o obsługę dźwięku w drugą stronę, czyli działanie mikrofonu, to jest on przyzwoity. Co prawda nasz głos jest trochę przytłumiony i spłaszczony, ale ciągle wyraźny, a wiatr go nie zagłusza, co często ma miejsce w konkurencyjnych słuchawkach.

Czas pracy na baterii Meizu określa na 8 godzin podczas słuchania muzyki i 6 godzin rozmów. Mnie w trakcie testów wychodziło przynajmniej o godzinę mniej w obu przypadkach, co i tak nie jest wynikiem złym, ale wskazuje na to, że wyspa, w której schowano baterię, ma tak dużą powierzchnię tylko ze względów estetycznych (zachowanie symetrii), zaś zastosowane ogniwo jest niewielkich rozmiarów.

Pod względem tłumienia otoczenia określiłbym EP52 Lite jako… odpowiednie. Nie odcinają nas całkiem od zewnętrznego świata, przepuszczając trochę dźwięków ulicy, ale przy słuchawkach, które mają aspiracje sportowe, dobrze gdy się słyszy dzwonek rowerzysty pędzącego za nami.

Brzmienie


Źródła wykorzystywane podczas testów: Dell Latitude E5410, Samsung Galaxy S10e, Shanling M0, xDuoo X3 II.

Meizu EP52 Lite to kolejne słuchawki, które wymagają pewnego wstępu przed opisem dźwięku, gdyż są bardzo podatne na tak zwane wygrzewanie, czyli zmianę brzmienia wraz z kolejnymi godzinami odsłuchów. Nowe, po wyjęciu z pudełka, są po prostu złe – dźwięk jak z kartonu, a bas przesunięty o wiele za wysoko, więc muzyka jest nieczytelna i nienaturalna, co dodatkowo pogłębia męcząca średnica, szczególnie na wokalach. Z biegiem czasu dźwięk się układa i choć nie jest to poziom mający zadowolić bardziej wyszukane gusta, to w przeciwieństwie do pierwszych wrażeń, słuchawki pozwalają już bezstresowo cieszyć się muzyką.

Najbardziej istotnym elementem grania Meizu EP52 Lite jest bas. Początkowo jest on pusty, suchy i pozbawiony zejścia, ale po co najmniej kilkunastu godzinach odtwarzania muzyki zaczyna się przeobrażać w całkiem ciekawy – jak na ten przedział cenowy – dół. Przede wszystkim pojawia się subbas, który może nie schodzi do przysłowiowego piekła, ale jest wyczuwalny i dość skoncentrowany, dający poczucie punktowego uderzania. Nie da się jednak ukryć, że to nie on, a środkowa część basu jest stroną dominującą. Mamy w niej dźwięk gęsty i ciężki, wyraźnie wznoszący się ponad pozostałe pasma i wystarczająco szybki, żeby nadać muzyce wysokiej energii. Czasami wręcz, na spółkę z najniższymi tonami, bas zdaje się trząść naszą głową. Minusem jest jednak jego jednorodność, gdyż zdecydowanie tracimy poczucie drobnych zmian, przez co wydaje się on trochę kartonowy, pozbawiony głębi. Gdy zbliżamy się do średnicy, ilość basu maleje, chociaż ciągle jest go dużo, więc przekaz się przyciemnia – poszczególne dźwięki trochę się zlewają i wyraźnie wpływają na wyższe tony.

Tony średnie zaczynają się wrażeniem wlewania się na nie dołu, co dusi dynamikę w tym zakresie i chowa przed nami drobne zmiany na instrumentach operujących na niższej średnicy. Jest przez to gęsto i trochę mglisto, jakby do uszu płynął nam budyń czekoladowy, a nie wartka rzeka dźwięków. Gdy już dominujący bas się wygasi, zostajemy z przyciemnioną i nieco cofniętą średnicą, nastawioną na długie wybrzmiewanie instrumentów, co wymaga pewnego przystosowania słuchu, ale ma swój klimat, gdyż daje poczucie grania w jakimś małym przydymionym klubie, gdzie instrumenty są jednocześnie blisko i lekko ukryte. O ile gubią one swoje naturalne brzmienie, to zadziwiająco dobrze sprawdza się to w wolniejszej, bardziej mrocznej muzyce elektronicznej, gdzie ta nieco piwniczna atmosfera niezwykle pasuje. Zdecydowanie gorzej jest, gdy zechcemy posłuchać muzyki klasycznej, oferującej bardziej techniczne i wymagające podejście do brzmienia. Tu już poszczególne instrumenty zaczynają nadmiernie się przenikać, tracić integralność i gubić szczegóły. Natomiast przy gatunkach bardziej współczesnych, nastawionych na rozrywkę i nie wymagających skupienia, jest przyjemnie i dość gładko, choć jednocześnie znów z niewielką głębią przekazu.

Wokale są odsunięte od słuchacza. Często zdają się pojawiać w jednej linii z instrumentami, przez co z jednej strony pasują do tego klubowego i bliskiego klimatu, a z drugiej jednak trochę dławią wrażenie odrębności śpiewu, który potrafi być zdominowany przez muzykę. Zdecydowanie faworyzowane są głosy operujące w skali tenorowej i altowej, gdyż te niższe są zbyt rozmyte przez wpływ basu, natomiast wyższe mają tendencje do sybilizacji. O ile nie uświadczymy tu mocnego podbicia wyższej średnicy, która mogłaby generować taki efekt, to sam zastosowany przetwornik wydaje się nie radzić sobie w tym zakresie.

Tony wysokie są w stosunku do niższych pasm cofnięte, co przekłada się na ocieplenie dźwięku i częściowo odpowiada za wspomniany piwniczny klimat. Choć instrumenty operujące na sopranach są zauważalne, to stanowią jedynie tło, nigdy nie wyrywając się do przodu i dość szybko znikając. Głównym problemem, podobnie jak na niższych składowych, jest ich jednorodność – ciężko wyczuć głębię poszczególnych dźwięków. Drugim minusem jest pewna plastikowość przekazywanych dźwięków, gdzie np. talerze perkusji brzmią tak, jakby były uderzane zabawkowymi pałeczkami, ale tego jednak można było się spodziewać w tym przedziale cenowym.
Pozwala to też przypuszczać, że wycofanie góry nie jest przypadkiem, lecz ma maskować niedostatki tych rejestrów i trzeba przyznać, że robi to całkiem sprawnie, gdyż z reguły na zewnątrz, zwłaszcza podczas bardziej intensywnego ruchu, po prostu na soprany nie zwracamy uwagi.

Przestrzeń generowana przez Meizu EP52 Lite nie należy do największych. Dźwięki trzymają się blisko głowy, ale na szczęście nie punktowo w jej środku, tylko krążąc między lewym a prawym uchem. Słuchawki potrafią za to zaskoczyć pojawiającą się głębią sceny, która może nie jest nadzwyczaj wielka, ale pozwala w pewnym zakresie stworzyć iluzję, że dźwięki rozchodzą się nie tylko na boki. Ciężko za to mówić o większej holografii – poszczególne plany są płynne i wyraźnie się ze sobą zlewają, dając nam kolejne fale dźwięków, a nie uporządkowaną przestrzeń, przez co lokalizacja źródeł pozornych jest utrudniona.

Szczegółowość opisywanych Meizu jest dość niska, co wynika zarówno z samego strojenia słuchawek (wycofane soprany, przyciemnienie średnicy), jak i z niedostatków zastosowanych przetworników. Tu muzyka jest zdecydowanie nakierowana na rozrywkę i ciepło, a nie na analizę nagrań. Długie wybrzmiewanie dźwięków, w połączeniu z cieplejszym i ciemniejszym graniem, po prostu nie potrafi przekazać wielu drobnych detali, zostawiając nas z tym, co jest na powierzchni, ukrywając mikrodetale oraz drobne smaczki.

Pod względem parowania ze źródłem, nie ma absolutnie żadnych problemów – nawet stary laptop z modułem Bluetooth w standardzie 3.0 łączył się z EP52 bardzo szybko, a ograniczona ilość kodeków oferowanych przez słuchawki nie powodowała uszczerbku na brzmieniu w porównaniu np. do Samsunga Galaxy S10e z Bluetoothem w wersji 5.0. Jako że za brzmienie w słuchawkach bezprzewodowych z reguły i tak odpowiada elektronika zaszyta pod obudową, to nie powinniśmy się obawiać o zgranie, niezależnie od tego jakim źródłem dysponujemy.

Jeśli chodzi o konkurentów cenowych, na myśl przychodzą mi przede wszystkim Snab EP-101M BT. Choć kosztują niemal tyle samo co Meizu, to oferują zupełnie inną filozofię brzmienia – jest jaśniej, z mocniejszymi sopranami, mniej natarczywym basem i większą detalicznością. Co prawda silikonowe nakładki z zestawu są zdecydowanie gorszej jakości niż te z EP52 Lite i mogą wymusić dodatkowy wydatek, ale za Snabami stoi na tyle inny pomysł na dźwięk, że obie pary można rozpatrywać niemal niczym wodę i ogień.

Znacznie bliżej brzmieniowo leżą Audictus Endorphine. Są one co prawda nieco droższe niż bohaterowie niniejszej recenzji, ale oferują bardziej ułożony i głębszy bas, bardziej namacalną średnicę i mocniej zaznaczone soprany, choć wciąż są one po łagodnej stronie, przygrywające w tle. Ich minusem są jednak większe obudowy, które mogą nie pasować do każdego ucha.

Za dwukrotność ceny Meizu można za to nabyć 1MORE iBFree. W sposobie przekazu muzyki wypadają one gdzieś pośrodku: jest jaśniej niż w EP52 Lite, ale łagodniej niż w Snabach. Bas jest trochę mniej dosadny niż np. w Audictusach, ale gdy się ułoży, zdecydowanie nabiera dynamiki i głębi, której brak stanowi dużą bolączkę Meizu.

Podsumowanie


Meizu EP52 Lite to słuchawki, które łatwo na początku odebrać jako zdecydowanie słabe. Winny za to w dużej mierze jest producent, gdyż o ile pojawiające się zmiany w dźwięku, jego dojrzewanie, nie jest niczym nowym, to już nadzwyczaj nijaka kolorystyka testowanego egzemplarza potrafi zniechęcić do zakupu. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę bardzo dobrą antenę, dobrze przemyślane kopułki i przyzwoite silikonowe nakładki, to można stwierdzić, że mógł to być całkiem udany powrót Meizu na rynek audio. Niestety powrót trochę zmarnowany przez niedomagania dźwiękowe i estetyczne.

Plusy:
+ wysoki komfort kopułek oraz ich przemyślana konstrukcja,
+ wodoszczelność zgodna z normą IPX5,
+ bardzo dobrej jakości antena Bluetooth,
+ wysoka dynamika dźwięku,
+ przy odpowiedniej muzyce potrafią zaskoczyć ciekawym, ciężkim klimatem.

Wady:
– przy nieodpowiedniej muzyce basu jest za dużo, a środka za mało,
– niskiej jakości tony wysokie,
– słaba szczegółowość,
– brak poczucia głębi poszczególnych instrumentów,
– zbyt sztywny kabel,
– kontrowersyjna estetyka.

Opisywane słuchawki kupicie w:

REKLAMA
hifiman

9 KOMENTARZE

    • Niestety (a może właśnie „stety”), w tym budżecie wybór słuchawek jest tak duży, że bez dodatkowych informacji odnośnie preferencji, jest niemożliwością coś polecić.

Skomentuj Koralowy Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj