TinHiFi P1 to z pozoru kolejne azjatyckie dokanałówki z metalowymi obudowami typu OTE i wypinanym kablem z wtyczkami MMCX. Tym razem jednak zamiast przetworników dynamicznych lub armaturowych zastosowano przetworniki planarne o średnicy 10 mm.

Uwielbiam słuchawki magnetostatyczne, zazwyczaj nazywane planarnymi lub, wzorem Yamahy, ortodynamicznymi. Używam tego typu słuchawek na co dzień i zawsze jestem pod wrażeniem rozdzielczości, dynamiki, holografii i ilości detali. Niestety stacjonarne słuchawki planarne są zazwyczaj drogie, a nierzadko także duże, ciężkie i niewygodne. Trudno więc uwierzyć, że małe dokanałówki TinHiFi P1 są wyposażone w przetwornik tego samego typu, mają zapewnić znakomite brzmienie i do tego kosztują 169 dolarów amerykańskich. Zbyt piękne, żeby było możliwe?

REKLAMA
hifiman

Wyposażenie

Słuchawki są dostarczane w sporym pudełku z matowoczarną nakładką, którą zdobią jedynie białe nadruki. Wewnątrz zabezpiecza je piankowa foremka wraz z przegrodą na akcesoria. Wyposażenie jest całkiem niezłe i składa się z:

  • trzech par nakładek silikonowych z wąskim wylotem (S, M, L);
  • trzech par nakładek silikonowych z szerokim wylotem (S, M, L);
  • dwóch par nakładek piankowych (M, L);
  • kabla MMCX-jack 3,5 mm;
  • opaski z rzepu;
  • futerału;
  • instrukcji obsługi.

Tipsy silikonowe z wąskim wylotem przypominają nakładki z zestawu słuchawek FiiO. Ten drugi rodzaj charakteryzuje się innym, bardziej pękatym kształtem i większą średnicą wylotów. Pianki mają specyficzny, jasnoszary kolor, ale nie zawodzą jakością – są gęste, cechują się plastelinową konsystencją. Świetne wrażenie robi futerał w kształcie zaoblonego pudełka z magnetyczną pokrywką. Został on wykonany ze sztucznej skóry, która prezentuje się bardzo dobrze, ma widoczne i precyzyjne szwy, a wewnątrz został pokryty materiałem o krótkim włosiu.

Konstrukcja

Słuchawki cechują się smukłym, nerkowym kształtem. Są wykończone na wysoki połysk i ozdobione jedynie wyżłobionymi frontami. TinHiFi P1 na oko wyglądają jak wiele azjatyckich dokanałówek, czyli dość estetycznie i nowocześnie, ale zarazem jest w nich coś retro, co dodaje im charakteru. Wzornictwo nie jest może specjalnie wyrafinowane, ale trudno narzekać skoro obudowy zostały wykonane z grubej i nieźle obrobionej oraz spasowanej stali nierdzewnej. Wykonanie nie dorównuje słuchawkom FiiO z wyższej półki, widać pewne braki, a obróbka jest dość surowa, ale w kontekście ceny jest dobrze.

Niewielkie obudowy wykonano z dwóch elementów: zewnętrznych pokrywek z wytłoczeniem oraz wewnętrznej części z kątowymi falowodami, na końcach których są lekko wypukłe pierścienie oraz metalowe siateczki. Precyzyjnie naniesione oznaczenia kanałów znajdują się od strony wewnętrznej, a obok nich można dostrzec także niewielkie otwory odpowietrzające.

Pozłocone gniazda MMCX odstają w górnej części i płynnie przechodzą we wtyki kabla. Te ostatnie również są obudowane metalem, ale już najprawdopodobniej aluminium. Prawą wtyczkę MMCX ozdobiono czerwonym pierścieniem, a lewą przezroczystym, więc łatwo je odróżnić. Odcinki tuż przy wtyczkach MMCX są odkształcone za pomocą dodatkowych koszulek termokurczliwych, więc pełnią rolę zausznic.

Odcinki douszne są ze sobą skręcone aż do rozdzielacza, czyli metalowej rurki, obok której jest także suwak, czyli przezroczysta kulka z tworzywa sztucznego. W odcinku od splittera do prostej wtyczki 3,5 mm kabel został spleciony, ale dość luźno. Sama wtyczka 3,5 mm ma dużą obudowę, która jest metalowa i ozdobiona wzorem włókien węglowych. Końcówka została pozłocona i zwężona przy obudowie, by nie kolidować z odtwarzaczami w futerałach.

Ergonomia i użytkowanie

TinHiFi P1 zapewniają całkiem niezłą ergonomię. Wydaje mi się, że tulejki odstają pod dobrym kątem i są też odpowiednio długie, więc słuchawki powinny pasować dla większości użytkowników. Falowody mają też dość dużą średnicę – tipsy zakłada się z odpowiednim oporem i utrzymują on wybraną pozycję. Dzięki temu można też wyregulować głębokość aplikacji do swoich kanałów słuchowych, zakładając tipsy na tulejkach głębiej lub płycej.

Słuchawki oferują przyzwoitą izolację, która może jednak nie wystarczyć w wyjątkowym hałasie w trakcie słuchania muzyki obfitującej w ciszę tudzież nagrań o wysokiej dynamice. W muzyce rozrywkowej raczej nie powinno być problemu. Jeśli to za mało, warto wybrać pianki. W przypadku P1 rzeczywiście wzmagają one izolację, co nie zawsze ma miejsce, a wszystko dzięki wspominanej, plastelinowej i gęstej konsystencji. Pianki łatwo skompresować, a rozprężanie nie jest zbyt szybkie, więc z aplikacją słuchawek nie trzeba się spieszyć.

W moim przypadku praktycznie całe słuchawki chowają się w małżowinach usznych, jedynie wtyczki MMCX delikatnie odstają, co jest akurat korzystne, bo dzięki temu zausznice odpowiednio odstają i pewnie trzymają się małżowin usznych. Nie można nadać im pożądanego kształtu, wewnątrz „termokurczek” nie ma drucików, ale moim zdaniem zostały one dobrze odgięte – nie odstają w dolnej części oraz nie irytują skóry, co zdarza się np. w słuchawkach FiiO, w których zausznice są zbyt zagięte i drapią policzki. Świetnie, że nie zabrakło suwaka, który może nie jest zbyt piękny, ale za to spełnia swoje zadanie – pozwala skrócić odcinki douszne i ustabilizować kabel na uszach.

Kabel sprawdza się nieźle, jest lejący się i odpowiednio ciężki. Mierzy typowe 120 cm, czyli akurat do użytku mobilnego. Słychać lekkie mikrofonowanie, które jednak nie przeszkadza podczas odsłuchów. Splot jest lekko luźny, kabel może się rozwarstwiać i czasami o coś zahaczać, ale jest gruby i ma gładką izolację. Jest ona przezroczysta, więc widać przez nią miedziany przewodnik typu OFC o czystości 5N. Pewne wątpliwości budzi wtyczka 3,5 mm, która jest, jak na dzisiejsze standardy, bardzo duża. Może przeszkadzać w kieszeni, ale za to wygląda solidnie. Oczywiście na pochwałę zasługują wtyczki MMCX, które łatwo wypiąć, ale jednocześnie pewnie trzymają się gniazd. W razie potrzeby nie będzie problemu ze znalezieniem zamiennika kabla.

Specyfikacja

  • przetworniki: magnetostatyczne (planarne) 10 mm
  • pasmo przenoszenia: 10 Hz-40 kHz
  • impedancja: 20 Ω
  • czułość: 96 dB
  • maksymalna moc wejściowa: 10 mW
  • nominalna moc wejściowa: 5 mW
  • kabel: OFC 5N, 120 cm, pozłocone MMCX, wtyczka 3,5 mm
  • masa: 38 g (słuchawki z kablem), 7 g (jedna słuchawka)

Brzmienie

  • Słuchawki: Campfire Audio Solaris, Atlas i Andromeda, FiiO FH7, FA7 i FA1, IMR R1 Zenith, Etymotic ER-4PT, Oriveti New Primacy, Brainwavz B400, Aune E1, iBasso IT01, Simgot EN700 PRO, Akoustyx R-120
  • DAC/AMP i wzmacniacze: DAART Aquila, Burson Conductor Virtuoso (Sabre ES9018), Burson Playmate Everest, FiiO Q5s (AM3E i AM3B), FiiO BTR3, EarStudio ES100
  • DAP: Astell&Kern AK70 MKII, iBasso DX200 (AMP1), FiiO M11
  • Interkonekty: Forza AudioWorks Copper Series, Klotz, Oriveti Affinity
  • Muzyka: wiele gatunków, różne realizacje, w tym 24-bit oraz nagrania binauralne

TinHiFi P1 i tipsy
Z nakładkami silikonowymi nie ma niespodzianek – słychać pomiędzy nimi typowe różnice, które nie są jednak wyjątkowo kontrastowe. Szersze nakładki oferują trochę bardziej liniowe brzmienie ze spokojniejszym basem, węższe wzmacniają niskie rejestry, ale to wszystko niuanse. Nakładki piankowe plasują się natomiast gdzieś pomiędzy dwoma rodzajami tipsów silikonowych. Pianki zostały wykonane z gęstego materiału o małej porowatości, więc nie ścinają skrajnych pasm, nie wydają się zamulać lub przyciemniać dźwięku. Oferują trochę cieplejsze i bardziej gładkie brzmienie od nakładek silikonowych, ale to również detale.

Wybór nakładek będzie zależny od preferencji i synergii, a z każdymi efekty są dobre. Gdyby odtwarzacz do końca się nie zgrywał, nakładki umożliwią też dostrojenie słuchawek. Mnie do gustu najbardziej przypadły pianki i to z nimi dokonałem odsłuchów.

TinHiFi P1 – brzmienie
TinHiFi P1 brzmią… jak planary! Niby nie powinno być to zaskoczeniem, skoro wewnątrz są dokładnie takie przetworniki, ale chodzi jednak o sam format dźwięku, który do złudzenia przypomina granie stacjonarnych słuchawek. OK, rozdzielczość nie jest jeszcze tak wysoka, dźwięk jest lekko zmiękczony i wygładzony, ale i tak mamy do czynienia ze świetnym różnicowaniem faktury instrumentów, mnogością detali, trójwymiarowymi, kształtnymi instrumentami i dość gęstym, naturalnym brzmieniem. Przyznam, że się tego nie spodziewałem. Słuchawki zostały zestrojone liniowo, z delikatnym akcentem w górze pasma, ale i tak robią wrażenie ogólną równowagą, bezpośrednią średnicą i zbalansowanym basem. Jest co rozkładać na czynniki pierwsze, ale z P1 można także się zrelaksować.

Bas, jak przystało na wiele konstrukcji planarnych, jest po prostu liniowy. Nie wybija się ani subbas, ani średni bas, ani jego wyższy zakres. Bas nie jest też podbity, ale jednocześnie można bez problemu usłyszeć jego głębię, poczuć masę i kształt. Brzmienie nie sprawia wrażenia chudego, anemicznego lub płytkiego, ale bas nie wychodzi przed szereg, gdy nie musi. To nie granie dla fanów basu w ekstremalnych dawkach, a raczej osób szukających wiernego, zrównoważonego, ale jednocześnie naturalnego przekazu. Bas świetnie różnicuje instrumenty, dobrze przekazuje detale, ale pozostaje miękki, nasycony, barwny i lekko ciepły, czyli przyjemny w odbiorze. Nie jest to tylko konturowe, techniczne granie – nie brakuje mu muzykalności. Jeśli wolimy jak najbardziej laboratoryjne brzmienie, to P1 mogą się nie sprawdzić, nie brzmią jeszcze skrajnie technicznie. Gdy jednak cenimy sobie aspekt techniczny, ale jednocześnie szukamy rozrywki, opisywane słuchawki będą jak znalazł. Byłem zadowolony z przekazu basu, chociaż moim zdaniem całego pasma mogłoby być minimalnie więcej.

Średnica jest zaskakująco naturalna. Pasmo to jest odpowiednio zarysowane, jego wyższy zakres jest nadal obecny, nie słychać też specjalnych dołków i górek. Niższy środek jest na swoim miejscu, brzmi ciepło i właśnie naturalnie, dlatego przejście z liniowego basu w średnicę jest płynne. Można liczyć na bezpośrednią, bliską prezentację wokali, żywych instrumentów, które nie zostaną przytłoczone przez bas. Tendencja basu jest kontynuowana – dźwięk średnicy pozostaje łagodny, lekko miękki, nieznacznie wygładzony. Przez to słuchawki sprawiają wrażenie, jakby rozdzielczość nie była jeszcze topowa. Rzeczywiście, kontur dźwięku nie jest tak twardy, tak precyzyjnie zarysowany i „ostry”, jak w stacjonarnych planarach lub multiarmaturach, ale, zważywszy na dokanałową konstrukcję oraz cenę, nie wypada narzekać.

Góra jest zależna od nakładek. Silikonowe tipsy oraz pianki prezentują ją trochę łagodniej, zaś nakładki z szerszym wylotem mocniej. Jednak bez względu na nakładki, pasmo to jest lekko podkreślone, priorytetowe względem basu. P1 nadal nie są słuchawkami ostrymi lub sykliwymi, ale wyższe rejestry prezentowane są dość jasno i bezpośrednio. Sporo będzie zależało od muzyki i synergii – może się okazać, że wysokie tony są trochę za mocne dla wrażliwych na sopran. Nie jest to jeszcze perfekcja pod względem kontroli pasma, ale porównuję w tym miejscu P1 do znacznie droższych multiarmatur pokroju Campfire Audio Andromeda lub FiiO FH7. Góra i tak robi wrażenie rozciągnięciem, równowagą, swobodą, szczegółowością i dość naturalnym tembrem. Smyczki, solowe gitary, przeróżne talerze perkusyjne nie zawodzą zróżnicowaniem i detalami, nie słychać też sztuczności i przesadnej sterylności.

Scena dźwiękowa nie jest potężna, ale słuchawki punktują holografią. Określiłbym przestrzeń jako eliptyczną w poziomie, ponieważ stereofonia jest mocna, a wrażenie robi także separacja kanałów. Wysokość sceny jest jednak równie dobra, a głębia tylko nieznacznie ustępuje stereofonii. TinHiFi P1 nie podpadają także separacją instrumentów i napowietrzeniem. Największe wrażenie robią jednak kształtne, trójwymiarowe instrumenty, które zajmują w scenie raczej przestrzeń, a nie punkt, co jest charakterystyczne dla przetworników planarnych.

TinHiFi P1 vs inne słuchawki
Od razu zaznaczam, że zastosowanie przetworników planarnych nie znaczy od razu, że brzmienie stoi na wyjątkowo wysokim poziomie. Stąd też nie należy oczekiwać, że P1 dorównają Andromedom czy Solarisom od Campfire Audio, a to też nie poziom FiiO FH7. Rozdzielczość nie jest jeszcze tak wysoka, a przestrzeń nie aż tak duża, ale, jak zwykłem pisać, wstydu nie ma. Słuchawki TinHiFi mogą śmiało konkurować z Campfire Audio Comet, FiiO F9 Pro, Brainwavz B400 czy Aune E1, a nieźle wypadają także w kontekście Simgotów EN700 Pro czy Oriveti New Primacy. Nie mam wątpliwości, że P1 brzmią w porównaniu z wymienionymi modelami bardzo oryginalnie.

TinHiFi P1 to bezpośredni konkurent Aune E1, które brzmią klarownie, przestrzennie, ale gładko i miękko, jak przystało na dynamika. Bas w E1 jest bardziej obły i soczysty, pasmo średnie neutralne, a góra obecna, ale łagodna. Przy nich P1 są bardziej liniowe w basie, zaakcentowane w średnicy oraz sopranie, ostrzejszym i bardziej rozciągniętym. Dokanałówki TinHiFi brzmią też w bardziej zarysowany sposób, a do tego kreują większe źródła pozorne.

Podobny efekt słychać w konfrontacji z Brainwavz B400 (chudszymi, bardziej szkicowymi, lekko ciepłymi i łagodnymi), iBasso IT01 (bardziej rozrywkowymi i podkoloryzowanymi z mocniejszym basem) lub FiiO FA1 (bardziej szkicowymi, laboratoryjnymi, punktowymi i neutralnymi). Wspominane Comet od Campfire Audio brzmią znacznie ciemniej, bardziej basowo i ciasno. Przy nich P1 są ostrzejsze i bardziej analityczne, ale nie mam wątpliwości, że słuchawki TinHiFi górują pod względem holografii i rozdzielczości – to zdecydowanie poziom wyżej od Cometów.

Usłyszałem pewne podobieństwa do P1 w brzmieniu Simgotów EN700 Pro (również jasnych, rozciągniętych w sopranie i dość naturalnych) oraz IMR-ów R1 Zenith (zarysowanych, kształtnych, dość naturalnych w średnicy i trójwymiarowych holograficznie). Wynika to pewnie stąd, że Simgot to słuchawki wentylowane, na czym zyskuje holografia, a IMR R1 Zenith to słuchawki dynamiczno-ceramiczne, które w pewnym stopniu przypominają masywniejsze, bardziej konturowe brzmienie planarów.

TinHiFi P1 i sprzęt
TinHiFi P1 warto łączyć z neutralnymi lub ciemniejszymi źródłami. Lepiej nie przedobrzyć z sopranem, bo słuchawki mogą stać się zbyt ostre. P1 i tak nie są wyjątkowo wybiórcze pod względem synergii – nie reagują na sygnaturę źródeł wyjątkowo kontrastowo, więc w praktyce odpadną głównie źródła ewidentnie ostre i chude. Ważniejsze może okazać się prawidłowe napędzenie słuchawek, ponieważ P1 wymagają sporo mocy. Nie chodzi tylko o samą głośność, bo słuchawki mogą zabrzmieć odpowiednio donośnie nawet ze sprzętu podstawowej klasy, a raczej o wysterowanie. Słuchawki lubią większe natężenie, wówczas odwdzięczają się dociążeniem basu i dynamiką. Dzięki temu słuchawki nie są też podatne na szum i nie wyciągają zakłóceń, w przeciwieństwie do wysokoskutecznych i niskoomowych armatur.

Odsłuchy zacząłem od mniej wydajnych adapterów Bluetooth i odtwarzaczy. Radsone EarStudio ES100 zaprezentował słuchawki od bardziej analitycznej strony – góra była klarowna, średnica zarysowana, bas liniowy i precyzyjny. P1 brzmiały niezbyt energicznie i płytko z ES100 na domyślnym ustawieniu, ale włączenie podbicia 2x Current dało wyraźnie lepsze efekty. FiiO BTR3 przeniósł brzmienie na bardziej rozrywkowe tory, ale efekty były nadal satysfakcjonujące pod względem jakości. Niestety BTR3 nie wysterował słuchawek tak dobrze, jak ES100, w cichych utworach o wysokiej dynamice brakowało mocy.

FiiO M5 dobrze poradził sobie ze słuchawkami. Brzmienie było bliskie w średnicy, zarysowane i precyzyjne, ale niezbyt przestrzenne. Bas może nie był wyjątkowo dociążony, a góra wybitnie rozciągnięta, ale ogólne napędzenie było dobre. Musiałem jednak zwiększyć głośność względem innych doków – gdy zazwyczaj korzystałem z około 30-40% mocy, to TinHiFi P1 wymagały 60-70% skali głośności. Z FiiO M3K efekty były gorsze, bas płytszy, średnica bardziej konturowa i twardsza, a góra trochę ostrzejsza. Mocy niby nie brakowało, ale wysterowanie z M5 czy EarStudio ES100 było lepsze.

Następnie sięgnąłem po wydajne kombo i odtwarzacze z wyższej półki, które również wymagały mocniejszego niż zazwyczaj rozkręcenia pokrętła głośności. Słuchawkom TinHiFi pomagało także włączenie drugiego stopnia podbicia. FiiO Q5s zgrał się bez zarzutu, zapewniając słuchawkom dużą scenę, głęboki bas, bezpośrednią średnicę i rozdzielczą górę, a do tego zapas mocy. Świetnie spisał się iBasso DX200, z którym słuchawki robiły wrażenie głębią basu, rozdzielczością i holografią. Bez zarzutu wypadł FiiO M11, oferując gładsze, bardziej nasycone i barwne brzmienie. Natomiast Astell&Kern AK70 MKII okazał się być trochę zbyt techniczny i konturowy, zbyt oszczędny w basie – niskie tony P1 spłyciły się, słuchawki stały się ostrzejsze, ale sytuację uratowało wbudowane PRO EQ, które lekko łagodzi wyższe zakresy.

TinHiFi P1 i okablowanie
Sprawdziłem TinHiFi P1 także z trzema kablami, czyli FiiO LC-2.5C, FiiO LC-2.5D oraz Oriveti Affinity. Obstawiałem, że pierwszy kabel FiiO zgra się w miarę dobrze, ale wyraźnie wyostrzy górę, a drugi kabel będzie zbyt chłodny i jasny dla słuchawek. Sądziłem, że najlepiej wypadnie hybrydowy Oriveti Affinity.

Tak też było w praktyce. FiiO LC-2.5C powiększył scenę, ponieważ trochę odsunął średnicę, ale brzmienie stało się wyraźnie ostrzejsze i chudsze w basie. Efekt był jeszcze bardziej intensywny z kablem LC-2.5D, z którym dźwięk stał się bardziej analityczny i chłodniejszy, ale w tym przypadku bas był trochę głębszy od kabla LC-2.5C. Orivetti Affinity wypadł masywniej, cieplej i łagodniej w sopranie, powiększył scenę, nie wyostrzył góry, lekko pogłębił bas i nieznacznie wygładził średnicę, więc efekty były najlepsze.

Nie chodzi o to, że Affinity to wybitny kabel, bo nie każdemu może spodobać się jego łagodny przekaz. Rzecz w tym, że słuchawki powinny mieć raczej okablowanie miedziane lub hybrydowe, a nie srebrne lub posrebrzane. Moim zdaniem najlepiej trzymać się samej miedzi.

Podsumowanie

TinHiFi P1 testowało mi się z przyjemnością. Słuchawki są dobrze wykonane, wygodne, a wizualnie też prezentują się atrakcyjnie. Można liczyć na niezłe wyposażenie, przyzwoite tłumienie i oczywiście brzmienie na wysokim poziomie. Słychać, że wewnątrz zastosowano przetworniki planarne – P1 robią wrażenie kształtnością instrumentów, holografią, zarysowaniem dźwięku, rozdzielczością i dynamiką. Brzmią liniowo z pewnym akcentem w górze pasma. Ogólny poziom dźwięku jest naprawdę wysoki.

Nie są to jednak słuchawki perfekcyjne. W niektórych konfiguracjach mogą okazać się zbyt ostre w sopranie. Należy odpowiednio dobrać tipsy oraz odtwarzacz, a tym samym zapewnić słuchawkom sporo mocy, bo inaczej nie będą poprawnie wysterowane. Nie jest to także brzmienie dla fanów mocnego basu – to raczej bardziej analityczny dźwięk, mimo że nadal angażujący. Zaznaczam też, że rozdzielczość nie jest jeszcze topowa, a scena wyjątkowo duża.

TinHiFi P1 nie są może wyjątkowo tanie (169 dolarów amerykańskich), ale to świetny wstęp do świata planarów, i to w mobilnej formie. Według mnie zdecydowanie warto je kupić, o ile cenimy liniowe, klarowne i rozdzielcze brzmienie o dość naturalnym i zarazem technicznym charakterze. Gdy jednak szukamy przede wszystkim rozrywki i łagodności, lepiej pozostać przy dynamikach. Wówczas np. Aune E1 będą lepszym wyborem.

Dla TinHiFi P1

Zalety:
+ bogate wyposażenie
+ solidne wykonanie
+ niezłe wzornictwo
+ dobra ergonomia
+ przyzwoite tłumienie
+ brzmienie przetworników planarnych, liniowe, klarowne, naturalne i kształtne
+ dobra separacja kanałów i holografia

Wady:
– wymagają sporo mocy
– potrzebna synergia ze względu na mocną górę (mogą być zbyt ostre)
– basu mogłoby być trochę więcej

REKLAMA
fiio

3 KOMENTARZE

Skomentuj szarrex@gmail.com Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj