Campfire Audio zaprezentowało swoje pierwsze słuchawki typu TWS, czyli model Orbit. Zostały one wyposażone w interfejs Bluetooth 5.2 z kodekami AAC i aptX Adaptive oraz przetworniki dynamiczne o średnicy 10 mm. Producent obiecuje rozrywkowe brzmienie i dużą scenę dźwiękową.
Campfire Audio postanowiło spróbować swoich sił w temacie słuchawek True Wireless Stereo. Trudno się dziwić takiej decyzji, bo popularność tego typu słuchawek nie maleje. Bez wątpienia przyczyniła się do tego „śmierć” minijacka w smartfonach, więc użytkownicy zostali niejako zmuszeni do TWS-ów – nie bez powodu Apple zarabia fortunę na AirPodsach. Nie chcę jednak wyjść na cynika, bo sam używam na co dzień słuchawek TWS i bardzo je lubię – uważam, że w zastosowaniach mobilnych nie mają sobie równych.
Tytułowe Orbit budzą jednak pewne wątpliwości. Słuchawki zostały wycenione na 1500 zł, czyli są kosztowniejsze od topowych modeli Sennheisera, Sony czy Technicsa. Jeśli zajrzymy na stronę internetową producenta, to okaże się też, że Orbit nie oferują ANC czy trybu transparentnego, a nie ma mowy także o wsparciu dla kodeka LDAC. Słuchawki muszą więc nadrabiać braki funkcjonalne brzmieniem, by ich zakup był opłacalny. Sprawdziłem, czy Orbit rzeczywiście zachwycają dźwiękiem.
Wyposażenie
Zestaw zawiera:
- 3 pary tipsów silikonowych (rozmiary S, M, L);
- 3 pary pianek termoaktywnych (rozmiary S, M, L);
- kabel USB-C (długość 5 cm);
- etui ładujące;
- przypinkę;
- instrukcję obsługi.
Wyposażenie jest bogatsze, niż w typowych TWS-ach, bo oprócz standardowych końcówek otrzymujemy także niezłe pianki w trzech rozmiarach. Fan amerykańskiej marki doceni też metalową przypinkę, wykonaną zaskakująco solidnie, jak na tego typu gadżet. Zawodzi jedynie kabelek z wtyczkami USB-C po obu stronach, który jest zdecydowanie za krótki (5 cm).
Konstrukcja
Orbit przypominają kształtem przewodowe dokanałówki Campfire Audio, ale wyróżniają się kolorystyką, bo zestaw jest kremowo-karmelowo-zielony. Mnie barwy momentalnie skojarzyły się z… pistacjami. Słuchawki bez wątpienia wyróżniają się z tłumu, bo to coś zupełnie odmiennego od dominujących, monochromatycznych TWS-ów. Muszę przyznać, że początkowo byłem na nie, ale z czasem Orbit mnie do siebie przekonały. Niemniej mile widziana byłaby bardziej stonowana wersja kolorystyczna.
Nowe dokanałówki są „andromedopodobne”, ale tak naprawdę Orbit jedynie nawiązują do przewodowych klasyków Campfire Audio, bo ich obudowy są bardziej zaoblone. Obie pokrywki to oczywiście panele dotykowe, w obrębie których znajdują się także niewielkie, pozłocone logo producenta. Z kolei od wewnętrznej strony nie zabrakło styków, oznaczeń kanałów oraz niewielkich odpowietrzników. Zaś tulejki wyglądają dokładnie tak, jak w standardowych dokanałówkach Campfire Audio, np. modelach Solaris czy Ara.
Etui świetnie pasuje do słuchawek, bo jego krawędzie są również pościnane i kanciaste. Akcesorium jest pionowe i wąskie, a na froncie zostało ozdobione pełnym logo producenta, wytłoczonym w plastiku. Na spodzie znajdziemy gniazdo USB-C wraz z pojedynczą diodą, a wewnątrz etui typowe foremki na słuchawki ze złączami pogo-pin. Pomiędzy nimi umieszczono pojedynczy przycisk oraz rząd czterech diod w kolorze pomarańczowym.
Jakość wykonania jest dobra. Dominują tworzywa sztuczne, bo metalowe są jedynie tulejki, ale czuć, że zastosowano nie byle jakie plastiki – są one gładkie, sztywne i przyjemne w dotyku. Dotyczy to także etui, które nie odstaje jakościowo od słuchawek. Nie podpadł mi też zawias w pudełku, bo pokrywa ma tylko minimalnie luzy, a zastosowane magnesy są optymalnie silne – zarówno słuchawki, jak i wieczko etui przyciągają się bez zarzutu.
Ergonomia
Pękate obudowy oraz krótkie i szerokie tulejki nie wróżyły dobrze. Jednak w moim przypadku Orbit tylko nieznacznie wystają z uszu, nie uciskają wnętrz małżowin i pewnie trzymają się swoich miejsc, więc nie mogę narzekać na ergonomię. To w dużej mierze zasługa optymalnych wymiarów – testowane niegdyś HiFiMAN TWS800 czy nowe FiiO FW5, których używałem naprzemiennie z Orbit, to modele wyraźnie większe. Podobnie sprawa ma się z Sony WF-1000XM4.
Odnośnie etui również nie mam zastrzeżeń. Pudełko jest poręczne i lekkie, więc dobrze leży w dłoni i z powodzeniem mieści się w kieszeni spodni. Spodobało mi się też umiejscowienie portu USB-C na dolnej krawędzi, bo etui zazwyczaj odkłada się na płasko, więc gniazdo ładowania jest zawsze dostępne. Świetnie, że wieczko można otwierać też jednorącz, wygodnie podważając palcem. Niestety samo wyciąganie słuchawek nie jest takie łatwe, jak powinno – są one obłe i znajdują się dość głęboko w foremkach, więc czasami trudno je podważyć.
Użytkowanie i funkcjonalność
Panele dotykowe są responsywne, a projekt obsługi w dużej mierze symetryczny. Podwójne dotknięcie lewej słuchawki włącza poprzedni utwór, a prawa analogicznie zmienia utwór na kolejny. Natomiast przytrzymanie lewego panelu zmniejsza głośność, a prawego zwiększa, co jest intuicyjne i łatwe do zapamiętania. Z kolei obie słuchawki pauzują muzykę (pojedyncze dotknięcie) i wyzwalają asystentów głosowych/odbierają rozmowy (potrójne dotknięcie). Parowanie także nie stanowi wyzwania, bo odpowiada za to przycisk w etui, który dodatkowo resetuje urządzenie po dłuższym przytrzymaniu.
Niestety Orbit nie mają aktywnej redukcji hałasu, a izolacja pasywna to nic specjalnego. W trakcie słuchania muzyki otoczenie nie dawało się we znaki, ale w spokojniejszym repertuarze czy w przerwach wyraźnie słyszałem zewnętrzny hałas. Sytuację poprawiły pianki, ale o wzorowej izolacji akustycznej nadal nie było mowy. Zatem w tym aspekcie Orbit nie mają szans z większością słuchawek TWS wyposażonych w system ANC – Sony WF-1000XM4, Sennheisery Momentum True Wireless 3 i inne modele izolują niezaprzeczalnie lepiej.
Funkcjonalność jest ograniczona. Oprócz ANC czy trybu transparentnego brakuje także czujników zbliżeniowych, czyli muzyka nie pauzuje się automatycznie po wyjęciu słuchawek z uszu. Niestety Orbit tak naprawdę obsługują jedynie kodeki AAC i aptX, bo w żaden sposób nie mogłem aktywować aptX-a Adaptive. Sprawdzałem to ze smartfonami Realme GT Master Edition oraz Motorola Edge 30 Fusion, które wspierają najnowszy kodek Qualcomma. Z kolei jakość rozmów była dobra – rozmówcy słyszeli mnie świetnie. Dużo zależy jednak od warunków, bo słuchawki przeciętnie wyciszają otoczenie.
Czas pracy w pełni satysfakcjonuje. Co prawda nie udało mi się uzyskać 8,5 godzin ze specyfikacji, ale możliwe, że to rezultaty dla kodeków SBC lub AAC. Wykonałem test akumulatora przy użyciu kodeka aptX, głośność była ustawiona na około 60% skali (tyle wystarcza, bo Orbit są bardzo głośne) – słuchawki wytrzymały dokładnie 7 godzin i 3 minuty na jednym ładowaniu. Świetnie, że etui można uzupełniać na ładowarkach bezprzewodowych zgodnych ze standardem Qi.
Aplikacja
Aplikacja na smartfona… jest dostępna. Tyle mogę o niej powiedzieć, bo interfejs wygląda kiepsko, a możliwości są małe. Apka ma także sporo problemów – jest niestabilna i nie wszystkie funkcje działają poprawnie. Zatem aplikacja nie powinna była zadebiutować w takiej formie, producent musi ją dopracować.
Główny ekran wyświetla jedynie instrukcję obsługi, bo poszczególne komendy można jedynie wyłączać, ale nie modyfikować. Z kolei ręczny korektor graficzny często odmawia posłuszeństwa – zdarzało się, że w trakcie manipulowania suwakami Orbit rozłączały się ze smartfonem, po czym łączyła się z nim tylko jedna słuchawka. Konieczne było resetowanie słuchawek i ponowne ich sparowanie. Lepiej więc korzystać z jednego z siedmiu predefiniowanych ustawień, które na szczęście spełniają swoją rolę.
Specyfikacja
- interfejs: Bluetooth 5.2 LE z kodekami AAC, aptX Adaptive
- przetworniki: dynamiczne 10 mm
- pasmo przenoszenia: 5 Hz-20 kHz
- funkcje: panele dotykowe, ładowanie indukcyjne, wodoodporność IPX5, aplikacja na smartfona
- akumulatory: 50 mAh (pojedyncza słuchawka); 270 mAh (etui)
- masa: 6 g (pojedyncza słuchawka); 33 g (etui)
Brzmienie
Orbit brzmią przyjemnie i efektownie. Sygnatura dźwiękowa jest muzykalna, a brzmienie ciepłe, gładkie i przestrzenne. Niskie tony wzmocniono, bo słuchawki oferują masywny, dociążony i gęsty dźwięk, ale dół pasma jeszcze nie zalewa zupełnie średnicy. Z kolei góra pasma została złagodzona, jakby zaokrąglona – wrażliwi na wysokie tony będą zadowoleni, ale fani klarownego dźwięku niekoniecznie. Wiele można jednak zdziałać korektorem.
Dół chętnie wychodzi przed szereg i popisuje się przede wszystkim tłustym midbasem. Słuchawki wyciągają także subbas, ale po wzmożonej ciepłocie, gładkości i zagęszczeniu basu wnioskuję, że to jego średni zakres ma więcej do powiedzenia. Bas także dynamicznie uderza, jest długo podtrzymywany i sprawnie wygasa, więc muzyka angażuje – przyjemnie słuchało mi się elektroniki, rocka oraz metalu. Na szczęście w lżejszym repertuarze bas się uspokaja, dzięki czemu wirtuozerskie basówki, kontrabasy czy fortepian nie brzmią subwooferowo. Nie należy jednak oczekiwać wybitnej szczegółowości oraz wzorowego zróżnicowania instrumentów, bo priorytet ma rozrywka, a nie analiza.
Pasmo średnie jest ciepłe, mocno nasycone i gładkie, bo rządzi jego niższy podzakres, a wyższy jest łagodny. Nie mam z tym problemu – w słuchawkach tego typu szukam przede wszystkim przyjemności z muzyki na spacerze czy w podróży. Wokale nie są jeszcze zgaszone, nie giną w tle, ale dużo zależy od realizacji muzyki – w basowym repertuarze środek schodzi na dalszy plan, a wyższe wokale sprawiają wrażenie lekko zgaszonych. Pomaga na to korektor numer 2 z aplikacji Campfire Audio, który uspokaja bas na rzecz wyższej średnicy i góry. Klarowności dodaje także korektor numer 6, ale ten przesadnie wyostrza sopran i dystansuje środek.
Wysokie tony są łagodne. W najwyższych oktawach jest roll-off, który potęguje ciepłotę, masywność i gładkość. W domyślnej konfiguracji słuchawki wiele wybaczają nagraniom – nawet ostrzej zrealizowane utwory brzmią przystępnie. Mnie jednak brakowało w sopranie iskry, ogólnej klarowności i detali. Znów sytuację ratował korektor numer 2, który wyraźnie rozjaśnia słuchawki, winduje szczegółowość i wyrównuje dźwięk. Z nim lepiej brzmiały jazz, klasyczny rock czy blues. Należy jednak wiedzieć, że podbicie sopranu wzmaga jego cyfrowość, co jest jednak typowe dla słuchawek Bluetooth strojonych za pomocą DSP.
Scena dźwiękowa jest duża, jak na słuchawki TWS. Prym wiedzie przede wszystkim stereofonia, bo kanały zostały mocno odseparowane. To niejako standard w przypadku słuchawek TWS, ale Orbit brzmią szerzej niż zazwyczaj konsumenckie słuchawki TWS. Doceniłem też głębię oraz wysokość sceny, więc instrumenty były eksponowane w wielu płaszczyznach. Słuchawki także nieźle je separują, ale tutaj efekt zależy już od korektora. Na tym domyślnym bas wypełnia zakamarki sceny, więc tym samym ogranicza dystanse pomiędzy instrumentami. Z kolei korektor numer 2 uspokaja dół, dzięki czemu napowietrzenie jest większe.
Campfire Audio Orbit – porównania z innymi słuchawkami
Sony WF-1000XM4 to również muzykalnie zestrojone słuchawki z głębokim basem, ale o innym charakterze. Moim zdaniem Orbit są gładsze, miększe i barwniejsze, bo Sony brzmią twardziej, ewidentnie mocniej zarysowują brzmienie. Zauważyłem też, że na fabrycznych ustawieniach WF-1000XM4 brzmią klarowniej, a do tego mocniej uderzają basem, który popisuje się atakiem. Orbit nie są tak wybuchowe w basie, generują masywniejsze, wolniejsze i bardziej obłe niskie tony. Poziom jest ogólnie zbliżony, ale uważam, że Orbit brzmią przestrzenniej – wygrywają z Sony przede wszystkim głębią i wysokością sceny.
Następnie zestawiłem Orbit z FiiO FW5, czyli słuchawkami hybrydowymi. Było to od razu słychać, bo FW5 zaprezentowały mocniejsze wyższe tony średnie i znacznie jaśniejszą górę pasma, a mniej rozbudowany bas. Orbit zabrzmiały bardziej basowo, miękko, gładko oraz barwnie, ale okazały się być zdecydowanie mniej klarowne, nawet gdy aktywny był korektor numer 2. Słychać, że Campfire Audio skupiło się na dole pasma, gdy FiiO potraktowało priorytetowo górne zakresy. Łatwo wychwyciłem też różnice w scenie – FW5 generowały mniejszą i bardziej kulistą przestrzeń, a Orbit brzmiały elipsoidalnie. Więcej o tej konfrontacji i samych FW5 znajdzie się niedługo w teście dedykowanym słuchawkom FiiO.
Moim zdaniem Orbit mocno różnią się także od Sennheiserów Momentum True Wireless 3 czy Technics EAH-AZ60. Te pierwsze słuchawki brzmią bardziej naturalnie, równiej i stawiają bliżej średnicę od Orbitów. Z kolei Technics są wyraźnie jaśniejsze i bardziej analityczne w przekazie, przy nich słuchawki Campfire Audio są ewidentnie po muzykalnej stronie mocy. Należy jednak pamiętać, że wszystkie modele można dość swobodnie przestrajać, dostosowując brzmienie do gustu. Wspomniany korektor numer 2 wyraźnie wyrównuje dźwięk modelu Orbit, zmniejszając różnice względem Momentumów czy Technicsów.
Podsumowanie
Campfire Audio Orbit to słuchawki kompromisowe. Brakuje im ANC, czujników zbliżeniowych i kilku innych opcji, znanych z konsumenckich modeli. Ponadto aplikacja jest niedopracowana, bo działa niestabilnie i nie rozpieszcza funkcjami. Na domiar złego sztuka testowa nie obsługiwała kodeka aptX Adaptive, mimo zapewnień producenta.
Producent zadbał jednak o bogate wyposażenie, solidne wykonanie oraz nietuzinkowe wzornictwo. Nie podpadła mi także ergonomia, co dotyczy zarówno wygodnych słuchawek, jak i poręcznego etui. Moim zdaniem projekt obsługi zasługuje na pochwałę, podobnie jak czas pracy. Brzmienie jest takie, jak podaje producent – dalekie neutralności, muzykalne i przestrzenne, co może się podobać. Jeśli nie, dźwięk można wyrównać korektorem numer 2, moim ulubionym.
Campfire Audio Orbit kosztują 1500 zł. O wysokiej opłacalności nie ma mowy, a brzmienie, mimo iż dobre, jest zbliżone jakościowo do popularnych słuchawek z górnej półki, jedynie bardziej przestrzenne. Jeśli zatem interesują nas funkcje i ANC, to lepiej sięgnąć po sprawdzone rozwiązania. Gdy jednak chcemy spróbować czegoś innego, jesteśmy świadomi ograniczeń Orbitów i koszt nie gra roli, to słuchawki warto wypróbować. Sam bym ich nie wybrał, ale dobrze mi się z nich korzystało i przyjemnie słuchało, pomimo wad.
Zalety:
+ pianki w zestawie
+ solidne wykonanie
+ oryginalne wzornictwo
+ wygodna obsługa
+ wysoka ergonomia
+ udane etui
+ ładowanie Qi
+ efektowne, przyjemne i przestrzenne brzmienie
+ możliwość wyrównania korektorem
Wady:
– brak aptX Adaptive (mimo deklarowanego wsparcia)
– brak ANC i wielu funkcji dodatkowych
– niedopracowana aplikacja mobilna
Sprzęt dostarczył: