Oriolus 1795 to adapter bezprzewodowy naszpikowany funkcjami. Posiada przetwornik PCM1795, wyjście 4,4 mm, USB typu C, NFC, ładowanie indukcyjne i obsługuje szereg kodeków w ramach interfejsu Bluetooth 5.0. Jak wypada na tle EarStudio ES100 i FiiO BTR5?

Ostatnimi czasy na rynku przybywa adapterów Bluetooth, co mnie cieszy. Dzięki temu brak wyjścia 3,5 mm w smartfonie przestaje być problemem, a uważam też, że smartfon z adapterem Bluetooth to mocna alternatywa dla niezależnego odtwarzacza muzyki. Oriolus postanowił podnieść poprzeczkę – model 1795 ma działać świetnie przez Bluetooth, ale też służyć jako DAC USB. Nie brakuje mu obsługi kodeków aptX, aptX LL, aptX HD czy LDAC, a urządzenie posiada też moduł NFC i obsługuje ładowanie bezprzewodowe 5 W, co jest novum w sprzęcie tego typu. Oriolus chwali się też, że na pokładzie jest dodatkowy DAC Asahi Kasei AK4125VF, który odpowiada za upsampling muzyki do 24 bit/192 kHz w trybie Bluetooth. W górę poszła też cena – Oriolus 1795 kosztuje 999 zł, jest zatem znacznie droższy od FiiO BTR5 (549 zł) czy Radsone ES100 MK2 (399 zł). Czy brzmienie i możliwości modelu 1795 usprawiedliwiają jego cenę?

REKLAMA
hifiman

Wyposażenie

Wyposażenie jest bardzo skromne i ogranicza się do kabla USB typu A-USB typu C, który jest podstawowej jakości i mierzy 26 cm. Wprawdzie adaptery Bluetooth nie wymagają wielu akcesoriów, interkonektów i przejściówek, bo z zasady mają działać bezprzewodowo, ale w tej cenie mile widziany byłby kabel lepszej jakości oraz chociaż podstawowe etui.

Konstrukcja

Oriolus 1795 cechuje się inną konstrukcją od testowanych przeze mnie adapterów. Co prawda producent również postawił na szkło z obu stron i aluminiowy szkielet, podobnie jak FiiO w modelu BTR5, ale konstrukcja jest znacznie bardziej kanciasta, aluminium matowe i szorstkie, a całość znacznie większa. Efekt jest jednak bardzo dobry, spasowanie obudowy i jakość materiałów nie dają powodów do narzekania. W efekcie urządzenie jest masywne i zwarte, a minimalistyczne i eleganckie wzornictwo wpada w oko.

Na froncie jest tafla zaoblonego szkła z metalicznymi nadrukami w dolnej części oraz znaczkiem NFC w górnej części. W prawym górnym rogu widać także mikroskopijną diodę o mocnym, niebieskim świetle. Producent nie zaimplementował więc wyświetlacza, w przeciwieństwie do FiiO w modelu BTR5.

Aluminiowa obudowa została wycięta metodą CNC i nietypowo wykończona. Nie jest gładka, obła i śliska, jak zazwyczaj, a raczej szorstka i matowa. Boki zostały też delikatnie wytłoczone, są nieznacznie wklęsłe w centrum. Na prawej stronie umieszczono trzy przyciski o białych oznaczeniach, a także otwór do resetu urządzenia. Przeciwny bok pozostał pusty, więc gniazda znajdziemy na krótszych krawędziach. Na dole jest jedynie port USB typu C z diodą zasilania, a na górze wyjścia 3,5 mm oraz 4,4 mm, a także otwory z mikrofonami. Zabrakło więc popularnego wyjścia 2,5 mm, bo japoński producent jest znany z faworyzacji wyjść 4,4 mm. Wprawdzie można je znaleźć w innej wersji adaptera (wraz z nietypowym wyjściem zbalansowanym 3,5 mm), ale póki co nie jest ona dostępna na naszym rynku.

Spód to również tafla szkła, identyczna, jak ta frontowa. Plecy adaptera zdobią oznaczenia modelu, znaczek kodeka LDAC oraz symbol wskazujący pozycję cewki do ładowania indukcyjnego.

Ergonomia i użytkowanie

Oriolus 1795 ma raczej wymiary audiofilskiego odtwarzacza muzyki ze średniej półki, niż typowego adaptera Bluetooth. Urządzenie jest kilkukrotnie większe od FiiO BTR5, który i tak nie należy do małych. To samo tyczy się masy, Oriolus 1795 to prawie dwukrotność BTR5 – japoński adapter waży 109 g w porównaniu do 56 g modelu BTR5 z dodatkowym etui. Jednak do dużych, flagowych odtwarzaczy muzyki nadal sporo brakuje, a Oriolus 1795 to też bardziej kompaktowa opcja od mobilnych “kanapek”. W skrócie: nie ma co liczyć na kompaktowe wymiary, ale Oriolus 1795 nadal pozostaje w miarę mobilny.

Do gustu przypadły mi szorstkie boki. Nie palcują się tak intensywnie i dają pewniejsze oparcie, niż aluminium wykończone na gładko. Obudowa ma jednak specyfikę przypominającą papier ścierny, może ścierać naskórek i jakby się zarysowywać, co dość trudno wyczyścić. Szklane tafle jak zwykle robią wrażenie, ale są już bardzo śliskie i podatne na odciski palców. Musiałem idealnie wypoziomować swoje biurko, bo okazało się, że odłożony na nie adapter Oriolusa powoli, samoczynnie się po nim przesuwał. Zdążyłem to zauważyć, gdy urządzenie było już przy samej krawędzi mebla i prawie wylądowało na podłodze. Warto wziąć to pod uwagę przy zakupie ładowarki indukcyjnej – obłe i śliskie modele raczej odpadają.

Obsługa nie stanowi wyzwania. Przyciski pełnią różne funkcje, np. regulacja głośności odpowiada także za kontrolę utworów (po przytrzymaniu), a włącznik służy również do parowania, pauzowania muzyki i kontroli rozmów. Co innego, że urządzenia nie powiesimy na szyi i nie przypniemy do ubrania, co jednak nie miałoby większego sensu, zważywszy na gabaryty adaptera. W trakcie rozmów adapter trzeba więc trzymać w dłoni, co niejako przeczy założeniom sprzętu Bluetooth, pozwalającego rozmawiać bez użycia rąk. W testach najlepsze efekty uzyskałem, trzymając adapter bezpośrednio przy ustach, a rozmówcy i tak narzekali, że mój głos nie jest idealnie bezpośredni.

Funkcjonalność jest niezła. NFC bywa przydatny do szybkiego parowania i rozłączania urządzeń. Dla przykładu, gdy korzystamy z Oriolusa 1795 w trybie DAC-a USB, jest on jednocześnie połączony ze smartfonem. Wystarczy więc zbliżyć oba urządzenia do siebie, by szybko rozłączyć sprzęt ze smartfonem i skupić się na słuchaniu muzyki z komputera. Adapter bez problemu działał u mnie zarówno z komputerami (przez USB typu A i USB typu C), jak i smartfonem (OnePlus 7 Pro), chociaż ta druga opcja mija się z celem, w końcu oba urządzenia lepiej łączyć bezprzewodowo.

Akumulator nie zachwyca. Producent obiecuje do 7 godzin działania, ale to wyniki dla kodeków SBC i AAC. W przypadku kodeków typu aptX czy LDAC-a czas pracy ulegnie skróceniu do około 5-6 godzin. Z tego powodu chętnie poświęciłbym moduł NFC czy ładowanie indukcyjne na rzecz większego akumulatora, ale może to po prostu efekt wbudowanego upsamplingu.

Oprogramowanie

Adapter Oriolusa nie ma dedykowanej aplikacji, w przeciwieństwie do FiiO czy EarStudio – nie znalazłem niczego ani w sklepie Google Play, ani w Internecie. To spory brak, bo aplikacje w przypadku modeli BTR5 czy ES100 znacznie zwiększają funkcjonalność adapterów, pozwalając dostosować je tak do swoich potrzeb, jak i wymagań słuchawek.

Specyfikacja

  • interfejs: Bluetooth 5.0 z NFC (Qualcomm CSR8675)
  • zasięg: ok. 10 m
  • przetwornik: Texas Instruments PCM1795 i
    układ upsamplingu: Asahi Kasei AKM4125VF (24 bit/192 kHz)
  • obsługa kodeków: SBC, AAC, aptX, aptX HD, aptX Low Latency, LDAC
  • mikrofon: Qualcomm cVc
  • funkcje: DAC USB, NFC, ładowanie indukcyjne 5 W, USB typu C
  • wyjścia: 3,5 mm oraz 4,4 mm
  • moc: 150 mW na 32 Ω (3,5 mm); 220 mW na 32 Ω (4,4 mm);
  • SNR: 108 dB (3,5 mm); 112 dB (4,4 mm)
  • THD: 0,008% (3,5 mm); 0,006% (4,4 mm)
  • czas pracy: ok. 7 godzin (SBC, AAC)
  • czas ładowania: ok. 3 godziny (przewodowo i bezprzewodowo)
  • wymiary: 95,9 x 50,7 x 15,4 mm
  • masa: 109 g

Brzmienie

  • Słuchawki: Campfire Audio Solaris, Atlas i Andromeda, FiiO FA9, FA7 i FH7, IMR Acoustics R1 Zenith i R2 Red, Oriveti New Primacy, Brainwavz B400, Aune E1, iBasso IT01, Simgot EN700 PRO, TinHiFi P1, Meze Rai Solo
  • DAC/AMP i wzmacniacze: DAART Aquila, Burson Playmate Everest, FiiO Q5s (AM3E), FiiO BTR5 i BTR3K, EarStudio ES100 i HUD100, Oriolus BD20+BA20
  • DAP: FiiO M15 i M11 Pro, Astell&Kern AK70 MKII, iBasso DX220 (AMP1 MKII) i DX200 (AMP1), OnePlus 7 Pro
  • Okablowanie: Forza AudioWorks Copper Series, Oriveti Affinity, FiiO LC-C, LC-D i LC-RE

Oriolus 1795 nie zaskakuje sygnaturą dźwiękową – brzmienie jest takie, jak przystało na znaną kostkę ze stajni Texas Instruments/Burr Brown, czyli barwne, nasycone i bliskie w średnicy. Adapter oferuje brzmienie z klasą, muzykalne, ale jednocześnie odpowiednio techniczne. Nie brakuje barw, dociążenia i wypełnienia basu, więc brzmienie sprawia przyjemność, ale nie kosztem rozdzielczości, szczegółowości czy precyzji. Jednocześnie Oriolus 1795 zaskakuje – dźwięk jest bardzo naturalny, jak na sprzęt z interfejsem Bluetooth. Łatwo zapomnieć, że ma się do czynienia z mobilnym adapterem, bo nie słychać cyfrowości, a dźwięk jest dużego formatu, sprawia wrażenie „stacjonarnego”. Nie jest to kolejny, neutralny, studyjny i „bezduszny” sprzęt. Nie trzeba obawiać się braku nasycenia, ostrości, zbytniej techniczności – dźwięk jest relaksujący, sprawia frajdę z odsłuchów, ale w audiofilskiej, a nie typowo rozrywkowej odmianie.

Bas nie został ścięty, ale niskie tony nie są też podbite – trzymają się swojego miejsca, nie zalewają średnicy. Mam wrażenie pewnego akcentu w średnim basie, moim zdaniem charakterystycznego dla kostki PCM1795. Nadal nie ma problemu z zejściem, adapter ciągle pozwala słuchawkom na wyciągnięcie subbasu, ale to w średnim basie dzieje się więcej – słychać naturalne ciepło, zróżnicowanie faktury instrumentów. Dół jest masywny, sprężysty i pełny. Dźwięk potrafi być też odpowiednio punktowy, bo nie ma braków w wyższym basie, dziury pomiędzy niskimi a średnimi tonami. W rezultacie odsłuchy kontrabasów, fortepianu, perkusji czy basówek były czystą przyjemnością, ale z repertuaru nadal nie odpadała nowoczesna elektronika – subbas ciągle satysfakcjonował.

Średnica kontynuuje tę tendencję, tzn. jest nasycona, barwna, bliska i ciepła. Wysokie średnie nie zostały wycięte, ale nie wybijają się ponad przekaz, nie wyostrzają dźwięku. Uważam, że niska średnica ma ciut większy priorytet, nadaje brzmieniu ciepła, nasycenia i wyrazistości, więc z powodzeniem wspiera wokale, instrumenty dęte czy gitary. Oriolus 1795 oferuje żywy i wyrazisty przekaz, nie jest to kolejna, techniczna „maszynka” do analizy. Mimo że lubię analityczny i zrównoważony sprzęt, to bardzo podoba mi się brzmienie opisywanego adaptera, ponieważ dźwięk nie jest przy tym miękki, rozmyty czy wygładzony, za czym nie przepadam. Kontur jest nadal mocny, brzmienie jest zarysowane i odpowiednio twarde – nie ma wrażenia woalu, utraty detali, wszystko jest prezentowane jak na dłoni. Dzięki temu dźwięk jest jednocześnie muzykalny i oferuje wysoki poziom pod względem technicznym.

Wysokie tony nie budzą zastrzeżeń, pasują do niskich i średnich pasm. Nie ma wrażenia, że wysokie rejestry są oderwane od wysokiej średnicy, przełom środka i góry jest płynny. Nie ma roll-offa, ale nie słychać też zbytniego wyostrzenia górnych zakresów, więc nie ma co martwić się o cyfrowość sopranu. Moim zdaniem w sopranie nie ma tego sztucznego nalotu, który towarzyszy wielu urządzeniom Bluetooth, stąd dźwięk sprawia wrażenie stacjonarnego. Dla przykładu talerze perkusyjne brzmiały metalicznie i dźwięcznie, nie stawały się krótkie, sterylnie czyste i nienaturalne. Nie wiąże się to jednak ze zgaszeniem lub przyciemnieniem dźwięku czy zamuleniem. Wszystko jest prezentowane bezpośrednio i klarownie, po prostu odbywa się to bez agresji.

Drugi aspekt, który powoduje wrażenie „stacjonarnego” dźwięku, to duża przestrzeń. Oriolus 1795 brzmi z rozmachem, buduje sporą i poukładaną scenę dźwiękową, która jest kulista. Kanały są mocno separowane, ale nie rozrywają sceny na połowy, bo równie dużo dzieje się w głębi i wysokości sceny, instrumenty są pozycjonowane w trzech płaszczyznach. Nie brakuje też powietrza, co przekłada się na świetną separację dźwięków.

Oriolus 1795 vs FiiO BTR5 vs EarStudio ES100
Konfrontacja z modelami BTR5 i ES100 była bardzo ciekawa. Oba urządzenia są wysokiej klasy, oba reprezentują świetny poziom. Ten pierwszy oferuje neutralny i rozdzielczy dźwięk, dość techniczny i klarowny, a ten drugi brzmi w sposób naturalny, zrównoważony i bliski w średnicy. Oriolus 1795 brzmi inaczej od obu konkurentów.

Adapter japońskiego producenta oferuje większą przestrzeń od BTR5, brzmi bardziej naturalnie i przystępnie w sopranie. Przy nim BTR5 wydaje się mocniej akcentować subbas, lekko oddalać średnicę i bardziej rozciągać górę, która można odebrać jako sztuczną. Co ciekawe nie słyszałem tego w trakcie testów modelu BTR5, adapter nie wydawał mi się cyfrowy w sopranie. Nadal w dźwięku BTR5 nie ma kompresji, szklistej góry, ale Oriolus 1795 prezentuje talerze perkusyjne znacznie bardziej naturalnie, podobnie jak smyczki, wysokie wokale czy solowe gitary. Słychać też więcej naturalnego ciepła i barw w średnicy Oriolusa 1795, która w BTR5 jest neutralna – ani ciepła, ani chłodna. Muzykalność stoi więc po stronie Oriolusa 1795, a BTR5 brzmi bardziej technicznie i analitycznie.

Dźwiękowi Oriolusa 1795 bliżej do modelu ES100. Adapter EarStudio oferuje również bliskie tony średnie, zarysowany i naturalny dźwięk, ale również wypada trochę bardziej surowo, wydaje się być lekko suchy, nie aż tak nasycony. Oriolus 1795 brzmi tutaj bardziej analogowo, oferuje większe nasycenie i ciepło. Co ciekawe góra w modelu 1795 również wydaje się być bardziej naturalna i spokojniejsza od tej z ES100. W trakcie odsłuchów talerze typu ride lub crash brzmiały dźwięcznie i metalicznie z adaptera Oriolus 1795, gdy na ES100 dźwięk się bardziej zlewał. W efekcie zamiast wibrującego, blaszanego dźwięku otrzymywałem bardziej szumiące brzmienie talerzy. Łatwo było wychwycić także różnicę w scenie dźwiękowej – to Oriolus 1795 generował większą przestrzeń.

Werdykt? Uważam, że Oriolus 1795 brzmi lepiej od obu adapterów konkurencji. To najlepszy sprzęt tego typu, jaki słyszałem. Mimo że bliżej mi do dźwięku neutralnego i liniowego, to Oriolus uzyskał jednocześnie muzykalne i technicznie brzmienie, które pozwala się zrelaksować, ale tym samym analizować muzykę, śledząc brzmienie poszczególnych instrumentów, wsłuchując się w detale i podziwiając scenę dźwiękową. Nie wiem czy to zasługa dodatkowego przetwornika AKM w Oriolusie 1795, ale jeśli tak, to czekam aż inni producenci skopiują takie rozwiązanie. Niestety Oriolus 1795 jest prawie dwukrotnie droższy względem BTR5 oraz dwu i półkrotnie w porównaniu do ES100. Do tego nie oferuje tak czystego sygnału, jak BTR5 czy ES100 – szum może być problemem.

Oriolus 1795 i synergia
Może się okazać, że nie samo zgranie ze słuchawkami będzie ważne, a podatność na szum. Czułe i niskoimpedancyjne dokanałówki mogą być nieużywalne z Oriolusem 1795. Było tak w przypadku Campfire Audio Andromeda. Może to nie fair, bo to najbardziej wrażliwe na szum słuchawki, jakie znam, ale w przypadku ich połączenia z Oriolusem 1795 nie dało się słuchać spokojniejszych brzmień, szum cały czas było słychać. W przypadku Solarisów szum też dawał się we znaki, trochę mniej, ale i tak psuł humor. FiiO FA7, FH7 i FA9 nie były na to zjawisko już aż tak podatne, a szczególnie dobrze wypadły te ostatnie słuchawki w konfiguracji 32 Ω.

Takiego problemu nie będzie w przypadku słuchawek nagłownych, którym Oriolus 1795 zaoferuje sporo mocy i dużą scenę. Lepiej jednak nie szaleć – producent podaje, że adapter obsługuje słuchawki do 300 Ω i rzeczywiście poradził sobie z takimi Sennheiserami HD 6XX, ale często zbliżałem się niebezpiecznie blisko maksimum skali regulacji głośności, słuchając utworów o wysokiej dynamice. Nieźle słuchało się także planarów, ale Ethery 1.1 czy Audeze LCD-2 i tak potrzebują więcej mocy, by pokazać swoje możliwości.

Samym zgraniem nie trzeba się specjalnie przejmować. Oriolus 1795 nie jest wyjątkowo ciepły czy ciemny, nadal sprawuje się dość uniwersalnie. Adapter lekko złagodzi ostrzejsze słuchawki, ale nie zamuli tych łagodniejszych czy cieplejszych. Mnie świetnie słuchało się przeróżnych połączeń.

Podsumowanie

Oriolus 1795 to oryginalny adapter. Jest świetnie wykonany, prosty w obsłudze i funkcjonalny – NFC oraz ładowanie indukcyjne łatwo docenić w praktyce. Niezłe wrażenie robi także interfejs, ponieważ nie zabrakło USB typu C i świetnego wyjścia 4,4 mm, a także obsługi zaawansowanych kodeków audio. Urządzenie zachwyca brzmieniem, niezwykle naturalnym i rozdzielczym, jak na sprzęt Bluetooth. Można liczyć na barwny, nasycony i zrównoważony przekaz oraz dużą scenę dźwiękową. Nie wiem czy to zasługa układu wzmacniacza, przetwornika czy dodatkowego DAC-a odpowiadającego za upsampling, ale byłem zachwycony z dźwięku – muzykalnego i jednocześnie technicznego.

Adapter ma jednak sporo braków. Niestety w opisywanej wersji nie uświadczymy wyjścia 2,5 mm, czas działania jest stosunkowo krótki, a zabrakło także aplikacji na smartfona. Urządzenie jest też dość duże, to największy adapter Bluetooth, jaki znam. Mile widziane w zestawie sprzedażowym byłoby też etui.

Oriolus 1795 kosztuje 999 zł. Opłacalność jest zatem po stronie BTR5 czy ES100, które to wyposażono w podwójne przetworniki, ale brzmienie Oriolusa to wyższa półka. Z tego powodu zdecydowałem się przyznać urządzeniu rekomendację. Mimo że wady użytkowe są nie do zignorowania, to urządzenie broni się genialnym, wciągającym brzmieniem.

Dla Oriolus 1795

Zalety:
+ wzorowe wykonanie
+ atrakcyjne wzornictwo
+ wygodna obsługa
+ NFC
+ ładowanie indukcyjne
+ port USB typu C
+ wsparcie dla zaawansowanych kodeków audio
+ nadzwyczaj naturalne, barwne, zarazem muzykalne i techniczne brzmienie
+ duża scena dźwiękowa

Wady:
– brak wyjścia 2,5 mm
– brak aplikacji na smartfona
– krótki czas działania
– duże gabaryty

Sprzęt dostarczył:

REKLAMA
fiio

5 KOMENTARZE

    • Moim zdaniem Q5S (AM3E) brzmi bardziej efektownie w trybie Bluetooth, wydaje się lekko V-kować przy Oriolusie, który jest lepiej zrównoważony, naturalny i bliższy w średnicy. Q5S mocniej akcentuje bas i wysokie tony, brzmi mniej naturalnie w średnicy, trochę bardziej cyfrowo w wysokich tonach. Oriolus ma w sobie więcej ciepła, nasycenia i barw.

Skomentuj Pitb Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj