Moondrop Starfield to nowe, przystępnie wycenione słuchawki dokanałowe z przetwornikami dynamicznymi 10 mm. Zastosowano podwójne komory i membrany z nanorurek węglowych, które mają zapewnić zrównoważone, ale muzykalne brzmienie.

Model Starfield to mój pierwszy kontakt z produktami azjatyckiego producenta Moondrop, który zrobił sporo zamieszania swoimi dokanałówkami – doceniono wiele modeli, a głośno było np. o KXXS. Tytułowe Starfield są stosunkowo nowe, ale już zyskały pozytywne opinie, więc gdy nadarzyła się okazja na test, nie wahałem się. Słuchawki są rozsądnie wycenione, a robią wrażenie stroną wizualną – producent chwali się zastosowanymi metodami wykończenia i kolorystyką.

Uwagę zwracają też zastosowane przetworniki z membranami z nanorurek węglowych (CNT), cienkie, ale zarazem sztywne, które znajdują się w podwójnych komorach powleczonych mosiądzem. Producent obiecuje znakomite właściwości soniczne, a tym samym otwarcie mówi o muzykalnym, barwnym brzmieniu. Byłem ciekaw, jak Starfield wypadają w porównaniu do hybrydowych FiiO FH1s oraz dynamicznych FD1 oraz czy mają jakiekolwiek szanse w konfrontacji z droższymi FiiO FH3 czy Meze Rai Solo. Sprawdźcie, czy Starfield rzeczywiście zniewalają brzmieniem i czy to dobry wybór w tej cenie.

REKLAMA
hifiman

Wyposażenie

W zestawie są:

  • sześć par tipsów silikonowych (2x S, M, L);
  • kabel 2-pin 0,78 > 3,5 mm (125 cm z zausznicami);
  • sześć par filtrów na tulejki;
  • pęseta do wymiany filtrów;
  • futerał;
  • instrukcja obsługi i dokumentacja;

Wyposażenie prezentuje się całkiem nieźle – tipsy są grube i gładkie w dotyku, a poręczny futerał został usztywniony, pokryty ciekawą, nieregularną fakturą, ozdobiony złotymi akcentami i wyposażony w kieszonkę. Intrygują filtry, ale okazuje się, że nie służą one do przestrojenia słuchawek – to po prostu wymienne siateczki na tulejki, które zabezpieczają przetworniki. Plastikowa pęseta z zestawu ma ułatwić wymianę w razie uszkodzenia, zużycia lub zagubienia tych już naklejonych fabrycznie.

Konstrukcja

Starfield to jedne z najbardziej efektownych wizualnie dokanałówek z jakimi miałem do czynienia. Obudowy to pozornie nic specjalnego, ot kolejne słuchawki typu OTE, dość kompaktowe i ergonomicznie wyprofilowane. Okazuje się jednak, że słuchawki są metalowe i bardzo masywne, bo wykonano je ze stali, a nie z aluminium, jak to przeważnie ma miejsce. Ponadto pokryto je nietypową farbą, która połyskuje niczym brokat, a także charakterystycznie się mieni – w zależności od kąta patrzenia, słuchawki są niebieskie, granatowe lub fioletowe.

Ponadto na obu słuchawkach nadrukowano ozdoby: złote logo na prawej słuchawce oraz grafikę na lewej. Producent na tym nie poprzestał, bo kabel też spotkał podobny los, co obudowy – jest w kolorze indygo i także charakterystycznie się mieni, ale efekt jest bardziej subtelny, niż w przypadku wykończenia obudów. Mimo że jestem raczej nudziarzem, lubię stonowane, matowoczarne produkty, to jest w Starfieldach coś intrygującego – uważam, że słuchawki wpadają w oko, a jednocześnie nie wyglądają przy tym tandetnie.

Starfield są w zasadzie dwuczęściowe – składają się z grubych, zewnętrznych pokrywek oraz sporych obudów zespolonych z tulejkami. Pokrywy słuchawek zostały ciekawie wyprofilowane, nie są obłe, a lekko kanciaste, ponieważ widać na nich kilka grzbietów poprowadzonych w poprzek. Na szczycie obudów znajdują się gniazda 2-pin, a od wewnętrznej strony widać kątowe, optymalnie długie i szerokie tulejki z siateczkami, a także otwory odpowietrzające, po dwa na każdą stronę.

Efektowny kabel z miedzi OFC o czystości 4N, wykonano z czterech żył. Przewód jest spleciony w warkocz od kątowej i przezroczystej wtyczki 3,5 mm do splittera w kształcie krążka. Natomiast odcinki nauszne zostały ze sobą zwinięte i to na tyle mocno, że się nie rozwarstwiają. Zausznice są fabrycznie odkształcone i pozbawione drucików, a obudowy wtyczek 2-pin 0,78 są również przezroczyste. Na rozdzielaczu naniesiono także nadruki, czyli logo Moondropa w oryginalnej, chińskiej pisowni.

Wykonanie słuchawek jest wysokiej jakości – stal jest gruba i masywna, wykończenie gładkie, jednolite i precyzyjne. Nie dostrzegłem problemów ze spasowaniem, skaz czy innych niedoskonałości. Dobre wrażenie robi też sam kabel, elastyczny i z przyjemną w dotyku izolacją.

Ergonomia i użytkowanie

Słuchawki są ciężkie! To efekt masywnych, stalowych obudów, bo pojedyncza słuchawka bez nakładki waży aż 11 g. To pozornie niedużo, ale słuchawki tego typu mają zazwyczaj kilka, a nie kilkanaście gramów. Natomiast całość, czyli obie słuchawki z tipsami oraz kablem ważą aż 36 g, czyli tyle, co przeciętny adapter Bluetooth. Z jednej strony słuchawki bez wątpienia robią wrażenie, bo masywne obudowy sprawiają wrażenie produktu premium, ale jednocześnie budzą obawy pod względem ergonomii.

Okazuje się jednak, że większa masa nie sprawia specjalnego problemu, ponieważ Starfield nie są przesadnie duże, mają optymalnie wyprofilowane kopułki i pewnie trzymają się w uszach. Podczas testów nie czułem dyskomfortu, słuchawki nie uciskały, nie drażniły skóry i nie wypadały. Obawiałem się, że tłumienie będzie słabe, widząc podwójne otwory na obudowach, ale nie mam powodów do narzekania. Zewnętrzny hałas jest wyraźnie wytłumiony, Moondrop Starfield pozwalają już w pełni skupić się na muzyce, a tym samym nie występuje driver flex, czyli nieprzyjemny efekt klikania membran i zasysania kanałów słuchowych podczas wkładania słuchawek.

Mam jednak pewne zarzuty użytkowe dotyczące kabla. Mimo że przewód dobrze się układa, a zausznice są poprawnie odgięte, to słychać jednak pewien efekt mikrofonowy, czyli stukanie lub szuranie przewodu. Ponadto przy rozdzielaczu brakuje suwaka, więc nie można skrócić odcinków dousznych, a są one długie. Preferuję też standard MMCX zamiast 2-pin 0,78, ale producent jest wierny temu drugiemu rozwiązaniu, a tym samym chce zachować wsteczną kompatybilność z innymi produktami. To jednak stricte subiektywna opinia, bo standard MMCX także ma swoje wady i nie wszyscy za nim przepadają.

Specyfikacja

  • przetworniki: dynamiczne 10 mm, membrany z nanorurek węglowych
  • pasmo przenoszenia: 20 Hz-20 kHz
  • czułość: 122 dB
  • impedancja: 32 Ω
  • kabel: miedź OFC 4N 24AWG, geometria Litz, 2-pin 0,78 mm > 3,5 mm, długość 125 cm
  • masa: 11 g (pojedyncza słuchawka); 36 g (słuchawki z kablem i tipsami)

Brzmienie

  • Słuchawki: Campfire Audio Solaris, Atlas i Andromeda, FiiO FA9, FH3 i FH7, IMR Acoustics R2 Red, Meze Rai Solo, RHA T20 Wireless, Oriveti New Primacy, Aune E1, TinHiFi P1
  • DAC/AMP i wzmacniacze: DAART Aquila II, Topping DX3 Pro, iFi Hip-DAC, Burson Playmate Everest, FiiO Q3 i Q5s (AM3B i AM3E), FiiO BTR5 i BTR3K, EarStudio ES100 i HUD100, Oriolus 1795, Qudelix-5K
  • DAP: Cayin N3Pro, FiiO M15 i M11 Pro, Astell&Kern AK70 MKII, iBasso DX200 (AMP1), OnePlus 7 Pro

Producent tak mocno skupił się na wzornictwie słuchawek, że obawiałem się czy nie zapomniał o jakości dźwięku – w końcu pierwsza informacja o Starfieldach na stronie internetowej Moondropa dotyczy ich wyjątkowego koloru, a sporo miejsca zajmuje też opis mieniącego się kabla. Okazuje się jednak, że brzmienie jest fenomenalne! Zawsze zabieram się za opisy słuchawek po dłuższym czasie, staram się unikać testowania „na gorąco”, żeby entuzjazm nie rzutował na ocenę, ale w przypadku modelu Starfield towarzyszył on przy każdych odsłuchach. Gdy tylko brałem się za Starfieldy, miałem uśmiech na twarzy. Słuchawki brzmią na wysokim poziomie, nie rozczarowują rozdzielczością, ale esencją Starfieldów jest bliska, ciepła, barwna i nasycona średnica. Daleko słuchawkom do suchego, zimnego, ostrego czy analitycznego, bezdusznego grania, ale nie znaczy to, że brzmienie jest ciemne czy basowe, bo sygnatura jest nadal dość zrównoważona, naturalnie ciepła, wręcz „analogowa”. W efekcie słuchawki rzeczywiście są wysoce muzykalne.

Bas jest sfokusowany raczej wokół średniego i wyższego zakresu – zejście w subbas nie jest najlepsze, daje się wychwycić roll-off w najniższych zakresach. Słuchawki nadal nie brzmią chudo, ciągle pozwolą posłuchać różnej muzyki, ale moim zdaniem rozwijają skrzydła w repertuarze opartym na żywych instrumentach. W takim kontekście braki w subbasie nie robią większej różnicy. Basu nie brakuje, ale nie jest podbity, brzmi w sposób nasycony, kontrolowany, dynamiczny i odpowiednio masywny, ale jest raczej muzykalny – pierwsze skrzypce gra przyjemność z muzyki. Nadal słychać zróżnicowanie basówek, syntezatorów, fortepianu czy kontrabasu, ciągle da się wychwycić szczegóły, ale to ciepło i gładkość mają priorytet. Prym zatem wiedzie muzykalność, ale uważam, że poziom techniczny jest już odpowiednio wysoki, mnie satysfakcjonował.

Pasmo średnie nie zostało mocno wypchnięte, ale jest bliskie z akcentem na niższy zakres. Wyższa średnica jest łagodniejsza, jednak nie została zupełnie wycięta, bo brzmienie jest ciągle nieźle zarysowane i nie sprawia wrażenia zgaszonego. Jednakże przekaz jest ciepły, barwny i nasycony, ponownie gładki, stąd więcej do powiedzenia ma raczej niższy zakres. Zapewnia to ciepłe brzmienie gitarom akustycznym i klasycznym, masywne basówki, mocną perkusję i bliskie wokale, szczególnie te niższe. Muszę przyznać, że słuchawki czarują środkiem, brzmią w sposób nasycony, łagodny i relaksujący. Wprawdzie można sięgnąć po elektronikę, ale lepiej starszą, bo dźwięk może nie być wystarczająco efektowny i krystaliczny do trance’u czy dubstepu. Moim zdaniem słychać, że Starfield to dokanałówki do żywych instrumentów, czyli jazzu, rocka, bluesa, klasyki itp.

Góra jest także złagodzona, prezentowana podobnie jak bas. Sopran nie jest więc wyjątkowo rozciągnięty, nie pnie się nie wiadomo jak wysoko, ale dzięki temu nie sprawia wrażenia wyostrzonego czy cyfrowego. Uważam, że ilość góry jest i tak optymalna – brzmienie nie jest ciepłe, zgaszone czy zamulone. Talerze nadal rozbrzmiewają wyraziście i naturalnie, smyczki nie są ścięte, podobnie jak wysokie wokale. Nie, nie jest to brzmienie dla fanów idealnie neutralnego lub rozjaśnionego dźwięku, osób szukających jak najbardziej krystalicznego dźwięku. Być może góra mogłaby być trochę bardziej zarysowana, mocniej rozciągnięta, ale strojenie jest tak spójne i sprawia tyle przyjemności, że nie sposób narzekać. Starfield są słuchawkami muzykalnymi, z ciepłą średnicą, brzmią łagodnie i relaksująco, więc góra została zestrojona dokładnie w taki sposób.

Scena dźwiękowa jest dość duża. Uwagę zwraca przede wszystkim szerokość, bo podział na kanały jest mocny, a ich separacja bez zarzutu. Ponadto głębia i wysokość przestrzeni mają taki sam priorytet, dużo dzieje się zarówno w osi przód-tył, jak i góra-dół. Instrumenty są więc eksponowane w trójwymiarze, zajmują swoje określone obszary i nie zlewają się ze sobą, bo dystanse pomiędzy nimi są spore. Może napowietrzenie nie jest jeszcze rekordowe, bo zakamarki wypełnia średni bas, ale nie ma mowy o ciasnocie, czuć już sporo luzu.

Moondrop Starfield vs inne słuchawki
Nie, Starfieldy jeszcze nie dokopią FiiO FH3, Meze Rai Solo czy FH5. Dźwięk nie jest jeszcze tak zarysowany, subbas tak głęboki, a brzmienie tak wyraziste. Najbliżej z tej trójki do Meze Rai Solo, które również stawiają blisko tony średnie, brzmią ciepło i dość masywnie, ale Starfield nie są jeszcze tak gęste w basie, tak zarysowane w średnicy – mają trochę niższą rozdzielczość, bo mocniej wygładzają dźwięk. Mimo tego, różnica jakościowa nie jest tak duża, jak sugeruje różnica w cenie – Starfield kosztują 110 dolarów amerykańskich, a Meze Rai Solo 249 dolarów. Uważam, że w tej konfrontacji Moondropy się bronią.

Natomiast w swojej kategorii cenowej Starfield robią dużo zamieszania. Testowałem niedawno nowości FiiO, czyli FH1s oraz FD1. To również modele typu OTE z gniazdami 2-pin i kablami 3,5 mm, które moim zdaniem przegrywają ze Starfieldami. Wprawdzie FH1s to hybrydy, które brzmią mocniejszym konturem, wyciągają więcej detali, ale są mniej przystępne, dużo ostrzejsze i falują, w tym dalej stawiają średnicę. Moim zdaniem Starfield brzmią równiej, bardziej muzykalnie i bardziej audiofilsko – barwnie i czarująco.

Z tego powodu Moondropom bliżej do FiiO FD1, słuchawek również wyposażonych w pojedyncze przetworniki dynamiczne, które także mają bliskie i ciepłe tony średnie. Ogólny charakter i poziom są podobne, nie słychać drastycznych różnic w porównaniach Moondrop Starfield i FiiO FD1. Jeśli się jednak wsłuchamy, okazuje się, że góra FD1 jest trochę bardziej wyostrzona i gorzej kontrolowana, lekko szeleści i słychać w niej więcej sztuczności. Model Starfield mocniej nasyca pasmo średnie i midbas (dźwięk FD1 jest bardziej matowy), a do tego generuje większą scenę (FD1 nie brzmią tak szeroko). Lubię FD1, uważam je za słuchawki ciekawsze od FH1s, ale Starfield są moim zdaniem jeszcze lepsze. Ich brzmienie jest bardziej wyrafinowane, audiofilskie i jakby dopieszczone.

Nie słyszę podobieństw do Oriveti New Primacy (bardziej technicznych, punktowych i klarownych, mniej barwnych), TinHiFi P1 (ostrzejszych, chudszych, bardziej technicznych) czy RHA T20 Wireless podłączonych kablem (także analitycznych, ostrzejszych, konturowych). Najbliżej Starfieldom do niedocenianych Simgotów EN700 Pro, które wydają się brzmieć w sposób bardziej otwarty (wentylowana konstrukcja), ale także mają ciepło-średnicowy charakterek. Jest też w Starfieldach pewna gładkość, która przywodzi na myśl Aune E1, ale te ostatnie mocniej akcentują skraje pasma, brzmią bardziej nowocześnie i rozrywkowo, podczas gdy Starfield są raczej klasyczne i „analogowe”.

Moondrop Starfield i synergia
Słuchawki nie są wrażliwe na czystość sygnału, ale są czułe na charakter sprzętu towarzyszącego i wymagają pewnej synergii. Moim zdaniem lepiej nie dublować sygnatury, czyli łączyć je z odtwarzaczami/adapterami/wzmacniaczami neutralnymi, jaśniejszymi lub akcentującymi skraje pasma. Słuchawki jednak nie należą do wybrednych – teoretycznie nietrafione połączenie i tak może brzmieć dobrze, a od reguły są wyjątki, ponieważ niektóre połączenia są świetne, mimo że w teorii bym je skreślił. Dlatego moje wskazania synergiczne lepiej traktować jedynie jako sugestie – kwestia synergii Moondrop Starfield nie jest zero-jedynkowa.

Dla przykładu uzyskałem lepsze efekty z FiiO BTR5 od Qudelixa-5K i EarStudio ES100. Ten pierwszy ma mocniejsze skraje pasma, więc dodał słuchawkom klarowności i lekko wzmocnił niski bas, ale Starfield nadal robiły wrażenie ciepłem i nasyceniem. Qudelix czy EarStudio spowodowały natomiast lekkie zamglenie dźwięku, bo przybywało średnicy, ciepła i gładkości. Co prawda takich połączeń nadal słuchało się dobrze, ale synergia była lepsza z BTR5. Co ciekawe dobrze zgrał się także FiiO BTR3K – nie tak, jak BTR5, ale ciut lepiej od Qudeliksa czy EarStudio.

Z FiiO M15 i M11 Pro nie było niespodzianek – ten pierwszy jest masywniejszy, bardziej basowy, a drugi neutralno-techniczny, więc to M11 Pro zgrał się moim zdaniem lepiej. Trochę inaczej było z FiiO Q5s i Q3. Teoretycznie drugi z nich powinien wypaść lepiej, bo ma mniej średnicy i brzmi bardziej nowocześnie, jednak opisywane słuchawki grały dobrze z obu DAC/AMP-ów. Pasmo średnie było bliższe w Q5s, ale jego odsunięcie w Q3 wcale nie zaszkodziło Moondropom. Ponadto w takich sytuacjach słychać, że Starfield się skalują – reagują na jakość sprzętu, bo na Q5s rozdzielczość dźwięku jest wyższa. Różnica nie jest jednak diametralna, tańszy i zarazem bardziej adekwatny cenowo samym słuchawkom FiiO Q3 nie podcina im skrzydeł.

Zdarzają się zaskakujące wyjątki, bo Moondrop Starfield zgrały się też świetnie z Cayinem N3Pro w trybie lampowym, który także czaruje średnicą, brzmi lekko ciepło i naturalnie. Brzmienie wcale się nie zamuliło, słuchawki były klarowne, kontrolowane i naturalne. Taka sama sytuacja miała miejsce w przypadku adaptera Bluetooth Oriolus 1795, który także brzmi ciepło, ma bliskie tony średnie i jest raczej naturalny w przekazie. Starfieldy zabrzmiały na nim przejrzyście, bezpośrednio i szczegółowo, czego się nie spodziewałem. Polecam zatem szukać synergii dopiero wtedy, gdy słuchawki są ewidentnie zamulone, wydają się być zbyt ciepłe i niedostatecznie klarowne.

Podsumowanie

Moondrop Starfield to oryginalne dokanałówki, które wpadają w oko i zachwycają ucho. Bogate wyposażenie, świetne wykonanie, ciekawa kolorystyka, wysoka ergonomia i intensywna izolacja akustyczna to ich atuty. Słuchawki popisują się nie tylko wzornictwem, ale też brzmieniem – nasyconym, barwnym, ciepłym i bliskim w średnicy, ale nie zamulonym. Rozdzielczość jest wyższa niż sugeruje to cena, a strojenie spójne – nie ma wątpliwości, że Starfield nie są wypadkiem przy pracy. Mnie testowało się je z przyjemnością.

Nie każdemu spodoba się duża masa, a nie wszyscy będą zachwyceni z jakości kabla czy zastosowania standardu 2-pin, a nie MMCX. Fani stonowanego wzornictwa również mogą nie dać się przekonać. Słuchawki wymagają też pewnej synergii, a do tego skalują ze sprzętem – dla najlepszych efektów trzeba im dobrać odpowiednie towarzystwo. Samo brzmienie raczej nie spodoba się fanom analitycznej, mocno technicznej sygnatury. Starfield to przede wszystkim muzykalność.

Moondrop Starfield kosztują 110 dolarów amerykańskich, bez uwzględniania dodatkowych opłat importowych. Moim zdaniem stosunek jakości do ceny jest wzorowy – dopłaciłbym do nich względem FiiO FH1s czy FD1, a to także kusząca alternatywa dla znacznie droższych Meze Rai Solo. Jeśli nie przerażają nas zakupy z zagranicy i szukamy tego typu brzmienia, warto je kupić. W innym wypadku dostępne w Polsce od ręki FD1 mogą być ciekawą alternatywą. Uważam jednak, że Starfield są lepsze.

Dla Moondrop Starfield

Zalety:
+ dobre wyposażenie
+ solidne wykonanie
+ zjawiskowe wzornictwo
+ bardzo dobra ergonomia
+ świetna izolacja
+ elastyczny, mocny kabel
+ wymienny przewód
+ podatne na synergię
+ naturalne, nasycone, barwne i bliskie w średnicy brzmienie o wysokiej rozdzielczości
+ spora, szeroka scena dźwiękowa

Wady:
– lekki efekt mikrofonowy
– duża masa
– gniazda 2-pin zamiast MMCX
– dla uzyskania najlepszych efektów wymagają odpowiedniej synergii

Sprzęt dostarczył:

Słuchawki można kupić w oficjalnym sklepie marki na AliExpress.

REKLAMA
fiio

2 KOMENTARZE

  1. Hmmm, wygląda na to że Moondrop pojawił się oficjalnie (?) na polskim rynku… cena starfield w plnach raczej przestrzelona na wstępie, ale taki blessing 2 kusi… chociaż z drugiej strony 12 miesięcy gwarancji za w przeliczeniu trzystotrzydziestodolarowe iem odstrasza – szczególnie w kontekście następnego akapitu.

    ogólem ciekawa perspektywa (recenzja), chyba jedyna nadwiślańska, ale ciekawi mnie żywotność przetworników, co do której pojawiły się pewne – nieliczne ale nie nieznaczne – wątpliwości w anglojęzycznym internecie.

Skomentuj pyotr Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj