EM5 to nowe dokanałówki słuchawki douszne FiiO, które posiadają obudowy z druku 3D, przetworniki dynamiczne o średnicy 14,2 mm pokryte berylem oraz srebrny kabel typu Sterling z modularnymi wtyczkami. Mają zachwycać brzmieniem i ergonomią.
Niegdyś słuchawki douszne były bardzo popularne, ale dziś na rynku dominują konstrukcje dokanałowe. Moim zdaniem jest to w pełni zrozumiałe, w końcu dokanałówki izolują od otoczenia i oferują pełniejszą reprodukcję niskich tonów, co jest konsekwencją konstrukcji uszczelniającej kanały słuchowe. Paradoksalnie, najpopularniejsze słuchawki na świecie, czyli Apple AirPods, są właśnie douszne. Wynika to jednak z popularności ekosystemu marki Apple, to więc dość specyficzna sytuacja, bo rynek audiofilski rządzi się trochę innymi prawami. Warto jednak zauważyć, że droższa, ulepszona wersja AirPods Pro jest już dokanałowa, co też niejako przemawia za wyższością tego rodzaju słuchawek.
FiiO samo wspomina, że słuchawki douszne nie są już na topie, ale nadal mają swoich zwolenników. Przyznaję, że premiera tak drogich słuchawek dousznych trochę mnie zaskoczyła, ale jednocześnie znam osoby, które nie mogą korzystać z dokanałówek, bo te są dla nich niewygodne lub powodują nadprodukcję woskowiny. Niektórzy wolą też nieizolujące „pchełki” zamiast doków, ponieważ chcą pozostać w kontakcie z otoczeniem. Postanowiłem przyjrzeć się modelowi EM5, czyli nietypowym słuchawkom dousznym, wyposażonym w różnego rodzaju gąbki oraz wymienne wtyczki. Rzekomo słuchawki nie mają też problemów z niskimi tonami, bo są wyposażone w specjalne kanały basowe. Czy EM5 to rzeczywiście dobra alternatywa dla dokanałówek?
Wyposażenie
FiiO EM5 są zapakowane podobnie do topowych modeli dokanałowych azjatyckiego producenta. Pudełko jest estetyczne, grube i po brzegi wypełnione gąbką. Same słuchawki stabilizuje piankowa foremka z przegródką na zintegrowany kabel.
Zestaw akcesoriów składa się z:
- sześciu par gąbek zrównoważonych (Balanced);
- sześciu par gąbek basowych (Bass);
- sześciu par gąbek jasnych (Crisp);
- wtyczki 2,5 mm;
- wtyczki 3,5 mm;
- wtyczki 4,4 mm;
- futerału;
- instrukcji obsługi.
Każdy komplet gąbkowych końcówek znajduje się w oddzielnym pudełku z kartonową nakładką. Gąbki typu „balanced” wyglądają typowo, te basowe wydają się być grubsze, a sopranowe mają dodatkowe otwory w środku. Dobre wrażenie robią także wymienne wtyczki, które są kątowe i prezentują się tak, jak te z flagowego kabla FiiO LC-RE. Nie zabrakło także futerału, znanego z modeli FH5 czy FA9. Jest on niebieski i zamykany magnetycznie, imituje skórę, a wewnątrz wyposażony jest w dodatkową kieszonkę.
Konstrukcja
FiiO EM5 wyglądają futurystycznie – mają półprzezroczyste obudowy o nietypowym kształcie. Inspiracją były podobno smoki, a także… flet. Zestawienie jest nietypowe, ale kształt obudowy rzeczywiście przypomina gadzi ogon, a na tunelu basowym znajdują się otwory, które przywodzą na myśl właśnie flet lub inne aerofony. Efekt jest ciekawy, ale moim zdaniem trochę zbyt kosmiczny. Samo wykonanie nie budzi już zastrzeżeń, bo EM5 są wydrukowane na drukarce 3D metodą DLP, czyli utwardzania polimerów światłoczułych. Zastosowane tworzywo jest zbliżone do tego stosowanego w dokanałowych słuchawkach z linii FA, jest twarde i niezwykle gładkie, a przy tym pozbawione skaz.
Konstrukcja EM5 jest klasyczna, tzn. pionowa z kablem zamontowanym od dołu. Komory przetworników są okrągłe, co jest także typowe, ale już maskownice przetworników zostały pokryte otworami w kształcie trójkątów oraz kresek zamiast standardowych dziurek. Przez nie można dostrzec membrany przetworników dynamicznych, zabezpieczone wewnątrz dodatkowymi siateczkami. Producent nie zrewolucjonizował też gąbek, które są zwyczajne, tj. elastyczne i naciągane bezpośrednio na maskownice. Pozornie EM5 to więc nic specjalnego, ot typowe słuchawki douszne, jedynie droższe niż zazwyczaj.
Jeśli jednak dobrze się przyjrzymy, to można zauważyć kilka nowości. W tylnej części obudów, aż ku dołowi biegną dodatkowe, łukowate kanały, które są oddzielone od obudów i widać na nich obustronne otwory wentylujące. Mają one wzmacniać niskie tony, bez wątpienia będące piętą achillesową konstrukcji dousznych. W dolnej części obudów znajdują się natomiast wydłużenia z oznaczeniami kanałów (kolorami oraz brajlem), które przechodzą w nietypowy kabel z przezroczystą izolacją, wykonany ze szlachetnego srebra typu Sterling – stopu składającego się w 92,5% z czystego srebra, a w 7,5% z miedzi.
Uwagę zwracają także wtyczki okablowania. Zamiast wypinanego kabla w standardzie MMCX, zastosowano modularne wtyki znane z kabla FiiO LC-RE. Do wyboru są wtyczki 2,5 mm; 3,5 mm oraz 4,4 mm, są one kątowe, metalowe i pozłocone, a mocuje się je za pomocą obrotowego systemu blokady, co jest bez wątpienia novum w świecie słuchawek dousznych. Pozostałe elementy, czyli aluminiowy rozdzielacz z suwakiem oraz biała opaska z rzepu, również nie budzą zastrzeżeń i nie odstają jakościowo od kabli z topowych dokanałówek FiiO.
Ergonomia i użytkowanie
W praktyce nie ma niespodzianek, EM5 mają typowe zalety i wady konstrukcji dousznej. Producent zaleca korzystanie z gąbek, które nie tak łatwo założyć ze względu na wąskie otwory. Gąbki są jednak mocne i bardzo elastyczne, więc czynność ta nie stanowi większego problemu, bo można je znacznie rozciągnąć. Same słuchawki dobrze trzymają się w uszach, a ponadto zostały wyprofilowane w taki sposób, że częściowo opierają się o policzki, dzięki czemu są dodatkowo ustabilizowane wewnątrz małżowin usznych.
Dzięki konstrukcji dousznej nie trzeba skrupulatnie dobierać rozmiaru nakładek czy martwić się poprawnym uszczelnieniem uszu. Osoby wrażliwe na ból kanałów słuchowych, nie lubiące efektu ich rozpierania, także powinny być zachwycone. Przyznaję, że korzystanie z EM5 było dla mnie miłą odmianą od doków, ale i tak preferuję słuchawki dokanałowe, co jest czysto subiektywne. Po prostu wolę, gdy słuchawki izolują od otoczenia, a moje uszy także lepiej współpracują z silikonowymi wkładkami, niż z gąbkami, które niestety irytują moją skórę i grzeją małżowiny uszne. Mam tak jednak z każdymi słuchawkami dousznymi, więc nie jest to wada modelu EM5.
Kabel nie budzi wątpliwości elastycznością w splecionym, warkoczowym odcinku, ale wspominane odcinki przy samych uszach są już dość druciane, trochę za sztywne. Z tego powodu łatwo zahaczyć o nie dłonią i jednocześnie wyciągnąć słuchawki z uszu, więc warto podciągnąć suwak rozdzielacza kabla aż pod brodę, by odcinki przy słuchawkach lepiej przylegały do szyi. Alternatywy nie ma, bo FiiO EM5 nie da się założyć metodą OTE, a jedynie klasycznie. W innym przypadku odcinki douszne nie trzymają się małżowin usznych, bo obudowy są trochę za długie.
Świetnie, że mimo zintegrowanego kabla, model EM5 można podłączyć do urządzeń z interfejsami zbalansowanymi. To wymóg czasów, a tym samym oferty azjatyckiego producenta, który stosuje różne standardy złącz. Sam modularny mechanizm działa równie dobrze i równie… źle, co w kablu LC-RE. Obrotowe blokady nie budzą zastrzeżeń, wtyczki trzymają się pewnie, ale brakuje satysfakcjonującego kliku przy wpinaniu końcówki w gniazdo na końcu kabla. Ponadto oznaczenia systemu blokady ponownie budzą wątpliwości. Pozycja OFF oznacza zablokowaną wtyczkę, a ON odblokowaną, co jest moim zdaniem nieintuicyjne. Lepiej byłoby na odwrót, czyli pozycja OFF powinna wskazywać możliwość wypięcia, a ON aktywną blokadę, ewentualnie oznaczenia w postaci prostych symboli zamkniętej oraz otwartej kłódki.
Zastanawiało mnie jednak, dlaczego po prostu nie zastosowano gniazd MMCX w samych słuchawkach. Pozwoliłoby to nie tylko wyposażyć się w inny kabel z wtyczką zbalansowaną, wymienić go w razie uszkodzenia, ale także wybrać rozwiązanie bazujące na innym przewodniku, np. miedzi OCC. W przypadku EM5 jesteśmy niejako skazani na srebrny kabel, co wcale nie musi być wadą, ale ogranicza możliwości w porównaniu do dokanałówek producenta. Najpewniej chciano uniknąć wprowadzania do sprzedaży kolejnych kabli, wersji pozbawionych zausznic, więc bardziej opłacało się zastosować kabel bazujący na modelu LC-D z wymiennymi wtyczkami z topowego LC-RE. Nie będę jednak specjalnie narzekał na brak możliwości wymiany samego kabla, bo trzeba pamiętać, że nowe słuchawki dokanałowe pokroju FH3, FH7 czy FA9 wymagają zakupu dodatkowego przewodu, by można było je podłączyć do interfejsów zbalansowanych, a dzięki modularnym wtyczkom, FiiO EM5 oferują taką możliwość w standardzie.
Specyfikacja
- przetworniki: dynamiczne 14,2 mm, pokryte berylem + tunele basowe
- pasmo przenoszenia: 10 Hz-20 kHz
- czułość: 109 dB
- impedancja: 32 Ω
- maksymalna moc wejściowa: 100 mW
- kabel: srebro Sterling, długość 120 cm, wymienne wtyczki 2,5/3,5/4,4 mm
- masa: 24 g (z kablem)
Brzmienie
- Słuchawki: Campfire Audio Solaris, Atlas i Andromeda, FiiO FA1, FA9, FH3 i FH7, IMR Acoustics R2 Red, Meze Rai Solo, RHA T20 Wireless, Oriveti New Primacy, Aune E1, iBasso IT01, Simgot EN700 PRO, TinHiFi P1
- DAC/AMP i wzmacniacze: DAART Aquila II, Burson Playmate Everest, FiiO Q5s (AM3E), FiiO BTR5 i BTR3K, EarStudio ES100 i HUD100, Oriolus 1795, Qudelix-5K
- DAP: FiiO M15 i M11 Pro, Astell&Kern AK70 MKII, iBasso DX200 (AMP1), OnePlus 7 Pro
FiiO EM5 – gąbki
Gąbki z zestawu rzeczywiście wpływają na brzmienie. Z gąbkami basowymi dźwięk sprawia wrażenie bardziej dociążonego i masywniejszego, ale tak naprawdę bas wcale nie staje się głębszy, po prostu góry jest mniej. To samo tyczy się sopranowych gąbek, które są dziurawe, więc brzmienie jest takie, jak bez nakładek, czyli jaśniejsze, ponieważ przetworniki są pozbawione dodatkowego filtra. Moim zdaniem najlepiej wypadają standardowe, zbalansowane gąbki, które zachowują równowagę poszczególnych pasm i to z nich korzystałem najczęściej. Na drugim miejscu były nakładki sopranowe, które moim zdaniem bardziej od tych basowych pasują do charakteru EM5.
FiiO EM5 – brzmienie
FiiO EM5 to najlepsze słuchawki douszne jakie znam. Przyznaję, że nie gustuję w tego typu słuchawkach i nie znam wielu modeli „pchełek”, a te, które miałem okazję przetestować lub używać były ze znacznie niższej półki cenowej. EM5 brzmią jednak na tyle dobrze, że można je spokojnie zestawiać właśnie z dokanałówkami z wyższej półki. Producentowi udało się uzyskać wysoką rozdzielczość dźwięku, jak i przyzwoicie głęboki, dynamiczny bas, a przy tym naturalnie ciepłą i nasyconą średnicę. Nie znaczy to jednak, że słuchawki brzmią w sposób zrównoważony, ponieważ dźwięk jest podkoloryzowany, a sygnatura pofalowana. W efekcie słuchawki są raczej muzykalne, ale nadal z zachowaniem wysokiego poziomu technicznego.
Tunele niskotonowe działają. Bas, będący największą bolączką słuchawek dousznych, jest wzmocniony. Brzmienie nie jest anemiczne, słuchawki brzmią dość gęsto i masywnie, ale nadal nie pompują ekstremalnych ilości dołu, ciągle mieszcząc się w zdrowej normie. Nie czułem potrzeby dociskania słuchawek do uszu, co w przypadku pchełek wzmaga bas, dociąża niskie rejestry. Bas ma niezłą dynamikę, potrafi dość energicznie uderzyć, ale nie są to ultra-szybkie niskie tony, wzorowo punktowe, twarde i konturowe, a raczej lekko rozlane, spowolnione. Słuchawki potrafią już lekko zawibrować w nowoczesnej elektronice, ale do poziomu dokanałówek nadal sporo brakuje – niskie ciśnienie akustyczne robi swoje, subbas jest ścięty, prym wiedzie średni zakres basu. EM5 nie są zatem najlepszymi słuchawkami dla fanów jak najgłębszego zejścia w subbas, to nadal domena dokanałówek.
W średnicy słychać podkreślenie niższego zakresu i tym samym złagodzenie tego wyższego, który jednak nadal nie został wycięty – dźwięk jest ciągle bezpośredni, optymalnie zarysowany i wyrazisty. Można jednak już wychwycić ocieplenie sygnatury, będące rezultatem priorytetowej niższej średnicy. Daje to dość naturalny efekt, będący także rezultatem wysokiego nasycenia – instrumenty są barwne, zróżnicowane i angażujące, podobnie jak głosy wokalistów. Nie jest to anemiczne, surowe, mocno techniczne granie, a właśnie muzykalne. Nadal słychać dużo detali, instrumenty nie są zlaną, bezpłciową masą, kontur jest nadal twardy. Ciągle można wsłuchać się w poszczególne linie melodyczne, docenić wysoką rozdzielczość dźwięku, ale detal nie gra pierwszych skrzypiec, muzyka nie jest ostra i nie męczy, a raczej relaksuje. Osoby preferujące analityczną, laboratoryjną sygnaturę nie będą zadowolone, za to szukający przyjemności z muzyki na wysokim poziomie już jak najbardziej.
W wysokich rejestrach słychać lekki roll-off. Góra jest osadzona raczej w średnicy, nie jest wyjątkowo rozciągnięta, ale dzięki temu nie brzmi cyfrowo, nie sprawia wrażenia wyostrzonej lub oderwanej od pozostałych pasm. Wysokie są lekko zaokrąglone, nie kłują, nie syczą, ale ciągle odpowiednio doświetlają dźwięk – brzmienie nadal pozostaje bliskie, nie sprawia wrażenia zgaszonego czy przyciemnionego. Podoba mi się też, że sopran nie brzmi sterylnie, potrafi być ziarnisty lub piaszczysty, np. w starszych nagraniach. Przekłada się to na dość naturalne brzmienie talerzy, nieirytujące dęciaki, nie wwiercające się w mózg gitary solowe i czytelne, ale nie ostre smyczki. EM5 nadal potrafią zabrzmieć efektownie w elektronice, ale w mojej ocenie rozwijają skrzydła w muzyce opartej na żywych instrumentach.
Scena dźwiękowa jest duża, ale to niejako typowe dla słuchawek dousznych, które przypominają słuchawki otwarte. Dźwięki sprawiają wrażenie zawieszonych obok słuchacza, przestrzeń jest duża, kulista i do tego mocno napowietrzona, bo instrumenty znajdują się daleko od siebie i zajmują w scenie obszary, a nie punkty. Do tego muzyka nie sprawia wrażenia wbitej w środek głowy – dźwięki dobiegają raczej z zewnątrz, a nie z wnętrza czaszki. Duże wrażenie robi separacja kanałów, zwłaszcza w przypadku połączeń zbalansowanych. Wtedy lewy i prawy kanał są od siebie kontrastowo oddzielone, więc przestrzeń jest szeroka. Jest co podziwiać, ale trzeba mieć do tego odpowiednie warunki – hałas samochodów, domowników czy deszczu zdecydowanie utrudnia odsłuchy.
FiiO EM5 vs inne słuchawki
Trudno znaleźć w ofercie FiiO odpowiednik modelu EM5 w postaci dokanałowej. EM5 nie brzmią ani jak FH3, ani FH5 czy FH7, bo generują mniej basu od „trójek”, są mniej klarowne i nie tak rozciągnięte w sopranie od „piątek” i „siódemek”, a do tego nie mają tak głębokiego subbasu, jak wszystkie, wymienione modele hybrydowe. Podobieństw szukałbym raczej w serii FA, bo jest w EM5 coś przypominającego przystępniejsze FA9, ale to nadal nie ten poziom i nie ta równowaga. Jest też w dźwięku EM5 coś armaturowego, słychać mocniejsze zarysowanie konturu, ale przekaz ciągle pozostaje gładki i łagodny.
EM5 brzmią na tyle oryginalnie, że nie mogłem znaleźć też bezpośredniego odpowiednika w pozostałych dokach z platformy testowej. Daje się wychwycić pewne podobieństwa do modelu Andromeda, jest coś zbliżonego w tej bezpośredniej, dość twardej średnicy słuchawek Campfire Audio, które również nie popisują się mocnym zejściem basu, podobnie jak EM5. Andromedy to jednak wyższy poziom techniczny, bardziej zróżnicowana holografia, więcej detali i lepiej zrównoważony dźwięk. EM5 są przy nich bardziej muzykalne i relaksujące. Droższe Solarisy to również nie to, słuchawki te są już znacznie klarowniejsze w górze, bardziej punktowe i dynamiczne w basie – EM5 to także nie to brzmienie i nie ten poziom. Nie słyszę też podobieństw do Meze, zarówno droższych Rai Penta, jak i tańszych Rai Solo, które brzmią jeszcze cieplej, masywniej, pełniej i dynamiczniej w basie od EM5.
Douszne „piątki” FiiO nie są też zbliżone do TinHiFi P1, czyli planarnych doków o znacznie jaśniejszej sygnaturze. To też nie Aune E1 ani Oriveti New Primacy, a IMR R2 Red także generują inną, mocniej rozciągniętą i punktową górę oraz pełniejszy bas. W ofercie RHA także próżno szukać zbliżonych doków, bo brzmienie ze stajni szkockiego producenta jest zazwyczaj wyraźnie jaśniejsze, bardziej konturowe i analityczne. Okazało się, że najbliżej brzmienia EM5 były Simgot EN700 Pro – świetne, ale zarazem dość egzotyczne słuchawki, które cechują się wentylowaną konstrukcją, co przekłada się na podobnie przestrzenny dźwięk. Słychać w EN700 Pro także podobne naturalne ciepło, nasycenie i muzykalność, więc moim zdaniem to właśnie Simgoty mają najwięcej wspólnego z EM5.
FiiO EM5 – synergia
EM5 brzmią naturalnie ciepło i są łagodne, więc nie wymagają szukania perfekcyjnej sygnatury – powinny zabrzmieć co najmniej dobrze ze wszystkiego. Słuchawki reagują jednak na charakter i jakość źródła, więc jeśli zależy nam na jak najbardziej udanym połączeniu, warto parować EM5 z adapterami czy odtwarzaczami, które brzmią mocnymi skrajami pasma po to, by jak najbardziej zniwelować roll-offy. Nie zaszkodzą też neutralne lub mocno klarowne odtwarzacze, które akcentują górę. Unikałbym za to gęstych, ciepłych czy ciemniejszych źródeł, aby nie zamulić EM5. Co prawda słuchawki nadal zaoferują dobry poziom nawet i w takich połączeniach, ale słychać, że wolą ciut jaśniejszy sygnał. Korzystne są też połączenia zbalansowane, dzięki którym scena jest szersza, niemniej słuchawki same w sobie brzmią już na tyle przestrzennie, że interfejs niesymetryczny 3,5 mm również sprawdza się dobrze.
W efekcie BTR5 zgrał się lepiej niż Qudelix-5K, bo adapter FiiO niejako akcentuje skraje pasma. Natomiast oba adaptery wypadły korzystniej od ES100 czy BTR3K, cieplejszych, faworyzujących średnicę, której w brzmieniu EM5 jest pod dostatkiem. Podobnie było w przypadku analogowo, łagodnie brzmiącego Oriolusa 1795, który także dubluje się z charakterem EM5, więc nie do końca się zgrywa. W przypadku odtwarzaczy to jaśniejszy i tańszy M11 Pro zapewnił klarowniejsze brzmienie od droższego M15, bardziej basowego i łagodniejszego w górze. Trzeba jednak pamiętać o alternatywnych gąbkach, które pozwalają już dostroić ilość basu, czy wzmocnić lub ściąć sopran, w zależności od wymagań słuchacza.
Podsumowanie
FiiO EM5 testowało mi się z przyjemnością. To miła odmiana od dominujących dokanałówek, a tym samym dość oryginalny produkt. Słuchawki są solidnie wykonane i wygodne, mają ciekawe, wymienne gąbki o różnej specyfice, a także modularny kabel ze srebra z różnymi wtyczkami w zestawie. Możliwość podłączenia słuchawek do interfejsów zbalansowanych bez dodatkowych wydatków to duży plus i rzadkość w dzisiejszych czasach. Samo brzmienie robi wrażenie dociążeniem, barwnością, ciepłem, rozdzielczością oraz przestrzenią – to muzykalny dźwięk na wysokim poziomie.
Niestety subbas jest ciągle skromny, słuchawki wymagają odpowiednich warunków, bo nie tłumią, odcinki douszne kabla są trochę za sztywne, a mechanizm modularnych wtyczek nie jest idealny. Moim zdaniem przydałaby się mocniej rozciągnięta góra oraz więcej energii w basie, który jest trochę za wolny.
FiiO EM5 kosztują 1250 zł i zasługują na rekomendację, ale tylko w wypadku, gdy konstrukcja douszna to konieczność, nie chcemy słuchawek dokanałowych lub nie możemy z nich korzystać. EM5 są świetne, jak na pchełki, ale podobnie wycenione lub nawet tańsze dokanałówki cechują się lepszym poziomem sonicznym i pełniejszym subbasem, co wynika z wyższego ciśnienia akustycznego. Jeśli więc szukamy muzykalnych słuchawek dousznych, jak najpełniejszych w niskich tonach, to EM5 powinny się sprawdzić. W innym przypadku lepiej zostać przy dokanałówkach. Sam wolałbym zakup FiiO FH3, FH5, IMR R2 Red czy Meze Rai Solo.
Zalety:
+ bogate wyposażenie
+ różne rodzaje gąbek w zestawie
+ wysokiej jakości kabel
+ modularne wtyczki
+ kompatybilność z interfejsami zbalansowanymi
+ wysoka ergonomia
+ naturalnie ciepłe, nasycone i dociążone brzmienie o wysokiej muzykalności
+ duża przestrzeń, mocna separacja instrumentów i kanałów
Wady:
– nadal skromny subbas
– wymagają idealnej ciszy
– trochę za sztywne odcinki douszne
– przydałyby się mocniejsze skraje pasma (wskazana synergia)
Sprzęt dostarczył: