HiFiMAN zaprezentował nowy DAC ze wzmacniaczem słuchawkowym, który został oparty na przetworniku Himalaya R2R. Urządzenie oferuje szereg wyjść słuchawkowych oraz generuje aż 4,4 W na kanał.

Z przetwornikiem Himalaya R2R miałem już do czynienia przy okazji testów słuchawek wyposażonych w adapter Bluemini, np. Deva Pro lub HE-R9. Za każdym razem zachwycałem się jego brzmieniem, w szczególności po podłączeniu adaptera kablem USB-C. Słuchawki w takiej konfiguracji brzmiały przestrzennie, precyzyjnie i niezwykle donośnie – ilość mocy była wręcz trudna do uwierzenia, a momentami nawet problematyczna. Brzmienie w połączeniu Bluetooth również nie rozczarowywało, ale tryb przewodowy nie miał sobie równych.

REKLAMA
final

Nic więc dziwnego, że HiFiMAN zdecydował się skonstruować stacjonarne kombo bazujące właśnie na przetworniku Himalaya R2R. Wykorzystanie drabinki rezystorowej to też dobry sposób na problemy z dostępnością układów audio, które trapią rynek od kilku lat z powodu pandemii oraz pożaru w fabryce AKM. Przetworniki tego typu słyną z naturalnego brzmienia, co potwierdził testowany jakiś czas temu mobilny DAC/AMP Cayin RU6. Sprawdziłem, czy EF400 jest warty uwagi i jak wypada na tle konkurencyjnego FiiO K9 Pro ESS.

Wyposażenie

Podoba mi się sposób zapakowania urządzenia, bo HiFiMAN EF400 jest dostarczany w zwyczajnym, szarym kartonie z naklejką zawierającą specyfikację oraz opis konstrukcji. Sprzęt został jednak solidnie zabezpieczony, bo wewnątrz znajdują się grube formy z pianki polietylenowej, perfekcyjnie dopasowane do wzmacniacza oraz akcesoriów.

Niestety do tych ostatnich można zaliczyć jedynie kabel zasilający, który jest standardowej jakości. Szkoda, że producent zrezygnował z przewodu USB. Wprawdzie kabel z wtyczką USB-B lub USB-C to niewielki wydatek, a pewnie większość potencjalnych nabywców już je posiada, ale i tak uważam, że DAC/AMP powinien być w pełni funkcjonalny już prosto z pudełka.

Konstrukcja

HiFiMAN EF400 wygląda elegancko i uniwersalnie, bo zrezygnowano z jakichkolwiek udziwnień czy nachalnych ozdób. Frontowy panel wykonano z grubego i wyszczotkowanego aluminium, na którym znajduje się dyskretne logo producenta oraz niewielki znaczek w kolorze złotym z logo Himalaya R2R. Obudowę skonstruowano zaś z przyzwoicie grubej, wygiętej blachy, która okala konstrukcję i jest skręcona od spodu szeregiem śrub. Efekt nie jest może spektakularny, ale EF400 i tak przyciąga wzrok.

Panel na froncie efektownie odstaje od konstrukcji, bo jest szerszy od samej obudowy. Znajdują się na nim dwa, duże pokrętła z aluminium – lewe jest czterostopniowe i odpowiada za zmianę podbicia/trybu, a prawe obraca się gładko i reguluje głośność. Tuż obok tego pierwszego umieszczono cztery diody z białymi oznaczeniami, a w centrum są gniazda słuchawkowe, kolejno: 6,35 mm; 3,5 mm; 4,4 mm oraz XLR 4-pin. Wyjścia znajdują się na czarnym, połyskującym tle.

Po bokach nie ma żadnych elementów, a na spodzie znajdziemy nóżki z piankowymi krążkami oraz przełącznik napięcia (115/230 V). Ten ostatni element budzi pewne wątpliwości, bo może wprowadzać w błąd – nie należy sugerować się pozycją suwaka, a samym nadrukiem na czerwonym przełączniku. Z tyłu obudowy umieszczono zaś wyjścia 2x XLR 3-pin, wyjścia 2x RCA oraz wejścia cyfrowe, czyli USB-C i USB-B. Nie zabrakło tam także gniazda zasilającego, slotu z bezpiecznikiem oraz włącznika.

Nie mam zastrzeżeń odnośnie materiałów oraz ich wykończenia – przedni panel został precyzyjnie i płytko wyszczotkowany, matowa obudowa jest jednolita, a poszczególne elementy zostały ze sobą skręcone. Nie ma jednak mowy o perfekcji, bo pokrętło głośności jest niestety krzywe i ma pewne luzy, więc wyraźnie chybocze podczas obracania, co psuje efekt.

Ergonomia i użytkowanie

HiFiMAN EF400 jest większy, niż myślałem. Wprawdzie to nadal miniaturka przy EF6, ale konstrukcja jest spora, jak na sprzęt bazujący na mobilnym przetworniku, stosowanym w adapterze słuchawkowym. Urządzenie mierzy 25 cm na 23 cm i ma niewiele ponad 6 cm wysokości. Zatem obudowa jest długa i szeroka, ale dość niska. Świetnie, że pokrywa jest zupełnie płaska, dzięki czemu bez problemu zmieści się na niej statyw na słuchawki. Nie trzeba też przejmować się stabilnością – konstrukcja waży 3 kg, więc sprzęt nie ślizga się na biurku.

Funkcjonalność jest przeciętna. Imponuje przede wszystkim frontowy panel z szeregiem wyjść – w teorii EF400 pozwala podłączyć zarówno stacjonarne, jak i mobilne słuchawki zbalansowane. Do wyboru są też dwa wyjście niesymetryczne, więc nie trzeba przejmować się przejściówkami z 3,5 mm na 6,35 mm. Wrażenie robi też dodatkowe pokrętło, które jednocześnie reguluje podbicie i włącza oversampling. Do wyboru są dwa stopnie wzmocnienia (Low i High) bez nadpróbkowania (NOS) oraz z nadpróbkowaniem (OS).

W czym zatem problem? Otóż EF400 przyjmuje sygnał cyfrowy jedynie przez USB. Wprawdzie na pochwałę zasługuje dodatkowe USB-C, ale i tak zawęża to zastosowanie sprzętu do komputerów oraz ewentualnie urządzeń mobilnych. Obstawiam, że to zapewne ograniczenie samego przetwornika Himalaya R2R. Niestety EF400 nie przyjmie też sygnału analogowego, bo ma jedynie wyjścia liniowe, czyli do wbudowanego wzmacniacza nie podłączymy zewnętrznego przetwornika. Dla porównania konkurencyjnego FiiO K9 Pro ESS wyposażono także w wejścia analogowe, złącza SPDIF, a nawet interfejs Bluetooth.

Dwojako można ocenić także moc sprzętu. HiFiMAN EF400 generuje aż 4,4 W na kanał, co w trakcie testów okazało się być… problematyczne. Posiadacze wymagających słuchawek będą zachwyceni, ale z mobilno-stacjonarnymi konstrukcjami konieczne będzie dodatkowe wyciszanie źródła w systemie. Nawet na niskim podbiciu trudno było mi operować pokrętłem. Nierzadko wystarczyło je tylko minimalnie obrócić, by mocy było już za dużo. Potencjometr stawia też zbyt mały opór, więc obawiałem się o przypadkowe zwiększenie mocy. Szkoda, że zabrakło jeszcze jednego, ujemnego stopnia podbicia.

Specyfikacja

  • przetwornik: Himalaya R2R
  • wzmacniacz: klasy AB
  • wejścia: USB-B i USB-C
  • wyjścia liniowe: 2x RCA, 2x XLR 3-pin
  • wyjścia słuchawkowe: 6,35 mm; 4,4 mm; 3,5 mm; XLR 4-pin
  • moc: 4,4 W na kanał
  • napięcie: 10,7 V rms @ 36 Ω
  • separacja kanałów: 125 dB
  • SNR: 118 dB
  • THD+N: 0,002-0,004% (wyjście liniowe)
  • wymiary: 246 x 228 x 61 mm
  • masa: 3,08 kg

Brzmienie

  • Słuchawki: Audeze LCD-2, Dan Clark Audio Ether 1.1, HiFiMAN Arya V3, Edition XS, HE-R9 i Sundara, Sennheiser HD 6XX, Campfire Audio Ara i Solaris 2020, FiiO FH9, Meze Advar
  • Źródła: Yulong DAART Aquila II, Burson Playmate Everest, FiiO K9 Pro ESS, M17, M15 i M11 Plus ESS, Cayin N3Pro, Astell&Kern AK70 MKII

HiFiMAN EF400 – NOS vs OS
Zacznijmy od nakreślenia różnicy pomiędzy dwoma trybami, standardowym (NOS – non oversampling) oraz z nadpróbkowaniem (OS – oversampling). Nie jest ona ekstremalna, ale dość łatwo ją wychwycić, co jednak w dużej mierze zależy od słuchawek, bo nie wszystkie reagują na nadpróbkowanie równie intensywnie. Moim zdaniem NOS zapewnia brzmienie miększe i przystępniejsze, a OS twardsze i klarowniejsze.

W pierwszym trybie słychać więcej basu, który jest bardziej obły i masywny. Z kolei w drugim bas wydaje się być bardziej zbity i punktowy, a dźwięk klarowniejszy w wyższej średnicy i górze. W mojej ocenie tryb NOS jest łagodniejszy, a OS bardziej techniczny. Nie inaczej było w przypadku wspomnianego we wstępie Cayina RU6, gdzie zależność pomiędzy trybami NOS oraz OS była identyczna.

Uważam oba tryby za udane i korzystałem z nich naprzemiennie, bo to w praktyce narzędzie do liftingu, służące do dopieszczenia synergii – jedne słuchawki zgrywały się lepiej z muzykalnym trybem NOS, inne zyskiwały na włączeniu technicznego OS-a. Nie zdecydowałem się jednak na opisanie obu trybów, więc poniższe wrażenia są uniwersalne. Należy jedynie wziąć pod uwagę, że brzmienie może być bardziej muzykalne lub bardziej techniczne.

HiFiMAN EF400 – sygnatura dźwiękowa
HiFiMAN EF400 brzmi świetnie. Słychać pewne podobieństwa do dźwięku adaptera Bluemini, ale brzmienie zostało przeniesione na zdecydowanie wyższy poziom – nie ma wątpliwości, że EF400 to stacjonarne kombo z prawdziwego zdarzenia. Dźwięk jest naturalny i gładki, ale zarazem techniczny i wyrazisty, bo daje się wychwycić zarówno analogowe ciepło, jak i klarowną górę pasma. Wiem, że to się zazwyczaj wyklucza, ale EF400 rzeczywiście gra niezwykle bezpośrednio i szczegółowo, ale jednocześnie sprawia przyjemność lub nawet relaksuje. Konieczna jest jednak synergia, o czym za chwilę.

Bas nie rozczarowuje. Nie ma mowy o mocnym podbiciu, dźwięk nadal oscyluje wokół równowagi, ale daje się wychwycić nieznaczny akcent w średnim zakresie dołu, bo jest on przyjemnie zaokrąglony, sprężysty i masywny. Oprócz tego bas jest gładki, jakby lekko zmiękczony oraz naturalnie ciepły, ale nie rzutuje to negatywnie na zróżnicowanie faktury instrumentów. W razie potrzeby niskie można przestroić trybem OS na bardziej zbite i punktowe, chętniej schodzące w subbas. W dole nie brakuje także dynamiki, bo bas punktowo uderza, szybko wygasa lub leniwie się przelewa w zależności od muzyki. Generalnie niskie tony są uniwersalne, współpracują z różną muzyką i słuchawkami. Nie należy jednak obawiać się przesadzonego dołu, bo ten jest nadal trzymany w ryzach, wybrzmiewa w sposób kontrolowany i nie stara się dominować, gdy nie powinien.

Średnica jest gładka, ale dość liniowa. Nie słychać ścięcia jej wyższego zakresu, bo dźwięk jest precyzyjny i zarysowany. Jednocześnie daje się wychwycić naturalne ciepełko i pewną gładkość niższego podzakresu. W trakcie testów EF400 potrafił zabrzmieć zarówno naturalnie i relaksująco w lekkim jazzie, jak i chłodno oraz efektownie w elektronice. Byłem zadowolony z rozdzielczości i precyzji, bo EF400 generował zarysowane, twarde i kontrolowane brzmienie. Z odpowiednimi słuchawkami wokale były z przodu, instrumenty zachwycały zróżnicowaną fakturą i dynamiką. Tryby NOS i OS wydają się mieć mniejsze wpływ na średnicę, ale ten pierwszy tryb znów okazał się być łagodniejszy, a ten drugi ostrzejszy, bo oversampling wydaje się wzmagać przełom wyższej średnicy i sopranu, co wykrystalizowuje brzmienie.

Góra pasma to mocne pasmo, co jest dość zaskakujące, bo słuchawki HiFiMAN-a są często same w sobie jasne. Ponadto rozciągnięte, klarowne i selektywne wysokie tony rzadko idą w parze z naturalnym, gładkim lub wręcz analogowym brzmieniem, a dokładnie jest tak w tym przypadku. EF400 nie jest więc stereotypowym „zamulaczem”, bo ciepłota basu i gładkość średnicy są kontrowane wyrazistym sopranem. Moim zdaniem tonów wysokich mogło być trochę mniej, ale efekt jest i tak świetny, bo góra pasma jest prezentowana z maksymalną precyzją, doświetla wszelkie instrumenty i nadaje muzyce niezwykle bezpośredniego charakteru. Absolutnie wszystko jest prezentowane jak na dłoni, do instrumentów nie ma najmniejszego dystansu, więc nie umknie nam żaden szczegół. Na szczęście górę można także wyregulować przełącznikiem na froncie – tryb NOS zapewnia spokojniejszy, łagodniejszy przekaz wysokich tonów, ale nadal bez przyciemnienia.

Scena dźwiękowa jest rewelacyjna! Największe wrażenie robi kontrastowa separacja kanałów, bo EF400 rozciąga muzykę na boki, ale jeszcze nie powoduje wrażenia, jakby lewa oraz prawa słuchawka brzmiały oddzielnie – instrumenty są nadal pozycjonowane w centrum sceny. Nie ma też problemów z głębią oraz wysokością sceny, więc określiłbym przestrzeń jako elipsoidalną. Podoba mi się też ekspozycja instrumentów, bo pierwszy plan jest blisko, a dalsze są zdystansowane, dzięki czemu przekaz ma charakter warstwowy. Nic złego nie mogę napisać także o separacji instrumentów, które są kształtne, a pomiędzy nimi nie brakuje powietrza. Moim zdaniem przestrzennie i holograficznie brzmiące słuchawki rozwijają skrzydła z EF400, w szczególności po podłączeniu do wyjść zbalansowanych.

HiFiMAN EF400 – porównanie z FiiO K9 Pro ESS
Postanowiłem skupić się na bezpośrednim porównaniu z konkurencyjnym FiiO K9 Pro ESS. W takim pojedynku nie mogłem wyłonić zwycięzcy – zarówno EF400, jak i K9 Pro ESS mają swoje silniejsze i słabsze strony. W pewnych aspektach wygrywał model od FiiO, w innych górą był DAC/AMP od HiFiMAN-a. Wybór będzie zależał od preferencji brzmieniowych, jak i potrzeb funkcjonalnych. Co ciekawe różnice użytkowe są większe od tych sonicznych.

Konfrontacja jest zaskakująca, bo oba urządzenia mają ze sobą wiele wspólnego – K9 Pro ESS także brzmi muzykalnie i klarownie, nie brakuje mu barw czy dynamiki. Przełączając się pomiędzy jednym a drugim sprzętem nie słychać drastycznej różnicy, a już szczególnie jakościowej. Musiałem spędzić więcej czasu na porównaniach, wsłuchać się w detale, sprawdzić różne słuchawki i repertuar. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że brzmienie K9 Pro ESS jest bardziej „mechaniczne”, że EF400 ma w sobie więcej pewnej analogowej gładkości oraz ciepła. Podczas testów EF400 naprawdę mnie wciągał, momentami nawet zapominałem o odsłuchach i notowaniu, bo po prostu odpływałem w muzykę. Dla porównania z K9 Pro ESS szybko się rozpraszałem, a muzyka stawała się jedynie tłem. Mimo że K9 Pro ESS i tak brzmi dość muzykalnie, jak na sprzęt z kostką ESS Technology, to każdorazowo odbierałem go jako „nudniejszego”, jakby pozbawionego życia.

Nie obyło się też bez pewnych różnic sonicznych. Szybko wyszło na jaw, że HiFIMAN EF400 generuje szerszą scenę, bo ciut mocniej separuje kanały. W przypadku kombo od FiiO kanały wydają się być bliżej siebie. Natomiast K9 Pro ESS zapewnia głębszy subbas, a do tego brzmi trochę przystępniej w sopranie, mniej wyostrzonym i jakby miększym, ale nadal wyrazistym. Nie spodziewałem się tego, bo na pokładzie kombo od FiiO jest jednak kość ESS Technology. Całościowo K9 Pro ESS jest według mnie trochę przystępniejszy w odbiorze, a tym samym bardziej uniwersalny od EF400, ale paradoksalnie to kombo HiFiMAN-a mocniej mnie angażowało.

Urządzenia prześcigają się także w innych aspektach. HiFiMAN EF400 oferuje jednak dwa tryby dźwięku, które mają większy wpływ na brzmienie od filtrów cyfrowych z K9 Pro ESS. Mogłem w miarę potrzeby dodać muzyce klarowności lub złagodzić brzmienie, na co nie pozwalał mi K9 Pro ESS. Może EF400 to jeszcze nie dźwiękowe 2w1, ale oversampling to już praktyczne narzędzie do tuningu brzmienia. Z drugiej strony K9 Pro ESS zostawia w tyle EF400 pod względem funkcjonalnym, bo to także niezależny wzmacniacz, który przyjmuje sygnał cyfrowy na przeróżne sposoby, w tym także bezprzewodowo. Z kolei EF400 generuje zdecydowanie więcej mocy, a więc powinien napędzić także bardziej wymagające słuchawki.

HiFiMAN EF400 – synergia
Duża moc może być jednak przekleństwem. Właściwie nie posiadam słuchawek, które nie były za głośne z EF400 – ani razu nie przydało mi się wyższe podbicie dźwięku. Jak wspomniałem konieczne było ściszanie źródła w mikserze systemowym lub programie odtwarzającym muzykę i to nawet o połowę. Czasami rezygnowałem także z wyjść zbalansowanych na rzecz niesymetrycznych, by móc swobodniej operować pokrętłem. Zatem EF400 został stworzony z myślą o naprawdę wymagających, wysokoomowych i niskoskutecznych słuchawkach. Właściciele takich będą zachwyceni, inni mogą narzekać.

Wskazana jest też pewna synergia. Unikałbym jasnych, wyostrzonych lub mocno chudych słuchawek, bo EF400 generuje stosunkowo mocną górę pasma. Dla przykładu HiFiMAN Arya V3 to jasne słuchawki, które okazywały się brzmieć świetnie w jazzie czy elektronice, ale były zbyt ostre w rocku lub metalu. Pomagał tryb NOS, ale wysokich tonów nadal było kapkę za dużo. Podobnie było z HiFiMAN-ami Edition XS, które zgrywały się lepiej, ale też wymagały odpowiednio zrealizowanej muzyki. Z tego powodu najlepsze efekty uzyskałem z łagodniejszymi słuchawkami, czyli Dan Clark Audio Ether 1.1 oraz HiFiMAN Sundara, którym charakter EF400 przypasował perfekcyjnie! W przypadku tych modeli świetnie spisywał się tryb OS.

Byłem także pod wrażeniem zgrania z zamkniętymi i dynamicznymi HiFiMAN HE-R9, które brzmiały masywnie, ciepło i przystępnie w trybie NOS, a także trochę bardziej technicznie i klarownie w trybie OS. Jednak słuchawki nie zamulały się w tym pierwszym trybie i nie stawały sykliwe w drugim. Co ciekawe HE-R9 wyjątkowo intensywnie reagowały na oversampling, a w szczególności w niskich tonach. Niskie tony były mocne, obłe i masywne w trybie NOS. Z kolei w trybie OS basu zdecydowanie ubywało, ale dół stawał się bardziej zwarty i subbasowy. W tym przypadku HE-R9 bardziej podobało mi się brzmienie z aktywnym oversamplingiem.

Sięgnąłem także po słuchawki dokanałowe, ale szybko zaniechałem odsłuchów. Brakuje jeszcze jednego (lub nawet dwóch…) niższych stopni podbicia, by dało się w ogóle korzystać z czułych słuchawek dokanałowych. W przypadku FiiO FH9 czy Campfire Audio Solaris 2020 musiałem ściszać źródło w systemie Microsoft Windows nawet do 20% i nie czułem się specjalnie komfortowo z takim zapasem mocy. Obawiałem się, że gdyby głośność przypadkowo została zwiększona, to razem z membranami słuchawek rozsadziłoby mi bębenki. Na dokanałówkach dało się też wychwycić szum, który nie był ekstremalny, ale dawał się we znaki w cichszych partiach utworów.

Podsumowanie

HiFiMAN EF400 to jeden z ciekawszych DAC/AMP-ów z jakim miałem do czynienia. Urządzenie prezentuje się estetycznie, zostało wykonane z solidnych materiałów i jest wygodne oraz proste w obsłudze. Świetnie, że przedni panel ma szereg wyjść słuchawkowych, a z tyłu znalazło się miejsce na port USB-C. Doceniłem także dwa tryby dźwięku, które pozwalają poprawić synergię. Zaletą może być także krocie mocy, dzięki czemu EF400 pozwoli wysterować nawet wymagające słuchawki. Brzmienie przypadło mi do gustu – dźwięk jest muzykalny i zarazem techniczny, gładki oraz klarowny, angażuje i pozwala na analizę.

Nie obyło się jednak bez kilku wad. Niestety regulacja głośności jest przekrzywiona, brakuje wejść cyfrowych SPDIF, a także wejścia analogowego. Duża moc to miecz obosieczny – w większości przypadków konieczne będzie ściszanie źródła, więc do pełni szczęścia zabrakło dodatkowych stopni podbicia. Moim zdaniem wysokich tonów mogło być trochę mniej, nawet w trybie NOS, ale to już kwestia subiektywna.

HiFiMAN EF400 kosztuje 3690 zł. Jeśli szukamy naturalnie i angażująco brzmiącego źródła oraz dużej mocy, to sprzęt jest zdecydowanie warty zakupu. Mnie korzystało się z niego z przyjemnością, spędziłem dużo czasu z niektórymi konfiguracjami. Teoretycznie podobnie zestrojony, droższy FiiO K9 Pro ESS (3929 zł) okazał się brzmieć mniej angażująco, jakby bezdusznie. Warto jednak mieć na względzie, że K9 Pro ESS wygrywa funkcjonalnością, bo jest naszpikowany wejściami, ma Bluetootha i może służyć także jako wzmacniacz.

Zalety:
+ estetyczne wzornictwo
+ zbudowany z solidnych materiałów
+ stabilna praca i prosta obsługa
+ dodatkowe złącze USB-C
+ szereg wyjść słuchawkowych
+ mnóstwo mocy
+ tryby NOS i OS
+ klarowne, precyzyjne, ale gładkie i muzykalne brzmienie
+ duża scena dźwiękowa z kontrastową separacją kanałów

Wady:
– pewne niedociągnięcia
– brak wejść SPDIF
– brak wejść analogowych
– niewystarczająca regulacja podbicia

Sprzęt dostarczył:

SPRAWDŹ AKTUALNE CENY NA CENEO.PL

REKLAMA
fiio

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj