Ergonomia i użytkowanie


REKLAMA
fiio

 

To znana konstrukcja, więc można spodziewać się też podobnej ergonomii, z małymi zmianami. Słuchawki są dosyć ciężkie i masywne, z nieźle rozłożonym środkiem ciężkości. Opaska pałąka neutralizuje nacisk, podobnie jak nauszniki – pałąk ma odpowiedni nacisk, by ustabilizować słuchawki, ale nie przesadzono. Same kopułki poruszają się dookoła, ich ruch na mocowaniach jest gładki i precyzyjny, podobnie jak na szynach pałąka – same się nie rozregulują. Mogłem korzystać z nich długo – czułem je na głowie, uszy się lekko pociły, ale nie czułem specjalnego dyskomfortu.

sonorus

 

Brak przetwornika armaturowego przekłada się pozytywnie na ergonomię – wcześniej wyraźnie odstawał on od maskownic przetwornika, mógł uciskać ucho, a same maskownice były bardziej kanciaste. W przypadku serii Sonorus jest lepiej, chociaż posiadacze dużych małżowin nadal mogą narzekać, bo pady nie są wyjątkowo głębokie. Nauszniki spisują się dobrze – są przyjemne w dotyku, gładkie.

Kabel jest bardzo dobry – na pochwałę zasługuje jego elastyczność. Splitter umieszczono dosyć nisko, ale jest on na tyle ciężki, że odpowiednio naciąga odcinki douszne, a wtyki wpina się wygodnie, zaś dzięki blokadzie trzymają się one wzorowo.

Oba modele to słuchawki zamknięte – tłumią dobrze, ale nie odcinają w pełni od świata. Podczas słuchania muzyki na średnich poziomach głośności otoczenie nie będzie przeszkadzać, ale hałas może przebić się do uszu słuchacza. Poziom jest jednak wystarczający, by spokojnie słuchać muzyki i nie przeszkadzać innym, chociaż słuchawki jednak trochę „wyciekają”.

 

Specyfikacja


  • przetworniki dynamiczne
  • technologia BAM (Balanced Air Movement)
  • impedancja: 16Ω
  • skuteczność: 105 dB
  • masa: 410 g

 

Brzmienie


  • Słuchawki: Audeze LCD-2 (Double Helix Fusion Complement4), MrSpeakers Ether 1.1 (Forza AudioWorks Noir HPC mk2), AKG K612 Pro, Focal Spirit Professional, AKG K551
  • DAC/AMP i wzmacniacze: Burson Conductor Virtuoso (Sabre), AIM SC808, ODAC i O2, Leckerton UHA-760
  • DAP: iBasso DX90
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Copper Series
  • Muzyka: wiele gatunków, różne realizacje, w tym 24-bit oraz nagrania binauralne

 

Producent obiecuje wysoką rozdzielczość, rozciągnięty sopran w modelu II oraz dużą scenę i monitorowe brzmienie w III. To się właściwie zgadza, ale tym samym słuchawki są do siebie podobne – stawiają na naturalną równowagę, mocne tony średnie, czytelną i czasami lekko wyostrzoną górę oraz zbity, dociążony bas. Trzon jest więc ten sam, ale jakościowo jest różnica – “trójki” są bardziej dopracowane, dopieszczone w średnicy i sopranie, jak i scenie dźwiękowej. Jak to w audio – różnica nie jest ogromna, ale nie ma wątpliwości, że Sonorus III to wyższy model.

sonorus

 

Final Sonorus II

Początek był trudny. Być może przez samopoczucie, źle dobrany repertuar, oczekiwania, a może to wszystko jednocześnie. Przy pierwszym odsłuchu słuchawki nie spodobały mi się – od początku skupiałem się na ich wadach, ale z każdą chwilą doceniałem je coraz bardziej. Swoje na sumieniu mają – trochę przesadnie wypchniętą średnicę w okolicach 1 kHz, ścięty bas w subbasie i czasami zbyt ostry przełom wyższej średnicy i sopranu. Dynamika nie jest również najwyższa, ale to efekt przejścia z korzystania na co dzień z dużo droższych słuchawek z przetwornikiem planarnym.

Niskie tony Sonorusów II to klasyczna, naturalna prezentacja i ciepłota – mamy wyraźny midbas i wyższy bas, słabszy subbas. To zbite, zwarte brzmienie basu – bez mulenia, dudnienia i rozlewania się. Dźwięk nie jest mocno dociążony, ale bliski wierności – efekt zależy od konkretnego nagrania. Muzyka może być masywniejsza, zagęszczona bądź płytka i punktowa. Kontrabas może dopełniać muzykę gdzieś w tle lub wyjść przed szereg masywnym i nasyconym charakterem. Gitara basowa może brzmieć punktowo i krótko, bądź zawibrować i rozmyć się, tudzież mocniej uderzyć. Jedynie cyfrowe sample nie brzmią subwooferowo – nadal pozostają osadzone raczej w midbasie. Dół wyciąga sporo detali, dobrze różnicuje faktury, prezentuje smaczki i współpracuje ze średnicą, płynnie przechodząc w niższe tony średnie. To audiofilska, koneserska prezentacja niskich tonów, a nie rozrywkowy, efektowny „basior”.

Średnica ma priorytet – jest bliska, można więc liczyć na bezpośrednie smyczki, dęciaki, gitary czy wokale. Nie wybijają się wyjątkowo ponad bas i sopran, ale nie ma efektu wycofania, wyczyszczenia, krystaliczności, sztuczności. To brzmienie dalekie od tego na planie litery V. W efekcie dźwięk jest dosyć naturalny, wyraźnie zarysowany, ale tym samym trochę retro – lepiej brzmią lekkie, starsze gatunki. Świetnie słuchało mi się jazzu, klasyki, starszego funku czy elektroniki z zeszłych lat. Dobrze brzmiał rock (szczególnie klasyczny) – brudne gitary serwowane są jak należy, bez efektu upiększania, oczyszczania dźwięku. Tutaj szum, przester czy zakłócenia są prezentowane bez liftingu. Gorzej współpracują jednak nowsze brzmienia, czego można się było spodziewać już po basie. Jest za mało cyfrowo na trance, goa, psychodeliczne gatunki czy też drum’n’bass. Nawet w lżejszych brzmieniach tony średnie wymagają pewnego przyzwyczajenia – często po werblach słychać wzmocniony 1 kHz, lekkie spłycenie dźwięku, ale jeszcze bez kartonowego nalotu. Dodaje to jednak ciekawego klimatu, właśnie efektu retro.

Brak armatury słychać – nie ma takiego wyostrzenia, tony średnie płynniej przechodzą w sopran, ale góra pozostaje mocna. W Pandorach słychać było pełne oderwanie, skrócenie sopranu, mocniejsze jego zarysowanie w stosunku do średnicy. Tutaj jest spokojniej, łagodniej, ale sopran nadal nie zamaskuje sybilizacji nagrań – wokalistki mogą wyraźnie zasyczeć. Sopran nie szumi, nie szeleści, ale bywa czasami trochę zapiaszczony i jednocześnie zaakcentowany. Góra mogła być trochę gładsza, ale pasuje do reszty – dobrze prezentuje talerze, wzmacnia wokale czy smyczki oraz odpowiednio doświetla średnicę.

Scena nie robi specjalnego wrażenia rozmiarem czy napowietrzeniem. Instrumenty są blisko słuchacza i siebie, ale nie zlewają się. Scena jest kolista – słychać głębię, stereo, ale bez rozrzucenia na wszystkie strony. Nie ma co liczyć na efekt hangaru, a raczej przyzwoite pozycjonowanie oraz kształtne źródła pozorne.

 

Final Sonorus III

“Trójki” to też winowajca mojego początkowego narzekania na model niższy – przechodzenie z jednych na drugie i z powrotem psuło odbiór dwójek, musiałem się na nowo przyzwyczajać i po czasie przyjemność z odsłuchu modelu II znowu wracała. Wszystko przez to, że Sonorus III właściwie eliminują wady modelu niższego. Mają pełniejszy bas, i jest go więcej, równiejszy środek, bez akcentu w samym centrum, bardziej rozciągnięty i jednocześnie nie tak ostry sopran, a do tego większą scenę.

Bas jest pełniejszy, jest go więcej – chętniej schodzi w subbas, ale nadal jest zorientowany wokół niższych i wyższych regionów. To jednocześnie szybszy bas o mocniejszym ataku, dźwięk „z kopem”. Robi wszystko to, co bas w Sonorus II – w jazzie, rocku, funku itd., ale do tego lepiej radzi sobie z bardziej basową elektroniką, szybszymi partiami. Jest go wtedy więcej i dzięki pełniejszym najniższym składowym potrafi zabrzmieć bardziej nowocześnie i efektownie. Bas jest bardziej kompletny i jakby oswobodzony, co jest efektem wyższej dynamiki niskich tonów.

Średnica jest równiejsza i gęstsza – przy werblach i wokalach już nie słychać tak mocnego 1 kHz. To pasmo jest mniej uwypuklone, całość brzmi równiej, ale średnica nadal pozostaje pierwszoplanowym daniem. Jest zarysowana, wyraźna, szczegółowa, świetna zwłaszcza w lżejszych brzmieniach, naturalna, ale również z retro-nalotem. Usłyszeć można trochę wyższą rozdzielczość, ale różnice nie są wyjątkowo duże. Lepiej brzmią gęstszy fortepian, perkusyjne kotły i werbel.

Sopran jest spokojniejszy, jest go trochę mniej – słabiej akcentuje sybilizację, jest gładszy, rozciągnięty, klarowny. W górze również słychać wyższą rozdzielczość. To nadal nie jest wyjątkowo wygładzony sopran, nie ma przyciemnienia – gorsze realizacje potrafią być sykliwe, jest więc w Sonorusach coś z monitorów – stawiają na wierność w domenie naturalnej.

Pod względem sceny to również upgrade – jest szerszej i głębiej, słychać więcej swobody, instrumenty tła się bardziej oddalają. Jest pomiędzy nimi więcej powietrza, dystansu, stąd separacja jest mocna i bardziej zarysowana. Mocniej odseparowane są także kanały, przekaz jest na nie wyraźniej podzielony. To nadal nie jakaś wyjątkowo wielka scena, bez efektu hangaru – pierwszy plan trzyma się blisko, nie ma efektu zdystansowania, oddalenia dźwięku. Jednocześnie pod względem holografii jest wyraźnie lepiej niż w modelu Sonorus II.

 

Final Sonorus II i III oraz sprzęt

Podobnie jak z Pandorami, dobranie wzmacniaczy może nie być tak proste. Jeśli chodzi o sygnaturę, to nie ma większych problemów – słuchawki są na tyle zrównoważone, że dogadają się z wieloma sprzętami. Chodzi jednak o ich jakość, impedancję na wyjściu, szumy – stacjonarne, wokółuszne słuchawki nagłowne o impedancji wynoszącej 16Ω to rzadkość, a i tak jest i tak lepiej niż z wcześniejszymi hybrydami 8Ω, gdzie wysokotonowy przetwornik armaturowy jeszcze wzmacniał szum.

sonorus

 

Niestety Burson Conductor Virtuoso wyraźnie szumiał – nadal dało się słuchać, ale w pauzach, przerwach między utworami już to przeszkadzało. Szkoda, bo przestrzeń Bursona dobrze robiła “dwójkom”. Dało się słyszeć lekki szum także z AIM SC808 – to mocna karta dźwiękowa, lepiej było przy podłączeniu dodatkowego wzmacniacza jako „odszumiacza”, jak O2 czy Leckertona UHA760. Sygnatura AIM-a była również dobra dla słuchawek. Lepiej więc korzystać ze słabszych wzmacniaczy i źródeł, ale nastawionych na czysty sygnał.

Leckerton UHA760 jako DAC/AMP (neutralny i bardzo precyzyjny) spisał się rewelacyjnie – niskoohmowe wyjście, precyzyjne i zwarte brzmienie dało świetne rezultaty. Rozdzielczość była wysoka, a brzmienie kontrolowane i wierne. Leckerton nie powiększa jednak sceny, więc jedynie pod tym względem było gorzej od Bursona czy AIM-a.

Tandem ODAC i O2 zabrzmiał bardziej surowo od Leckertona, szorstko i technicznie, jak to zazwyczaj ma miejscu przy takim porównaniu. Nadal warunki pracy dla słuchawek były bardzo dobre – sygnał czysty, brzmienie swobodne, szczegółowe i bezpośrednie.

DX90 od iBasso to raczej bezproblemowy odtwarzacz o neutralnej, przestrzennej sygnaturze. Współpracował bardzo dobrze z dwoma modelami, wspierał scenę modelu Sonorus II, pozwolił rozwinąć skrzydła III.

Generalnie neutralność czy naturalne ciepło, podbicie basu, wycięcie średnicy czy nawet przyciemnienie sopranu nie powinno zaszkodzić słuchawkom – sygnatury nie trzeba specjalnie dobierać. Unikałbym jednak wyjątkowo zimnych i ostrych źródeł, co wzmacnia sykliwość sopranu, szczególnie w modelu II.

 

Final Sonorus II i III vs inne słuchawki

AKG K551 to bardziej neutralne brzmienie, gładsze od obu modeli. Średnicy jest mniej, jest czystsza, bardziej neutralna i lekko z tyłu. Sonorus II i III to dużo mocniejsze wokale, bliższe instrumenty, przy nich K551 wydały mi się sztuczne. Natomiast Focale Spirit Professional brzmią bardziej technicznie, agresywnie, mniej muzykalnie i bardziej profesjonalnie – słychać podobieństwa, zwłaszcza do “trójek”: monitorowe, mocne tony średnie, szczegółowy przekaz, dynamikę, ale Finale to więcej luzu, muzykalności, przyjemności.

Audeze Sine to bardziej neutralne brzmienie, mniej zarysowane w średnicy czy basie, mocniejsze i jaśniejsze w sopranie, całościowo chłodniejsze od obu modeli Sonorus oraz bardziej rozdzielcze. Beyerdynamic DT1770 Pro to już dużo mocniejszy bas, bardziej dynamiczna, ciężka i efektowna sygnatura. Sonorusy są z pewnością wierniejsze, spokojniejsze.

Pandory IV i VI to podobna relacja jakościowa, jak między Sonorus II a III. Pierwsze stawiały jednak na gładszy, bardziej napompowany bas i ostrzejszy sopran. Drugie równały i dodawały przestrzeni, a w obu przypadkach było słychać wyraźny wpływ przetworników armaturowych, których w opisywanych Sonorusach brak. Nie odbieram tego jako wady – to mniej oryginalne, ale za to bardziej klasyczne, wierniejsze i równiejsze brzmienie, szczególnie w przypadku “trójek”.

 

Podsumowanie



Słuchawki Final to nie tylko odmienna konstrukcja w porównaniu do designu euro-amerykańskich marek, brzmienie ma też swoje cechy dystynktywne. Ja odbieram Sonorusy jako trochę twardsze, mocniej zarysowane, kanciaste, ale rozdzielcze. To mocna prezentacja, bez upiększania, wygładzania, bajerowania. Jednocześnie słuchawki wciągają, są muzykalne i angażujące – słuchało mi się ich przyjemniej niż niegdyś Pandora Hope IV czy VI, bo lubię bardziej monitorowe brzmienie.

sonorus

 

Dobre wrażenie zrobiły na mnie też ceny. Model II można nabyć za około 1350 zł, a wyższy to koszt 1700 zł, co w dzisiejszych czasach daje raczej niższą średnią półkę. Jeśli budżet na to pozwala, lepiej wybrać “trójki”. Różnica jakościowa jest mniej więcej taka, jaką sugerują ceny.


rek
dla Final Sonorus II i III


Final Sonorus II

Zalety:
+ wykonanie
+ ładny, oryginalny design
+ elastyczny przewód o optymalnej długości
+ dobra ergonomia i przyzwoite tłumienie
+ brzmienie naturalne, oparte na mocnej średnicy, midbasowy dół, sporo detali i bezpośredni, mocno zarysowany dźwięk
+ bliskie brzmienie, dobre pozycjonowanie


Wady:
– wypchnięta średnica w okolicach centrum, wyostrzenie sopranu
– braki w subbasie
– mała scena dźwiękowa, gęsto upakowane instrumenty
– ciężkie i nie dla każdej pary uszu

 

Final Sonorus III

Zalety:
+ wykonanie
+ ładny, oryginalny design
+ elastyczny przewód o optymalnej długości
+ dobra ergonomia i przyzwoite tłumienie
+ brzmienie naturalne, oparte na mocnej i równej średnicy, midbasowym dole; wiele detali i bezpośredni, mocno zarysowany dźwięk, dobra rozdzielczość i rozciągnięty sopran, wysoka dynamika
+ spora scena dźwiękowa, napowietrzenie, dobre pozycjonowanie


Wady:
– sopran bywa sykliwy
– nadal pewne braki w subbasie
– ciężkie i nie dla każdej pary uszu

Sprzęt dostarczył:


SPRAWDŹ AKTUALNE CENY NA CENEO.PL

REKLAMA
fiio

1 KOMENTARZ

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj