Nie będzie to typowy wstęp ani też typowa recenzja. Poniższy tekst dojrzewał przez przeszło pół roku, chociaż samą recenzję zacząłem prawie rok temu i dopiero teraz czuję, że jestem gotowy podzielić się swoimi wrażeniami ze spotkania ze słuchawkami Final F4100.
To jedne z dwóch (obok Cardas A8 30th Anniversary Edtion) dokanałówek, które wywołały u mnie tak głębokie emocje i dały aż tak wiele przyjemności ze słuchania muzyki, że pozostawiły po sobie trwały ślad. Mimo sporej ilości sprzętu, jaki gościł w moich uszach przez ostatnie 3 lata, nadal z przyjemnością wracam myślami do okresu, gdy posiadałem egzemplarz testowy F4100. Jestem pewien, że mimo upływu czasu, ich czar ma wciąż tę samą moc, czyniąc z nich słuchawki po prostu niezwykłe.
Wyposażenie
Egzemplarz, który otrzymałem na testy oznaczony był naklejką „Sample”, lecz nie mam żadnych wątpliwości, iż nie był wcześniej użytkowany. Już od pierwszej chwili ma się wrażenie obcowania z produktem wyższej klasy, a to za sprawą lakierowanej obwoluty. W jej wnętrzu znajduje się jeszcze drugie, kartonowe pudełko o budowie książki, czyli z otwieraną klapką. Pod tą ostatnią, w tekturowej wyprasce umieszczono wszelkie dobra. Poza słuchawkami są to: komplet tipsów silikonowych i piankowych, gumowe dystanse, para niewielkich silikonowych zausznic oraz etui, któremu należy się osobny akapit. Ale to jeszcze nie koniec, gdyż japoński producent dołączył… 10 sztuk czarnych bawełnianych patyczków kosmetycznych do czyszczenia słuchawek z woskowiny.
Tipsy silikonowe dostępne są w aż 5 rozmiarach – SS, S, M, ML i L. Nie bez kozery powiem, że są to jedne z najwygodniejszych i najlepszych, o ile nie najlepsze i najwygodniejsze tipsy, z jakimi miałem do czynienia. Rdzeń jest gruby lecz elastyczny, a płaszcz dosyć miękki, choć nie odkształca się pod wpływem najmniejszego nacisku. W gruncie rzeczy nakładki przypominają lepszą wersję Sony Hybrids. Pianki, podobnie jak silikony, to również autorska konstrukcja Final Audio, która w niczym nie przypomina produktów np. Comply. Po pierwsze, mają one kształt walca (podobnie jak np. w Etymotikach ER4S), a dwa, że posiadają silikonowy rdzeń sięgający około połowy długości tipsa. Pianka ma dużą gęstość i nie jest aż tak sprężysta, jak we wspomnianych Comply, dlatego sama aplikacja jest dość specyficzna. Cóż, trzeba to sprawdzić na własnych uszach.
Tak jak obiecywałem, pora na osobny akapit dotyczący etui, bowiem wobec tej nowej i autorskiej konstrukcji Finala nie da się przejść obojętnie. Wykonano je z grubego silikonu, a wymiarami przypomina… pączka przed wrzuceniem do oleju. Cały jego urok polega na tym, że de facto jest to etui trzyczęściowe, którego zadaniem jest ochrona przed uszkodzeniem, a jednocześnie zapewnienie komfortowych warunków dla słuchawek w trakcie ich transportu. Część zewnętrza, nazwijmy ją płaszczem, to kawał grubego silikonu z wytłoczonym logo producenta. Część środkowa to dwuwarstwowa platforma złożona z dwóch pierścieni ze sztywnego silikonu, które otaczają miękką poduszeczkę. Trzecia część to zaś dekielek spinający wszystko razem. Cały bajer polega na tym, że słuchawki kładzie się na poduszeczce, przeciąga kabel przez jedno z trzech przecięć w okręgu, aby potem owinąć go wokół wspomnianej platformy, której ogranicznik stanowią wspomniane pierścienie. Następnie należy ułożyć wtyczkę na spodniej stronie poduszki i zamknąć dekielkiem. Niniejszy opis brzmi zapewne karkołomnie, lecz cały proces za pierwszym razem zajmuje około pół minuty. Etui spokojnie mieści się też czy to w kieszeni spodni, czy w kieszeni koszuli na piersi. Jak dla mnie bomba.
Konstrukcja
Materiały reklamowe promowały F4100 jako ultra małe słuchawki i faktycznie takie są. Dopiero nałożenie gumowych ograniczników sprawia, że kopułki wraz z nimi mają niemal identyczną średnicę, co Etymotiki ER4S. Bez nich to prawdziwe maleństwa, których rozmiar przy pierwszym kontakcie szokuje. Niemniej wrażenie pozostawiają świetne, a to z racji fenomenalnego poziomu wykończenia. Czarne, anodyzowane kopułki są wykonane ze stopu aluminium i magnezu i nie doszukałem się na nich żadnej, nawet mikroskopijnej skazy. Mniej więcej w 1/3 długości (patrząc od strony wylotu) znajduje się grzbiet, który ma na celu zapobieżenie zsunięciu się tipsa ze słuchawki podczas jej wyciągania. W tym miejscu również łączą się dwa elementy tworzące całą kopułkę. A propos zsuwania się tipsów, to wspomniane wcześniej gumowe dystanse sprawiają, że przy głębokiej aplikacji nakładka nie zsuwa się w przeciwną stronę. To też dobry sposób, aby uniknąć podrażnień wnętrza ucha przez goły metal kopułki.
F4100 wyposażone są w odpinany kabel ze złączem MMCX – ten dołączany fabrycznie ma kątowe wtyki. Połączenie jest bardzo sztywne i pewne, dlatego ryzyko wypięcia się przewodu podczas wyciągania słuchawki z ucha jest niewielkie. Sam kabel zresztą to niezwykle cienka i giętka plecionka z wysokiej czystości miedzi OFC, dodatkowo pokryta cienką warstwa PVC, dzięki czemu można poczuć charakterystyczną fakturę plecionej linki. Kątowy wtyk jack jest smukły, ale aluminiowa obudowa gwarantuje długą żywotność.
W zestawie ze słuchawkami nie ma klipsu do ubrań, a kabel, z racji swojej sprężystości, mocno mikrofonuje, a do tego odrobinę sztywnieje w temperaturze poniżej 0 stopni. Jest to uciążliwe do tego stopnia, że nawet poprowadzenie go pod bluzą czy koszulką nie niweluje tego efektu do zera. Z pomocą przychodzi świetny, plastikowy splitter który trzyma mocno i nie luzuje się samoczynnie np. podczas spacerów czy kręcenia głową na boki. W gruncie rzeczy zaciskając go pod brodą, prędzej można wyciągnąć słuchawkę z ucha, niż on się poluźni.
Ergonomia i użytkowanie
Niewielkie rozmiary w parze z szerokim wachlarzem tipsów oraz sposobem ich aplikacji sprawiają, że F4100 to słuchawki z gatunku tych mniej problematycznych. Sam producent w instrukcji podaje, że można je aplikować na dwa sposoby – głębiej, z mniejszymi tipsami oraz bardziej płytko, korzystając z większych nakładek. Przekłada się to nie tylko na komfort (wszak nie każdy lubi tak głęboką aplikację jak w Etymotikach…), lecz również na dźwięk. Ja nie miałem żadnego problemu z ich dopasowaniem – jestem w stanie wcisnąć głęboko w uszy Etymotiki ER4S na dużych “choinkach”, co dla wielu osób będzie wyczynem godnym podziwu. W przypadku F4100 po krótkich testach najbardziej do gustu przypadła mi właśnie głęboka aplikacja z silikonowymi tipsami w rozmiarze M, z kablem poprowadzonym nad uchem, bez użycia silikonowych zausznic z zestawu. Tych ostatnich na dobrą sprawę nie użyłem ani razu, gdyż kabel fenomenalnie układał się przy skórze, a sama odgiętka przy wtyczce wpasowała się w wycięcie w małżowinie powyżej tzw. skrawka. Dopiero w końcowej części okresu testowego zdecydowałem się na zastosowanie tipsów o rozmiar większych, a przez to spłycenie aplikacji, choć ta nadal pozostała dosyć głęboka.
Wygoda użytkowania stoi na naprawdę wysokim poziomie, bo nawet mając słuchawki podłączone do telefonu z kablem pod kurtką, nie musiałem się szarpać i wyginać, aby wyciągając urządzenie z kieszeni, zmienić wygodnie utwór czy odczytać maila. Do tego słuchawki pewnie “siedzą” w uchu, więc nawet gwałtowne ruchy głową czy pociągnięcie za kabel nie oznacza natychmiastowej utraty szczelności aplikacji.
Specyfikacja
- Obudowa ze stopu aluminium i magnezu
- Przetworniki: pojedynczy, armaturowy, szerokopasmowy
- Czułość: 106 dB/mW
- Impedancja: 42 Ω
- Długość przewodu: 120 cm, miedź OFC
- Masa: 10 g
Brzmienie
Platforma testowa
- Słuchawki: iBasso IT03, Etymotic ER4S, FLC8S, Ultimate Ears Triple.Fi 10, RHA MA750,
- Odtwarzacze: Pioneer XDP-100R, iPod Touch 6G, iPod Video 5.5G, Xduoo X3, Huawei Mate 9
- Wzmacniacze: iBasso PB3
- Kable: wykonane przez Jimmiego Dragona 4-żyłowy srebrny (3. generacji), 8-żyłowa hybryda miedzi i srebra (2. generacji), 8-żyłowa przejściówka z miedzi z wtyku 2,5 mm na 3,5 mm
Bas
Nie tego się spodziewałem po tak niewielkich rozmiarów konstrukcji, w dodatku opartej na pojedynczym przetworniku armaturowym, lecz zaskoczenie było na wskroś pozytywne. Bas jest przede wszystkim szybki, o dobrym uderzeniu i zaskakująco – jak na wspomnianą armaturę – twardy. Zaczynając od samego dołu, czuć wyraźny spadek od 60 Hz w dół, objawiający się niewielką ilością sub-basu. Co prawda pozostaje on jeszcze wyczuwalny, lecz nie posiada zbyt wielkiej masy i stanowi jedynie tło. Główny ciężar położono na środkowy i górny podzakres opisywanego pasma i muszę przyznać, że tak rewelacyjnie brzmiący werbel, jak ten w F4100, to miód na uszy, zwłaszcza przy energicznych blastach czy bardziej agresywnych partiach perkusji. Co prawda podwójna stopa nie ma uderzenia niczym trzęsienie ziemi czy seria eksplozji nuklearnych, ale za to dynamika, szybkość i agresja są takie, jak trzeba. Dociążenia może nieco brakować, ale tu spore znaczenie ma synergia z urządzeniem. Mogę pokusić się o stwierdzenie, że basu jest akurat tyle, ile trzeba, żeby uniknąć uczucia deficytu w tym regionie. Co więcej, podbicie dołu w okolicach 200 Hz sprawia, że bas płynnie przechodzi w niższą średnicę.
Środek
To pasmo stanowi najmocniejszy punkt w całej prezentacji F4100. Sposób prezentacji średnicy urzekł mnie już od pierwszych dźwięków i przez cały okres testów czynił to niezmiennie. To pasmo dominujące, wysunięte do przodu, serwowane w bezpośredniej odległości od słuchacza. W przypadku głębokiej aplikacji słuchawek można nawet odnieść wrażenie grania niemal na twarzy.
Na pierwszym planie znajdują się wokale, a cała reszta instrumentów jest niejako z tyłu. O ile w przypadku FiiO M3 taka prezentacja mnie okrutnie męczyła, to przy F4100, nawet po kilku godzinach nieustannych odsłuchów, nadal nie miałem dość i to w dni, gdy walczyłem z bólem głowy. Nie ma tutaj śladu brutalnej i wymuszonej maniery rzucania wszystkiego w twarz, to bezpośrednia, intymna bliskość. F4100 grają ze swobodą, podając średnie tony w postaci naturalnej, lecz o idealnym poziomie wypełnienia. Brzmienie gitar to mieszanka szybkości oraz klarowności zapewniajacej agresywne brzmienie z tak dobranym dociążeniem tego pasma, by otrzymać efektowne, angażujące granie. Solówki to uczta dla uszu – tylko najbardziej brutalnie przesterowane gitary w manierze „Meshuggah” nie będą miały dostatecznie dużo mięsa. Z kolei łojenie pokroju „Machine Head”, „Trivium”, czy „Wolfheart” kończyło się dla mnie często cofaniem utworu o kilkadziesiąt sekund po kilka razy pod rząd tylko po to, żeby przejść do kolejnej solówki w kolejnym utworze. Nie mniej ciekawie wypadały sekcje akustyczne w starszych utworach „Opeth” (który skończył się dla mnie na „Watershed”), dostarczając równie dużo emocji.
Warto też zwrócić uwagę na wokale i to nie z racji ich pierwszoplanowej roli. Podbicie w niższej średnicy i dołek na przełomie wyższej średnicy z niższymi sopranami sprawiają, że tylko radiowe utwory i te ze spapraną realizacją będą sybilizować.
Soprany
Wspomniany dołek w okolicach 2,2 kHz jest dość znaczny i powoduje, że wokale (zwłaszcza te kobiece) brzmią ciepło, gładko i miękko. Lekkie podbicie w okolicach 3,5 kHz i kolejny mocny dołek w paśmie 5-6 kHz sprawiają, że ograniczono tendencję do sybilizacji, choć w nieco większym stopniu dotyczy to głosów męskich. Górne pasmo jest podbite dosyć mocno w okolicy 9 kHz, co sprawia, że wszelkiej maści perkusyjne blachy brzmią naturalnie, mają całkiem sporo do pokazania i nie ma uczucia ich zepchnięcia w tył. Takie zestrojenie polepsza też szczegółowość – złapałem się wręcz na tym, że F4100 potrafiły wyciągnąć do przodu sporą ilość zakopanych w głębokim tle niuansów takich, jak chociażby pewne sample czy dźwięki, przez co znane mi utwory nabierały nowego wymiaru. Całościowo soprany stanowią zatem połączenie naturalnego, przyjemnego i niemęczącego na dłuższą metę grania z odpowiednią dawką detalu pozwalającą wychwycić nawet drobne smaczki.
Scena
Z racji charakterystyki prezentacji, środek sceny znajduje się centralnie przed twarzą słuchacza i nie jest ona przepastnie rozbudowana na boki. Tworzy bardziej koło, stawiając na głębokość i budowanie kolejnych planów na równi z szerokością. Dźwięki nie tylko uciekają na boki oddalając się na przyzwoitą odległość, ale też schodzą nieco do tyłu, za uszy i chociażby w „Oxygen II” Jean-Michel Jarre’a czuć, jak dźwięki przelatują za głową z jednej strony na drugą. Efektu 3D dopełnia często występujące wrażenie talerzy brzmiących bardziej u góry, jakby nad słuchaczem – w utworach, gdzie perkusja nie stanowi jedynie zlepionego dźwięku wyraźnie można usłyszeć, jak dźwięk porusza się w każdej płaszczyźnie.
Separacja stoi na dobrym poziomie – F4100 potrafią wyciągnąć z głębi bardzo dużo mikrodetali, przesuwając je bliżej pierwszego planu, przez co – nawet słuchając „w biegu” – ma się wrażenie pełniejszego obcowania z całością muzyki. Na to ostatnie wpływ ma też odpowiednie poukładanie poszczególnych instrumentów czy też sampli oraz napowietrzenie, które pozwala uniknąć wrażenia klaustrofobicznej ciasnoty. W efekcie uzyskuje się przestrzeń sceny o proporcjonalnych kształtach, budowaną bezpośrednio przed słuchaczem, by otulić go niczym kocyk, zapewniając pierwszorzędne wrażenia i uczucie obcowania z muzyką w sposób niemalże namacalny. Nie ma tu efektu koncertowego niczym w operze, gdzie ogrom sceny powala swoim majestatem oraz ogromem. Jest za to wrażenie, jakby wszystko grało tylko i wyłącznie dla słuchacza, jednocześnie nie męcząc nawet po kilkugodzinnej sesji.
F4100 i przewody
Po zmianie kabla w brzmieniu różnice były zauważalne, choć nie ma co się spodziewać tak drastycznych kontrastów, jak w przypadku Ultimate Ears Triple.Fi 10 czy Sennheiserów IE80. Podpinając do F4100 dwa posiadane przeze mnie zamienniki zauważyłem, że różnice były mniejsze, niż zakładałem. Przewód hybrydowy zmieniał zdecydowanie najmniej i w przypadku korzystania ze słuchawek „w biegu” różnica była naprawdę żadna – dopiero podczas krytycznych odsłuchów mogłem wychwycić pewne niuanse. W samej charakterystyce nie zmieniło się wiele, a w zasadzie to nic, o czym warto by napisać. Poprawiła się co prawda holografia oraz napowietrzenie kreowanej sceny, która uległa drobnemu odsunięciu od słuchacza, niemniej w przypadku opisywanych Finali zmiana z pewnością nie usprawiedliwia wydawania dodatkowych złociszy.
Przewód na bazie srebra wprowadził większe zmiany i, ku mojemu zaskoczeniu, dźwięk stał się bardziej dociążony. Bas zachował twardość, lecz zyskał na wypełnieniu, masie i zejściu, co było zmianą na plus w przypadku muzyki metalowej, wymagającej dodatkowego uderzenia. Średnica cofnęła się nieco, pozostając przyjemnie nasyconą, a górne rejestry brzmiały klarowniej i wyraźniej. Scena stała się bardziej poukładana, poprawiła się jej głębia, szerokość, a także separacja poszczególnych instrumentów. Spodziewałem się odchudzenia brzmienia i jego zmiany w stronę bardziej analityczną, tymczasem zaskoczyłem się bardzo pozytywnie. Trzeba jednak pamiętać, że zmiany były wyczuwalne, lecz kosmetyczne, bez rewolucji na miarę Pani Gessler.
F4100 i słuchawki
iBasso IT03 oraz FLC8S na moich ulubionych ustawieniach (czerwony-czarny-złoty) grają bardzo zbliżonym dźwiękiem, dlatego porównanie do nich F4100 znajdzie się w tym samym akapicie. Przede wszystkim sposób prezentacji basu jest kompletnie inny – w IT03/FLC8S posiada on znacznie większą masę, wypełnienie i zejście. Z tego tytułu średnica nosi znamiona ocieplenia i na tle naturalnej, choć ciepłej prezentacji Finali jest ciemniejsza. Góra w F4100 bije jednak tę pokazywaną przez modele hybrydowe, brzmiąc zdecydowanie bardziej naturalnie, będąc bardziej zróżnicowaną i nie tak sztucznie wyostrzoną, jak czasem można to odebrać w hybrydach. Dlatego w ogólnym rozrachunku instrumenty orkiestrowe, wokale (zwłaszcza damskie) i talerze perkusji brzmią bardziej żywo i naturalnie. Niemniej pod kątem sceny bardziej efektownie wypadają hybrydy, które kreują ją bardziej ekspansywną, z pewnego oddalenia oraz z dużą ilością powietrza pomiędzy poszczególnymi instrumentami, podczas gdy F4100 stawiają na angażującą, intymną prezentację blisko słuchacza.
Triple.Fi 10 to żywa legenda multi-armatur, której przedstawiać nie trzeba. Produkt Ultimate Ears to także bardziej dosadny bas względem F4100. O ile jednak TF10 to wyraźne granie na planie „V” z cofniętą, lecz bardzo fajną i nieco odchudzoną średnicą, to już Finale grają mocno średnicowo z większym dociążeniem tego pasma. Góra w obu słuchawkach brzmi rewelacyjnie, ale testowane F4100 wygrywają z posiadanym przeze mnie sprzętem, oferując takie połączenie naturalności ze szczegółowością bez tendencji do ostrości lub sykliwości, że żadne inne posiadane słuchawki dokanałowe nie były w stanie pokazać czegoś podobnego. Pod względem sceny oczywiście konstrukcja wieloprzetwornikowa gra bardziej ekspansywnie, a cofnięty środek daje poczucie większej przestrzeni, lecz w kwestii poukładania i holografii pozwalającej śledzić poszczególne instrumenty ciężko wskazać jednoznacznego zwycięzcę.
RHA MA750 określiłbym jako totalne przeciwieństwo F4100. Bas w RHA oparty jest na dość dosadnym sub-basie, którego w Finalach nieco brakuje. Średnica w MA750 jest zdecydowanie chudsza i zimniejsza, w efekcie czego chociażby gitary nie mają takiego drive’u, a wokale na tle F4100 wypadają sucho, czasem wręcz bez polotu. Góra w RHA ma zdecydowanie większą tendencję do sybilizacji, nie prezentując przy tym takiej naturalności w barwie, która objawia się specyficznym cyfrowym nalotem, słyszalnym zwłaszcza w zakresie talerzy perkusyjnych. Tak naprawdę jedynie rozmiary sceny, jej napowietrzenie oraz fakt, iż jest ona kreowana w MA750 z pewnego dystansu dają im przewagę i po prostu wypadają lepiej, choć ogólna spójność dźwięku oraz separacja poszczególnych źródeł pozostaje lepsza w Finalach. Należy jednak pamiętać, że za cenę jednej pary F4100 można nabyć aż 3 pary MA750.
Dobór źródła
Najlepszym kompanem dla F4100 będą odtwarzacze grające przestrzennie, dźwiękiem bliskim naturalności lub oferującym podkreślone dolne rejestry, bez ograniczania pozostałych pasm. Z tego względu, choć Xduoo X3 zagrał dosyć dynamicznie dźwiękiem rozrywkowym o solidnej podstawie basowej, to nie dało się choćby na chwilę pozbyć uczucia klaustrofobicznie wąskiego grania w samej głowie. Drugim źródłem niezbyt fortunnie grającym z F4100 okazał się iPod Touch 6G – odtwarzacz dość oszczędny jeżeli chodzi o dolne rejestry, który dodatkowo odchudził i tak niezbyt basowe słuchawki, a przy tym nienaturalnie wyostrzał górę, zwiększając tendencję do syblizacji oraz ujmując słuchawkom naturalności (choć w kwestii sceny było całościowo naprawdę dobrze). Podobało mi się niezwykle mocno połączenie ich z leciwym już iPodem Video 5.5G, gdzie prezentacja była niepodkoloryzowana w żadną stronę i dobrze oddawała charakter samych słuchawek. Podobnie rzecz się miała z Pioneerem XDP-100R, ponieważ sposób jego grania powodował w Finalach lepsze budowanie sceny w każdym względzie, a przy tym zachował ich ciepły, średnicowy charakter z piękną górą, bez uszczuplania dolnego pasma.
Co ciekawe, najbardziej podobało mi się połączenie… z telefonem. Huawei Mate 9 z podbitym dołem oraz dodatkowym dociążeniem średnicy dodał F4100 solidnej porcji mięcha, czyniąc cały przekaz ekstremalnie angażującym i muzykalnym. Technicznie nie jest to wybitne źródło, bo dźwięk był i bliski, i nieprzesadnie rozbudowany w jakąkolwiek stronę, jednak w kategorii ilości dostarczanej radości ze słuchania muzyki to combo zwyciężyło ze wszystkim, stając się na dwa tygodnie moim jedynym źródłem dźwięku – nawet Pioneer musiał wziąć przymusowy urlop.
Podsumowanie
Finale F4100 nie rysują dźwięku – one malują go miękkim pędzlem, pełną paletą barw na idealnej powierzchni płótna, choć w obrazie dominują barwy pastelowe, urzekające finalną kompozycją na poziomie nie pozwalającym pozostać obojętnym w żaden sposób. Ich prezentacja to coś, co rozbudza we mnie emocje, chociaż nie są ani efektowne do utraty przytomności, ani szczegółowe niczym mikroskop elektronowy.
Różni ludzie to różne gusta i różne potrzeby. Dla mnie od zawsze liczyła się muzyka, przyjemność z jej słuchania oraz emocje przez nią wzbudzane. F4100 sprawiają, że słuchana muzyka ma duszę i potrafi cieszyć na nowo, nawet kiedy słucha się znanego na wylot utworu, odtwarzanego tysiące razy. W swojej ocenie, bo oceniam właśnie przez pryzmat emocji, nie mogę być odbierany jako recenzent obiektywny – do wielu sprzętów podchodziłem niemal obojętnie, wykładając na stół moje odczucia związane z testowanym konkretnie egzemplarzem i potrafiłem wtedy utrzymać pewien dystans, ale F4100 po ponad miesiącu wspólnej koegzystencji nadal mi na to nie pozwalają. Mają w sobie to coś, co sprawia, że mając przed sobą iBasso IT03, FLC8S, czy UE Triple.Fi 10 z customowymi kablami… sięgałem po Finale. Nie dlatego, że mają lepszy bas, że przekazują więcej detali, że posiadają bardziej ekspansywną scenę czy prezentują jakiś nowy wymiar jakości dźwięku. Mają po prostu to „coś”, co skradło mi serce, mimo że mój ideał brzmienia jest zgoła inny od ich szkoły grania. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, pełna ciągłych zachwytów. Było i nadal jest to uczucie dojrzałe, trochę romantyczne, które rozwijało się w czasie.
F4100 nie są tanie i za te pieniądze można znaleźć słuchawki o wyższej jakości grania, z bogatszym wyposażeniem czy też wygodniejsze. Uważam jednak, że gdy da się im nieco czasu, pozna je bliżej i z nimi oswoi, cena przestaje mieć znaczenie. W końcu emocje, radość, euforia płynąca ze słuchania muzyki, jakie oferują te dokanałówki są po prostu bezcenne.
Zalety:
+ fenomenalne średnica i góra
+ wygoda i ergonomia (można nosić OTE bez zausznic)
+ jakość wykonania
+ muzykalne, angażujące i niemęczące granie
+ separacja źródeł i ich rozlokowanie na scenie
+ bardzo dobre wyposażenie z niepowtarzalnym etui
Wady:
– cena (na tle bardziej efektownie grających konstrukcji hybrydowych)
– spadek w sub-basie
– przy klasycznym sposobie noszenia kabel dość mocno mikrofonuje
– bardzo blisko ulokowany, choć nie natarczywy pierwszy plan, co nie każdemu przypadnie do gustu