Audictus gościł już na naszych łamach. Po słuchawkach dokanałowych Explorer przyszła pora na wyższy model Endorphine. To bezprzewodowe dokanałówki przeznaczone głównie do użytku w trakcie ruchu. Bluetooth w wersji 4.1, spełnione normy wodoszczelności IPX4 oraz przystępna cena (159 złotych) – czyżby przepis na sukces?

Wyposażenie

Podobnie jak Explorery, tak i w przypadku Endorphine pierwszy kontakt z opakowaniem nie jest nadzwyczaj entuzjastyczny, a to ze względu na dominującą szarość kartonika pełniącego rolę nakładki. Na szczęście jednak producent dodał kilka kolorowych akcentów łamiących barwę, zatem jakieś elementy przyciągają wzrok. Pod ową nakładką, zawierającą grafiki słuchawek oraz informacje marketingowe, umieszczono estetyczne czarne pudełko ozdobione jedynie logo firmy.

W środku znajdziemy słuchawki otoczone pianką ochronną oraz akcesoria,czyli:
• trzy pary nakładek silikonowych w rozmiarach S, M oraz L,
• kabel USB do ładowania akumulatora słuchawek,
• instrukcję obsługi.

REKLAMA
hifiman

To niezbędne minimum – dziwić może brak jakiegokolwiek etui ochronnego czy choćby woreczka do transportu słuchawek wraz z nakładkami. Dostarczone gumki prezentują się za to solidnie. Są one gładkie, elastyczne i może trochę zbyt sztywne, ale dzięki temu powinny być trwałe, a jednocześnie stabilnie leżą w uszach.

Wykonanie i ergonomia

Kopułki zostały wykonane z tworzywa sztucznego ABS, dzięki czemu, pomimo sporych rozmiarów, są one lekkie. Kształt to klasyczny walec z wyraźnie powiększoną komorą przetwornika, a jedyną ozdobę stanowią kolorowe dekle zamykające obudowy, na których umieszczono firmowe logo. Przy tulejce znalazło się natomiast miejsce na gumowe haczyki, których zadaniem jest stabilizacja Endrophine w małżowinach. Haczyki są ściągalne, więc jeśli przeszkadzają, można je zdemontować lub zmienić na mniejszy rozmiar. Ta ostatnia opcja oznacza jednak niestety konieczność szukania zamienników na własną rękę. Nie jest to trudne, ale dobrze by było, aby producent oferował je choćby jako osobne akcesorium do nabycia w swoim firmowym sklepie.

Kopułki zostały otoczone gumowym pierścieniem, który przechodzi w odgiętkę wyprowadzającą przewód. Sprawia to bardzo solidne wrażenie i powinno dobrze chronić kabel przed uszkodzeniem.

Sam przewód to płaska konstrukcja, elastyczna oraz dość odporna na przypadkowe skręcenie. Przy prawym końcu umieszczono pilot wraz z mikrofonem oraz złącze USB do ładowania słuchawek. Złącze to ochrania gumowa zaślepka, więc nie trzeba martwić się, że zostanie ono zalane. Niestety zastosowany mikrofon jest słabej jakości – rozmówcy miewają problemy z poprawnym zrozumieniem naszych słów, szczególnie gdy wieje wiatr. Brakuje również ściągacza, którym można by skrócić swobodnie zwisającą część kabla. Niby pół metra między kopułkami to niedużo, ale przy intensywnym ruchu taki swobodny nadmiar gumy potrafi wyciągać kopułki z uszu.

Pod względem komfortu Audictus Endorphine zachowują się bardzo przyzwoicie – pewnie “siedzą” w uszach, a przy założonych haczykach ryzyko wysunięcia się z kanału jest bardzo niewielkie. Co prawda w okresie zimowym utrudnienie może stanowić długość kopułek (wyraźnie wystają poza obręb ucha), co powoduje ucisk przy założonej czapce lub opasce. Kłopotliwe staje się to jednak dopiero po upływie około godziny, więc przy dłuższym treningu wystarczy zrobić sobie parominutową przerwę od muzyki, by pozbyć się tego nieprzyjemnego efektu.

Tłumienie dźwięków otoczenia stoi na średnim poziomie, który uważam za odpowiedni w tego typu słuchawkach. Można znacząco odciąć się od zewnętrznego szumu, ale nie na tyle, by mogło to być niebezpieczne, np. gdy za nami pojawi się rowerzysta.

Zasięg i stabilność połączenia ze źródłem wypadły zaskakująco dobrze. Gdy telefon miałem przy sobie, słuchawki nie sprawiały żadnych problemów, szybko łącząc się i pracując bardzo stabilnie. W trakcie testów bardziej syntetycznych dźwięk zaczynał się zrywać przy odległości około 10 metrów od źródła, co jest zgodne z deklaracjami producenta. Oczywiście sygnał szybciej się wygaszał przechodząc przez ściany, ale i tu potrzeba było ich dwóch warstw na przestrzeni pięciu metrów, by uniemożliwić słuchanie muzyki.

Samo parowanie przebiega bez problemu – łączenie przebiegało sprawnie z każdym źródłem. Jedynym minusem jest to, że przy każdym uruchomieniu słuchawki raczą nas zdecydowanie za głośnymi komunikatami głosowymi. Jeśli ciszej słucha się muzyki i nagle kobiecy głos zaczyna krzyczeć do ucha, informując o niskim stanie baterii, to zdecydowanie nie jest to miłe uczucie.

Producent zapowiada, że słuchawki wytrzymają na baterii do pięciu godzin. W trakcie testów czas ten niemal idealnie pokrywał się ze specyfikacją, nieznacznie ją nawet przekraczając. Ładowanie do pełna trwa około dwóch godzin.

Brzmienie

Źródła wykorzystywane podczas testów: Apple iPad 2, Dell E5410, Samsung Galaxy S7, xDuoo X20.

Bas został wyraźnie zaznaczony i stanowi najbardziej wyeksponowany zakres w brzmieniu Audictus Endorphine. Nie jest to jednak przesadzony dół, nie ma nadmiernej tendencji do wchodzenia na średnicę. Jest rozrywkowo, nowocześnie, z głównym akcentem w okolicach 80 Hz, czyli tak, jak można by oczekiwać po tego typu słuchawkach. Potrafią one pozytywnie zaskoczyć swoją dynamiką na dole, co przekłada się na rozsądne zróżnicowanie basu, dzięki czemu nie jest on monotonny i przyjemnie umila czas. Można co prawda zauważyć pewne rozmycie dźwięków, przez co kontrabas czy organy są zbyt nabrzmiałe, ale za to muzyka rozrywkowa, taka jak hip-hop, trance czy metal, wypada bardzo angażująco. Co prawda stopa perkusji czy szybsze bity również potrafią tracić szczegóły, ale w trakcie treningu sam zasób energii, jaką dostarczają słuchawki, w pełni to rekompensuje.

Tony średnie są ciepłe i masywne, wyraźnie wsparte na basie. Są one też przez ów bas trochę zdominowane i wycofane, jednak pozostają czytelne i mogą się spodobać dzięki wspomnianemu ciepłu, które tworzy łatwą w odbiorze, intymną otoczkę wokół muzyki. Gdy w utworze są nisko schodzące gitary, to przejmują one niemal cały zakres średnicy, co nie zawsze jest pożądane, choć w odpowiednim towarzystwie potrafi dać wiele frajdy. Natomiast przy spokojnych partiach, gdzie instrumentem przewodnim są harfa czy fortepian, otrzymamy gęstą atmosferę otaczających nas dźwięków – to zdecydowanie przyjemne wrażenie, pozwalające złapać oddech po ciężkim dniu. Świetnie sprawdza się w tym zakresie również mniej ambitna muzyka elektroniczna znana z list przebojów. Bity brzmią mocno i wesoło, zachęcając do tupania nogą tudzież trzymania rytmu ćwiczeń. Niestety bardziej ambitne i skomplikowane gatunki będą się na Endorphine dusić – słuchawki wyraźnie nie nadążają za większymi składami, a instrumenty dęte mają spłaszczony i metaliczny wydźwięk.

Na plus należy za to zaliczyć wokale: mocne, intymne i zaskakująco naturalne. Dzięki lekkiemu podbiciu na wyższej średnicy uniknięto stłumienia delikatnych głosów kobiecych, a pewna nosowość śpiewu męskiego, mimo że zauważalna, to jednak nie przeszkadza. Co istotne, wokale pozostają blisko słuchacza, nie chowają się za instrumentami, a przez to nie zmuszają do wsłuchiwania się w słowa. Niby rzecz oczywista, a jednak często przy takim zestrojeniu bywa z tym problem.

Tony wysokie są łagodne i trochę cieplejsze niż by się chciało. Nigdy nie męczą, ale brak im nieco wigoru, a to z uwagi na dość szybkie wygaszanie, które pozbawia instrumenty blasku. Na szczęście ta część sopranów, która jest wyraźnie obecna, prowadzona jest dość równo, dając czysty i dość dokładny dźwięk. Oczywiście nie usłyszymy najdrobniejszych muśnięć smyczkiem o struny skrzypiec, ale docierające do nas dźwięki całkiem skutecznie uzupełniają niższe rejestry.

Scena jest spora, głównie rozciągnięta na boki, w czym wyraźnie pomaga duża komora przetwornika. Dźwięki rozchodzą się szeroko, choć są trochę za bardzo rozmyte, by mówić o dobrej holografii. Pierwszy plan jest wyraźny, a cała reszta to przechodzące przez siebie plamy dźwięku, przez co czasami ciężko ustalić konkretne położenie instrumentu w przestrzeni.

Szczegółowość jest przeciętna. Raczej nie można mówić tu o odsłuchach mikrodetali, choć najważniejsze informacje jak najbardziej można wyłapać z muzyki. Przy czym im muzyka spokojniejsza, tym detali więcej, gdyż Endorphine potrafią się zgubić przy szybszej zmianie instrumentów.

Całościowo Audictus Endorphine prezentują bardzo angażujące i rozrywkowe brzmienie, które może walczyć z kablowymi konkurentami w podobnej cenie. Jeśli by wejść w niuanse, to kilku rzeczy może nam zabraknąć, ale sama barwa oraz strojenie pozwalają Endorfinom trzymać głowę z podniesionym czołem. Wśród słuchawek Bluetooth można je uznać za udane rozwinięcie MEE Audio M9B – to podobne brzmienie, ale z większym wigorem oraz sceną. W porównaniu do testowanych wcześniej ADV.Sound Evo X zauważymy inne strojenie – Evo X są równiejsze, bardziej dokładne, a Audictusy stawiają na zabawę i żywioł. Ciekawą konkurencją stanowią też nowe KZ ZSR z przewodem BT. Są one jaśniejsze od bohaterów dzisiejszej recenzji, ale również oferują mocny bas oraz sporą scenę.

Jeśli chodzi o dobór źródeł, to wybór jest prosty – im wyższa specyfikacja protokołu Bluetooth tym lepiej. I choć w obecnych czasach ciężko spotkać telefon czy odtwarzacz z protokołem niższym niż 4.1, to jednak parując te słuchawki z czymś starszym, można doświadczyć zauważalnego spadku jakości brzmienia.

Podsumowanie

Audictus Endorphine to zaskakująco dobre bezprzewodowe słuchawki dokanałowe. Pod względem jakości brzmienia potrafią stawić czoło niejednemu konkurentowi na kablu, są wygodne, dość długo działają na jednym ładowaniu i zapewniają ochronę przed wilgocią.

Główny problem stanowi ubogie wyposażenie, które można jednak uzupełnić na własną rękę w zakresie jaki samemu uzna się za odpowiedni. Z mojej strony szczera rekomendacja.

Zalety:
+ bardzo dobre brzmienie (jak na słuchawki bezprzewodowe w tym zakresie cenowym),
+ solidny czas grania na jednym ładowaniu,
+ stabilne połączenie Bluetooth nawet przy większej odległości od źródła,
+ wysoka ergonomia umożliwiająca bezproblemowe uprawianie sportu,
+ odporność na zawilgocenia.

Wady:
– bardzo ubogie wyposażenie,
– duże kopułki obniżające ergonomię,
– słabej jakości mikrofon.

Sprzęt dostarczył:

SPRAWDŹ AKTUALNE CENY NA CENEO.PL

REKLAMA
fiio

DODAJ KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj