Omni to flagowy model słuchawek ZMF, czyli manufaktury z Chicago oferującej mocno zmodowane Fostexy T50 RP. Warto płacić aż 900 dolarów?
Testowaliśmy już x Vibro, będące efektem współpracy ZMF oraz Vibro Labs, a Omni to również owoc takiej kooperacji. Jak na słuchawki tego typu przystało, Omni dostępne są w kilku wariantach – można je na starcie dopasować pod siebie. Do wyboru są trzy rodzaje drewna: orzech, wiśnia oraz czarnodrzew, impregnowane lakierem lub pokostem. Skonfigurować można także kolor suwaków pałąka oraz metalowy znaczek ZMF (wypukły lub grawerowany laserowo). Do testów otrzymaliśmy wersję z wiśni, wykończoną pokostem, z wycinanym znaczkiem producenta.
Wyposażenie
- dwie pary nauszników skórzanych (skóra jagnięca i wołowa);
- skórzana opaska na pałąk;
- przewód słuchawkowy (Stock Cable lub OCC);
- certyfikat autentyczności.
Słuchawki można zamówić także z solidnym, wzmacnianym kuferkiem, wycenianym na 40 dolarów. Można wybrać także rodzaj przewodu – zwykłe OFC lub plecionkę z wyższej klasy miedzi.
Konstrukcja
Omni to stacjonarne słuchawki o półotwartej konstrukcji. Mają duże kopułki z wyraźnie widoczną fakturą drewna, wpięte w szyny znane z T50RP. Wykorzystano ten sam pałąk, ale z dodatkową opaską na rzep. Niestety od początku miałem wątpliwości co do konstrukcji i jakości wykonania, ale po kolei.
Drewno zdecydowanie nie przypomina wiśni – może to kwestia samego wykończenia pokostem. Drewno jest jasno-brązowe, ma równomierne i dosyć gęste słoje. Kopułki nie są tak gładko i łagodnie obrobione jak w ZMF x Vibro, lecz bardziej kanciaste, profilowane. Mają też pościnane, lekko zaokrąglone krawędzie. Znajdują się na nich otwory – po pięć na stronie, łukowate po okręgu. Kopułki są wpięte w pałąk za pomocą kulkowego mocowania, a pod nimi zlokalizowano wspominane znaczki producenta, metalowe żetony wklejone w obudowy. Gniazda mini XLR trafiły na sam spód.
Nauszniki robią wrażenie. Są bardzo grube i głębokie, asymetryczne i kątowe. Przetworniki przysłaniają wyraźnie odstające, prostokątne płatki, które napinają siateczki zabezpieczające. Skóra wołowa jest grubsza i ma bardziej widoczną fakturę, jest też trochę sztywniejsza. Ta jagnięca jest cieńsza i bardziej przyjemna w dotyku, a w sprzedaży ZMF ma także nauszniki ze sztucznej skóry.
Pałąk ma pomalowane na czarno szyny (powder black) – są lekko szorstkie, ziarniste, ale wyglądają świetnie. Reszta to element znany z Fostexów, z tą różnicą, że na twardy, ogumowany pałąk nałożona jest miękka gąbka, zapinana na mocny rzep.
Duże wątpliwości budzi podstawowy przewód słuchawkowy. W sztuce testowej przewód wygląda jak przerobiony tani kabel z marketu, bez splittera – w kształcie przypomina literę “V”, a nie “Y”. Dwie oddzielne wiązki sklejonych żył są połączone przy jacku 6,3 mm, a przy wtyku mini XLR prawego kanału jest jeszcze niezbyt precyzyjnie wycięta termokurczka w kolorze czerwonym. Przewód można jednak łatwo wymienić, więc do testu wykorzystaliśmy także kabel DIY zrobiony na Canare Starquad, ze spliterem i w estetycznym, materiałowym oplocie z wtykami Neutrika.
Wygląd i wykonanie zdecydowanie nie przypadły mi do gustu. Nie chodzi nawet o samą jakość materiałów, bo drewno jest masywne, mocne i ma ładne słoje. Szyny pałąka są również sztywne i mocne, słuchawki nie rozpadają się też w rękach. Wątpliwości budzą detale – znaczek ZMF wygląda fatalnie, jest brzydko wycięty ręcznie oraz krzywo wklejony w nieprecyzyjnie nawiercony otwór. Kształt i kolor słuchawek także nie zachwyca – przypominają stare meble z PRL-u. Dużo bardziej podobały mi się kształty oraz obróbka modelu Vibro. Aktualnie „żetony” z logo wycinane są już CNC i powinny wyglądać lepiej. Nie chcę być źle zrozumiany – nie ma tragedii, to szczegóły, które jednak przy słuchawkach za prawie 4000 zł są ważne.