The Fragrant Zither, bardziej znane jako TFZ, to młody chiński producent słuchawek. Na naszych łamach testowaliśmy już modele Series 5 oraz B2M. Teraz, wraz z odświeżeniem całej serii „Series”, TFZ wypuściło na rynek jeszcze jeden model, ulokowany nieco wyżej w hierarchii, wyceniane na 349 złotych Exclusive King.
Słuchawki oparto na 12-milimetrowym przetworniku pokrytym grafenem, co ma zapewnić wzrost rozdzielczości oraz czystości brzmienia w porównaniu do starszych rozwiązań. Czy faktycznie tak jest?
Wyposażenie
Exclusive King zapakowane są w sposób, który może sugerować, że to bardzo dobry prezent na komunię, gdyż całość ma biało-srebrne barwy. Nie jest to może najbardziej ergonomiczne rozwiązanie, gdyż w świetle słonecznym biały kartonik ozdobiony logiem producenta oraz nazwą modelu za pomocą połyskliwej srebrnej farby nie należy do najbardziej czytelnych, ale na pewno zwraca na siebie uwagę.
W środku znajdziemy następujące elementy, również w komunijnej kolorystyce:
- słuchawki TFZ Exclusive King,
- biały woreczek na słuchawki,
- białe nakładki silikonowe w rozmiarach S, M oraz L,
- białe nakładki piankowe w rozmiarach S oraz M,
- białe prowadnice na kabel,
- biały klips do ubrania,
- instrukcja (oczywiście biała i ze srebrną czcionką na stronie tytułowej).
Zawartość, oprócz kolorystyki, nie odbiega od tej dodawanej do modelu Series 5, więc można powiedzieć, że to standard dla TFZ. Zestaw nie jest specjalnie bogaty, ale, poza jednym wyjątkiem, jest w pełni wystarczający dla większości osób. Przy tej cenie w komplecie powinno być już sztywne etui, a nie woreczek z ekoskóry, który zdecydowanie słabiej chroni słuchawki przed uszkodzeniami.
Budowa i ergonomia
Kopułki Exclusive King wyglądają na dokładnie taką samą konstrukcję jak w Series 5 – to ten sam kształt, ulokowanie otworu bass-reflex czy loga. Wydaje się, że oba modele różnią dwie rzeczy: użyty materiał oraz kolor. King są wykonane z twardego tworzywa w kolorze niebieskim, półprzezroczystego od strony ucha i w odcieniu „metalik” po zewnętrznej stronie. Nie ma już więc ogumowanej powierzchni mającej poprawić komfort, a masa każdej kopułki zauważalnie się zwiększyła. Można się więc spodziewać pogorszenia i tak już niezachwycającej ergonomii ze starej serii. Ku mojemu zdziwieniu, jest jednak zdecydowanie lepiej. Co prawda wielkość obudowy praktycznie uniemożliwia słuchanie podczas leżenia na boku, jednak zniknęło nieprzyjemne uczucie rozpychania małżowiny. Być może sama waga słuchawek inaczej układa je w kanałach, powodując bardziej równomierne rozłożenie nacisków.
Zastosowany kabel to plecionka z miedzi i srebra. Jest sztywniejsza od samej miedzi, co jest typowe dla tego typu rozwiązań. Zewnętrzna izolacja na szczęście chroni przed nadmiernym “mikrofonowaniem” przewodu, ale przy tym nadmiernie plącze się po odłożeniu do woreczka.
Na uwagę zasługują dobrze rozwiązane odgiętki. Nie za krótkie, elastyczne, przy kopułkach tworzące od razu zalążek zauszników, wyraźnie sugerując sposób ich zakładania. Jeśli ktoś nie toleruje słuchawek noszonych z kablem za uchem, to niestety TFZ King nie pozwalają na klasyczne noszenie z przewodem puszczonym w dół. Za to przy odpowiednio dobranych nakładkach, nie powinniśmy narzekać na wygłuszenie – pod tym względem testowany model wygląda bardzo solidnie.